Jak zrobić powieki dla smoka

o pracowniach lalkarskich

W przeciwieństwie do "normalnych" widzów na premiery w teatrach lalkowych zabierają pochowane w podręcznych torebkach zestawy igieł do szycia, szpule nici, nożyczki. Nie bardzo potrafią się skupić się na scenicznych wydarzeniach, uważnie za to przypatrują się konstrukcjom scenografii, kostiumom, lalkom. W każdej chwili gotowi są zerwać się z miejsca, wybiec z widowni, by dotrzeć do miejsc niedostępnych (zbyt często) zwykłym śmiertelnikom. Do pracowni lalkarskich.

Mówi się, że to aktorów przed premierą zjada stres. Dla mechanizatorów, krawcowych, plastyków adrenalina momentalnie wzrasta, gdy między aktami trzeba lalce przyszyć naderwaną lub kompletnie wyrwaną nogę, przytwierdzić element scenografii, agrafkami prowizorycznie załatać aktorowi portki. Jeśli zapytać ich z czego potrafią stworzyć lalkę, która oczaruje dziecięcą wyobraźnię, odpowiedzą - z niczego. Czyli na dobrą sprawę - z wszystkiego. Choćby z plastikowej siatki ogrodzeniowej. - Zdarzyło się, że szyłyśmy z niej też kostiumy dla aktorów - opowiada Dorota Banasiak z pracowni krawieckiej Teatru Lalki i Aktora "Pinokio". W łódzkim "Arlekinie" (aktorzy specjalizują się tu w niełatwej sztuce animowania lalek niciowych) na początku zawsze jest nie słowo, a... drewniany klocek. Najlepiej z topoli. Ta jest odpowiednio lekka i łatwa w obróbce. Rzeźbienie rozpoczyna się w pracowni mechanizatorskiej. Lalka często krąży jednak między poszczególnymi pracowniami, w każdej "uszlachetniana" jest o kolejne elementy. W zależności od zakresu czynności, jaki obmyślił dla niej scenograf, po czterech, pięciu daniach marionetka staje na własnych nogach. No, nie do końca tak znowu swoich. Do pracy wkracza aktor. Zgłasza poprawki, których wraz z kolejnymi próbami spektaklu, może być coraz więcej. Na przykład stopy marionety muszą być odpowiednio ciężkie, by aktor, który graną w spektaklu postać widzi tylko z góry, wyczuwał jej ruchy. Niekiedy trzeba wycinać w drewnianych stopach lalki otwory i wypełniać je ołowianymi płytkami. 

Pracownie mechanizatorskie nie różnią się wyposażeniem od standardowych warsztatów stolarskich. - Tylko że najlepszy specjalista od mebli, nawet z doświadczeniem w teatrze dramatycznym, niekoniecznie poradzi sobie w lalkowym. Mieliśmy tu takich, pewnych siebie, ale... dość krótko - uśmiecha się Wojtek Konicki z mechanizatorni "Arlekina" i zdejmuje z półki drewnianą główkę. Miała to być baletnica, lecz bliżej jej do facjaty gderliwego afrykańskiego szamana, wykrzywionej nieludzkim grymasem. - To takie rękodzielnicze kuriozum, które pokazujemy, by unaocznić specyfikę naszego zawodu - dodaje. Paradoksalnie żadna szkoła nie jest bowiem konieczna, by zostać mechanizatorem - stolarzem-artystą. Wojtek długie lata był... perkusistą (ściany pracowni wypełniają plakaty Rolling Stones, Rush, Jimmiego Hendrixa). Rzeźbił sporadycznie, ale mówiono o nim "złota rączka". Zmotywowany przez kolegę do teatru szybko przekonał do siebie pracowników pozostałych warsztatów. - Podstawa to talent. Szkoła uczy rzeczy pomocnych w tej pracy, ale tu nawet zwykłe odlewy gipsowe robi się trochę inaczej - opowiada Iwona Brzezińska kierująca pracownią plastyczną "Arlekina".

- Bo my wszyscy jesteśmy absolwentami szkoły Adama Słodowego - dorzuca ze śmiechem Wojtek. Z kolei Piotr Szewczyk, mechanizator "Pinokia", trzynaście lat zajmował się amatorsko kowalstwem artystycznym. Poszukiwał półproduktów wszędzie, co nauczyło go inaczej patrzeć na zwyczajne przedmioty. Szybko się o tym przekonują w hurtowniach gospodarstwa domowego, sklepach pasmanteryjnych. Pewna uczynna ekspedientka dopytywała się o poszukiwany produkt, aż usłyszała, że chodzi o... powieki dla smoka. Wielkie oczy zrobiła ponownie, gdy poproszono ją o 200 metrów sznurka.

Pracownie pełne są przedmiotów pozornie nieprzydatnych, które otrzymują drugie, z pewnością ciekawsze życie na scenie. Owalne uchwyty przytwierdzające rynnę do ściany? Oczywiście. Fragmenty odkurzaczy, obudowy komputerów? Jasne. Płytki pcv? Zdecydowanie tak.

W "Złodzieju Czasu" potrzebny był zegar, którego wskazówki obracają się szybciej niż zazwyczaj. Zwrócono się z tym do pewnego zegarmistrza, który zaczął próbował rozgryźć problem matematycznymi równaniami. Tymczasem najlepszy patent, to ten prosty w obsłudze, ale i w naprawie. Na przykład gibki Niebieski Piesek pod pluszem chowa dwa kawałki drewna, metalowe prowadnice i sprężynę. Gniazdo dla szyi Pinokia w "Pinokiu" powstało z plastykowej chochelki, a materiałem z biustonoszy wypełniania się rączek, uszy, dłonie lalek. W "Arlekinie" marionetki poruszane są najczęściej za pomocą czternastu, szesnastu nici - wędkarskich (w przeciwieństwie do skręcanych, te są plecione i nie błyszczą). Postacie zwierząt potrzebują ich oczywiście więcej. - Sprzedawcy nie potrafią zrozumieć, że kupujemy często rzeczy uszkodzone i nie spełniające swoich pierwotnych funkcji. Dlatego najlepiej udać się na Bałuty, na Dolny Rynek. Ci panowie o twarzach w kolorze denaturatu najlepiej nas rozumieją: "Mam coś takiego przy łóżku, na jutro przyniosę". I kropka - opowiada Wojtek.

Lalki nie zawsze mają twarze wyrzeźbione. Z gipsowej formy wykonuje się papierowy odlew, zszywa szwem ósemkowym, który zalepiony i spiłowany pokrywa się podkładem, a na końcu farbami. W ten sam sposób przygotowuje się maski dla aktorów. W "Pinokiu" mapety powstają z gąbki lub pianki poliuretanowej, a wypychane są anilaną.

- Lata praktyki pozwalają dobrze wyczuć intencje scenografa. Dla osób twórczych jest to pewne ograniczenie, ale dla nietwórczych nie ma teatrze miejsca - podkreśla Iwona Brzezińska.

Łukasz Kaczyński
Dziennik Łódzki
27 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia