Jak wyrzucić pieniądze w błoto

"Dożynki polskiej piosenki" - reż. Jędrzej Piaskowski - Teatr im. Jana Kochanowskiego

Sezon w Kochanowskim otworzyła ostatnia premiera spod znaku dyrekcji Tomasza Koniny. Szkoda, że na odchodne zostawił coś tak nieudanego.

"Dożynki polskiej piosenki" Mateusz Pakuła, dramaturg młody, zdolny i nagradzany, napisał na zamówienie kończącego ośmioletni pobyt w Opolu dyrektora Tomasza Koniny. Krytyczna sztuka o kondycji polskiej kultury, niezależnie od swego uniwersalnego charakteru, miała stanowić alegoryczną opowieść nawiązującą do tego, co w ostatnim czasie dotknęło opolski teatr, jego artystów i samego dyrektora za sprawą nowej władzy, drastycznie obcinającej dotacje. - Zbieżność osób i zdarzeń w tym spektaklu nie jest przypadkowa - mówił dziennikarzom przed premierą Pakuła. Wyraził też nadzieję, że przedstawienie zafunkcjonuje "jako pewna wypowiedź lokalna". Władza miała wyciągnąć wnioski. Nie wiem, czy widzowie też zostali w tym procesie uwzględnieni, ale jako jeden z nich wyciągam: Wszelka doraźność rzadko dobrze służy sztuce, tej przez duże "S". W tym przypadku nie posłużyła.

Tekst jest nierówny, miejscami razi publicystyką, która w teatrze raczej się nie sprawdza, miejscami nuży łopatologią, a czasem męczy bełkotliwością. Diagnoza jest oczywista - mamy kryzys kultury, tej wysokiej, bo o jej finansowaniu decyduje Mecenas, zwany też Dyrektorem Departamentu (Leszek Malec), który jest prostakiem w dresie i klapkach, uważającym, że kultura powinna być "dla ludzi". A "dla ludzi", jak wiadomo, jest to, co proste, by nie powiedzieć prostackie i niewyszukane. Scenę zaludniają: Polska Piosenka (Judyta Paradzińska) - dogorywająca na szpitalnym łóżku, zamknięty w pleksiglasowej klatce Atreju z "Never ending story", Syreny, które nie chcą sztuki dla ludzi, bo są półrybami, Kabareton (Grażyna Misiorowska), który potem zmienia się w Gofra w Stanczykowej czapeczce, i kukła Wiedźmina - symbol największego (o zgrozo?) od lat sukcesu polskiej kultury na świecie. Cały ten karykaturalny show, zrobiony po to, by uświadomić, że "fantazję zżera nicość", prowadzi Złotówka (Łukasz Wójcik). Diagnoza sięga głębiej - ludzie też chcą tego, co "dla ludzi", gdyż są niewyedukowani, bo w szkole nie mieli plastyki i muzyki. Dlatego wolą siedzieć przed telewizorami, opera kojarzy im się wyłącznie z przeglądarką internetową, a jeśli nawet pójdą do filharmonii to na jakąś chałturę w wykonaniu Barcisia i Żaka. Powiem szczerze: też bym wolała, zamiast oglądać "Dożynki". Nie jest ani mądrze, ani dowcipnie, ani dobrze zrobione. Muzyka przeszkadza, akcja się ślimaczy, a ręki reżysera nie widać. Twórcy wpadli we własną pułapkę. Jedynie Sylwia Zmitrowicz we wstrząsającej etiudzie o Violet-cie Villas robi wrażenie.

Iwona Kłopocka
Nowa Trybuna Opolska
5 października 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...