James Bond i fleciki

"Ścigając zło" - reż. Konrad Imiela - Teatr Muzyczny Capitol

Ze "Ścigając zło", najnowszej produkcji Teatru Muzycznego Capitol, wyjdziemy nie tylko wstrząśnięci, niezmieszani, ale przede wszystkim rozbawieni. Rewia piosenek z filmów o Jamesie Bondzie to widowisko, które motyw superagenta wszechczasów traktuje z dużym przymrużeniem oka

Nie dziwota, skoro pomysłodawcą i reżyserem spektaklu jest Konrad Imiela - współautor m.in. absurdalnych popisów Formacji Chłopięcej Legitymacje. Zresztą trudno chyba sobie wyobrazić jakikolwiek spektakl o Agencie 007 zrobiony tak zupełnie na serio, bez choćby szczypty ironii. U Imieli jest jej nawet całkiem spora garść.

Półtorej godzinne show w Capitolu, jak na rewię przystało, pomyślane zostało z rozmachem. Jedyne, czego tu nie ma, to schodów, pawich piór, cancana i roznegliżowanych kobiet. Jednak bogactwo innych atrakcji powyższe "braki" rekompensuje i to z nawiązką.

W przedstawianiu usłyszymy 18 szlagierów wykorzystanych w filmach o Bondzie, takich jak "From Russia with Love", "Mister Goldfinger", "A View to a Kill", "GoldenEye", "Another Way to Die" czy "Live and Let Die". Niektóre w oryginalnej wersji językowej, inne w świetnej polskiej wersji  autorstwa Rafała Dziwisza. Na scenie występuje liczna obsada aktorska Capitolu, do tego pokaźna grupa tancerzy i ponad 20-osobowa orkiestra. Za brzmienie utworów odpowiedzialny jest Adam Skrzypek, który w większości przypadków nie silił się specjalnie na udziwnienia w warstwie muzycznej. I dobrze.

Sam bohater pojawia się w kilku wcieleniach, jednym z nich - najbardziej rzucającym się w oczy - jest mechaniczny, bitboksujący robot (świetny Piotr Saul). Salwy śmiechu wzbudza pościg superagentów w ich superbrykach, kiedy to w pewnym momencie piątka dzielnych facetów w garniturach wyciąga zza kierownicy fleciki i odgrywa na nich fragment piosenki "Ścigając zło" (wg "The Living Daylights") . Publiczność żywiołowo reaguje na utrzymany w rytmie disco kawałek "A View to a Kill" z repertuaru Duran Duran. Obdarzony fantastycznym głosem Adrian Kąca wyciska z siebie siódme poty, podczas gdy całe show kradną mu tancerze-klawiszowcy, prześcigający się w pomysłach na coraz to bardziej szalony numer kaskaderski. I do tego te ich różowe marynary z wypchanymi gąbką ramionami. Boki zrywać!

Rewelacyjnie wypada kawałek "Z nieba grom" w wykonaniu Marcina Ostrowskiego. Aktor, wisząc na tle ogromnego wizerunku Bonda (Sean Conner "jak żywy"), wyciąga z jego nosa słynne martini, z ucha złote konfetti, a ostatecznie ginie pożarty przez wielkie usta agenta. Z kolei tak zaśpiewanego "GoldenEye" jak w wykonaniu Emose Uhunmwangho nie powstydziłaby się sama Tina Turner. Przez chwilę nawet czujemy się jak na rozdaniu nagród MTV, gdy na scenę wbiega Madonna (Ewelina Porczyk) z ferajną tańczących hiphopowców. Praktycznie każda z piosenek to osobna inscenizacja, zrobiona z pomysłem. Groza miesza się tu za groteską, a liryzm z absurdem.

A co z kobietami Bonda? Są piękne i zmysłowe (stylowe wykonania i kreacje Justyny Szafran i Magdaleny Wojnarowskiej), ale niekiedy też pełne tragizmu (Danuta Rondzisty, Marta Dzwonkowska) - wiadomo wszak, że Agent 007 do kobiet miał podejście… specyficzne. Jedne więc go tęsknie wspominają, inne przeklinają, ale wszystkie bez wyjątku pożądają. Choć na końcu i tak okazuje się, że to wcale nie James Bond jest capo di tutti capi wśród agentów! Bez specjalnych gadżetów, bez ciemnych okularów, bez wsparcia Jego Królewskiej Mości, na głowę bije go nasz, swojski… Janosik. Gdy Cezary Studniak odziany w strój rozbójnika śpiewa "You Know My Name", nikt nie ma już wątpliwości, kto tu tak naprawdę rządzi.

Pewnie realizacji Konrada Imieli można zarzucić nieco chaotyczną wizję całości, swego rodzaju sceniczny miszmasz, ale czy właśnie nie tym jest rewia? Zbiorem widowiskowo "opakowanych" piosenek, których zadaniem jest zaskoczyć, zachwycić, oszołomić, rozbawić widza. Na czas karnawału pasuje więc w sam raz.

Iwona Szajner
Kulturaonline
4 lutego 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia