Janda, po prostu

"My Way" - aut. Krystyna Janda - reż. Krystyna Janda - Teatr Polonia w Warszawie

Jest o czym opowiadać. Debiut w Teatrze Telewizji u Aleksandra Bardiniego, pierwsza teatralna rola w warszawskim Ateneum u Janusza Warmińskiego, pierwszy raz na dużym ekranie, od razu w głównej roli, u Andrzeja Wajdy, w jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym polskim filmie lat 70., „Człowieku z marmuru". Czy ktoś, kto zdecydował się na aktorską drogę, mógłby sobie wymarzyć dobitniejszą sekwencję debiutów?

Początek był znakomity, rzec można wedle hitchcockowskiej recepty, po prostu bomba. Kariera nie zwalniała tempa, przyszło zasłużone uznanie krajowe i międzynarodowe, kilkadziesiąt nagród, w tym Złota Palma dla najlepszej aktorki w Cannes za przejmującą rolę Antoniny Dziwisz w pamiętnym, odłożonym przez komunistyczną cenzurę na osiem lat na półkę, „Przesłuchaniu" Ryszarda Bugajskiego. 12. sezonów na Jaracza, 18. w warszawskim Teatrze Powszechnym, wreszcie skok na głęboką wodę i założenie, w roku 2005, pierwszego w stolicy prywatnego teatru – „Polonii", uzupełnionego pięć lat później „Och-Teatrem". Skrupulatnie, według wykazu w programie do spektaklu, licząc – 236 artystycznych dokonań: ról i reżyserii, w teatrze, filmie i operze. Zaiste, jest o czym opowiadać.

Krystyna Janda zdecydowała podarować widzom nader oryginalny urodzinowy prezent w postaci, jak to określiła - monologu, choć tekst i inscenizacja wyczerpują wymogi definicji monodramu, w której to teatralnej formie jest przecież mistrzynią, docenioną Nagrodą im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego „za wybitne osiągnięcia artystyczne, w tym w szczególności w sztuce monodramu". Trudno byłoby przecież znaleźć kogoś bieglejszego w teatrze jednej aktorki. Dość wspomnieć "Shirley Valentine", „Ucho, gardło, nóż" czy „Danutę W". Janda przez prawie dwie godziny perfekcyjnie monologuje, rozpinając narrację w szerokim spektrum, między spowiedzią na stand-upem, konsekwentnie patrząc wstecz, przeważnie z przymrużeniem oka, szczodrze posługując się anegdotą, dowcipem, bon-motem, dykteryjką, czy humoreską, nie zapominając wszakże o liryce, wprowadzając w opowiadanie wszystkich tych, którym jej sukces tak wiele zawdzięcza: zawodowo i prywatnie, a takich postaci jest przecież niemało, przeważnie powszechnie znanych, z jednym wszelako wyjątkiem, Honoraty, gosposi która stała się w życiu aktorki ostoją domowej zwyczajności, dając oddech niezbędny artystycznemu sukcesowi, możliwość konsekwentnej kreacji życia na własnych warunkach.

Janda w tym olśniewająco skromnym spektaklu bawi i wzrusza, prowokuje do refleksji nie tylko nad jej drogą. Można bowiem rzecz potraktować bezpośrednio, można jednak wiele zeń wynieść w szerszym kontekście, zgłębiając tekst jako przewrotne lustro, w którym dostrzeżemy własny cień, jako swoisty przepis na życie, prowadzone dość wyboistą i krętą, ale jakże satysfakcjonującą drogą. Przecież nie ma nań jednego wzoru, ale na prawdziwie dobrą, uczciwą zmianę nigdy nie jest za późno, trzeba, tylko tyle i aż tyle, odwagi, bo także o tym, jeśli nie przede wszystkim, jest ta inscenizacja. Widzimy w niej, jak to w życiu, więcej deszczu i mniej słońca niż byśmy sobie życzyli, ale ta klimatyczna metafora spaja się w końcu w stan immanentnie względnej równowagi, danej każdemu, tyle że w różnych proporcjach. Niby nihil novi sub sole, ale krzepiącym jest usłyszeć i odczuć to ze sceny, gdzie intymność i otwartość idealnie się uzupełniają.

Poza wszystkim spektakl z Marszałkowskiej unaocznia jakże oczywisty fakt. Krystyna Janda jest bezsprzecznie jedną z najcenniejszych, najbardziej wartościowych instytucji polskiej kultury. De facto, w opozycji do tych de nomine, tworzonych tak licznie i hojnie w czasach prób kształtowania umysłów wedle jedynie słusznej sztancy. Instytucji, która musi liczyć na siebie, licząc widzów, bo o znaczących dotacjach, tu i teraz, może zapomnieć. „My way" jest, na swój przewrotny sposób, teatralnym gestem Kozakiewicza, gigantycznym frekwencyjnym sukcesem, z biletami wyprzedanymi do czerwca, gdzie po wejściówkę trzeba się pojawić na kilka godzin przed 19 30, aby mieć pewność. To pokazuje jak ważnym odruchem solidarności jest w społecznym odbiorze ten spektakl, jak bardzo ludzie potrzebują solidnej dawki optymizmu, w czasach, gdy jest w takim deficycie, a także sensownej inspiracji, do czego artystka wprost nawiązuje, życząc wszystkim, aby idąc swoją drogą byli szczęśliwi.

W finałowym przełamaniu kameralnej narracji, kiedy Janda, początkowo przy nastrojowym akompaniamencie trąbki, wspartym po chwili brzmieniem całego zespołu muzycznego, brawurowo wykonuje polską wersję arcyprzeboju Franka Sinatry, dramaturgicznego lejtmotywu wieczoru, widzimy na scenie prawdziwą damę polskiego filmu i teatru, która postanowiła odsłonić rąbek swojej duszy, widzimy artystkę, która podsumowuje niełatwe życie, widzimy szczęśliwą, spełnioną kobietę: matkę, aktorkę, reżyserkę, autorkę, aktywistkę, dyrektorkę teatru i business woman, wciąż gotową na wyzwania.

Chapeau bas!

Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
13 marca 2023
Portrety
Krystyna Janda

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia