Jak tu żyć na dubbingu?

"Dubbing Street" - reż. Robert Talarczyk - Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach

W Teatrze Śląskim odbyła się premiera sztuki "Dubbing Street" Petra Zelenki, w reżyserii Roberta Talarczyka. Jej akcja rozgrywa się w upadającym z powodu kryzysu (ale i niezbyt zaradnych właścicieli) studiu, dubbingującym zagraniczne filmy. Nie jest to jednak opowieść wyłącznie o niewdzięcznej robocie podkładania własnych głosów pod cudze dialogi. To też próba pokazania ludzi, uwikłanych w trudne relacje uczuciowe i posiłkujących się w tej grze naśladowaniem zachowań, podpatrzonych, między innymi na ekranie. Każdy jest tu jakoś "pokręcony", ukrywa jakiś sekret i odstaje od otoczenia. To taka kolejna "opowieść o zwyczajnym szaleństwie".

Rzecz w tym, że "Dubbing Street" nie dorównuje poprzednim utworom Zelenki. Pół biedy, że akcja jest przewidywalna i dość schematyczna. To się czasem na scenie sprawdza, a w przypadku Zelenki stanowi nawet jego świadomy znak firmowy. Gorzej, że nierówno rozłożone akcenty i chaotyczna konstrukcja sztuki niwelują napięcie, a wiele wątków prowadzi donikąd, choć wyraźnie czemuś miały służyć. Niestety, reżyser też nie do końca ten tekst uwiarygodnił i nie wycisnął z niego podskórnej ekspresji. Mimo iż aktorzy grają fantastycznie i jak mogą (a wiele mogą) dowartościowują sztukę, wkładając w postacie szczere zaangażowanie. Przykładem scena, w której Marcin Szaforz (Paweł) dubbinguje - przepraszam, ale tak jest w tekście - "sranie" bohatera wulgarnej kreskówki. Scena, choć obrzydliwa, jest niezbędna, pokazuje bowiem upokorzenie wrażliwego człowieka, zmuszonego przez sytuację do tego zajęcia. Jest niezbędna, w katowickiej inscenizacji trwa jednak nieskończenie i niepotrzebnie długo... Jakby nie o symbol upodlenia chodziło, a o epatowanie fizjologią. Współczucie, jakie z początku odczuwamy wobec bohatera, w efekcie zmienia się w irytację i zniecierpliwienie. I choć aktor naprawdę (piszę bez przekąsu) staje na wyżynach sztuki dubbingu i wyraźnie sygnalizuje wściekłość bohatera, ostrość tej sceny rozmywa się i tępieje.

W ogóle mało jest w spektaklu umowności, skutecznie skasowanej przez fizyczny sposób interpretacji; np. roli Michała w ujęciu Grzegorza Przybyła. Nigdy nie widziałam tak precyzyjnie granego ataku delirium, ale czy w teatrze aż takiej dawki dokumentalizmu potrzeba? Nawet u Zelenki, karmiącego się, jak mało kto, zwyczajnym życiem? Bardzo mi się za to podobał delikatny i niejednoznaczny miłosny wielokąt, zagrany - prócz wymienionych już aktorów - przez Barbarę Lubos, Annę Kadulską, Katarzynę Błaszczyńską i Dariusza Chojnackiego. Tu melancholii, żartu (nawet ponurego) i refleksji było dokładnie tyle, by widz mógł się wzruszyć, zastanowić i uwierzyć w sceniczną prawdę.

Henryka Wach Malicka
Polska Dziennik Zachodni
21 października 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...