Jeden, a dobrze

"Kolega Mela Gibsona" - reż: W. Patlewicz - Teatr Korez w Katowicach

Na spektakl ten udawałem się w nastroju - powiedzmy - ambiwalentnym. Oto, z jednej strony, w roli głównej Mirosław Neinert, aktor niezwykły i osobowość niecodzienna, który nie zwykł swym nazwiskiem firmować sztuk marnych, a z drugiej - autor tekstu - Tomasz Jachimek, człowiek, którego działalności kabaretowej nie jestem - łagodnie mówiąc - żarliwym fanem. Ciekaw byłem, co z tego połączenia wyniknie...

Początek: reflektor punktowy, z góry oświetlający ledwie zarys twarzy i ogromny nos bohatera, padają słowa Cyrana de Bergeraca, jest bardzo teatralnie. Chwilę później rozpalają się wszystkie światła i robi się jasno...bardzo jasno. 

Zwykle w teatrze oświetlona jest scena, natomiast publiczność pozostaje w mroku – to daje pewien komfort aktorom, gra toczy się w przestrzeni osobnej, oddzielonej od ludzi. Tu jest inaczej, jasno jest w całej sali, aktor stoi dosłownie metr czy dwa od pierwszych krzesełek, my dobrze widzimy jego, a on nie gorzej nas, tak, iż właściwie znika wszelka teatralna konwencja. To z pewnością olbrzymie wyzwanie dla aktora i tylko ktoś bardzo pewny swych umiejętności potrafi grać swobodnie w takiej nie-teatralnej sytuacji. I Mirosław Nienert daje radę, jest naturalny i bezpretensjonalny, porusza się pośród nas, wchodzi w interakcje i właściwie czujemy się jakby to nie zawodowy aktor, a kolega nasz opowiadał tę śmieszną historię 

Tekst sztuki również płynie swobodnie i lekko – monolog brzmi bardzo naturalnie, jest dobrze zgrany z postacią, która go wypowiada. Dowcip wzmocniony pierwszorzędną vis comica aktora skrzy się i błyska raz po raz, wzbudzając wybuchy śmiechu. Humor czasem wznosi się na wyżyny – jak w opowieści o koniku, jednym z bohaterów pieśni „O mój rozmarynie”; a czasem, niestety, popada w wymęczone kabaretowe mielizny – ileż można powtarzać żart o prezydencie, co jest nikczemnego wzrostu?

I choć wieloletnie doświadczenie estradowe znosi czasem pana Jachmka w łatwe efekciarstwo, to w całości rzecz napisana jest świetnie - opowieść wciąga i ani przez moment nie nuży, zaś główny bohater, będąc jakby nie było małym, żałosnym zadufanym w sobie aktorzyną, wyraźnie daje się lubić, jest na swój sposób sympatyczny. I jakże w swych słabostkach nam bliski.  

Można grymasić nad pewną powierzchownością całości, która, niewątpliwie będąc zabawną, ani razu jednak nie wybrzmiewa poważniejszą tudzież tragiczną nutą, które to połączenie charakteryzuje najświetniejsze monodramy {jak np. „Kontrabasistę” Patricka Suskinda w wykonaniu Jerzego Sthura czy „Belfra” Jeana-Pierre\'a Dopagne w wykonaniu Jana Peszka – którego konstrukcja, w ogólnym zarysie łudząco podobna, z pewnością była tutaj inspiracją}. Ostatecznie, poza śmiechem i dobrą zabawą sztuka pozostawiła mnie nieporuszonym. Ale może nie o to tutaj chodziło.  

I jeszcze jedna refleksja na temat miejsca, w którym rzecz się wydarzyła - mało jest teatrów równie bezpretensjonalnych i tak pozbawionych właściwego instytucjom kultury wysokiej snobowania. Czy to nie urocze, że Mirosław Nienert chcąc zaoszczędzić publiczności czasu na niekończące się owacje, gasi je z uśmiechem i swobodnie przechodzi do zaproszeń na kolejne spektakle po czym z wrodzonym sobie wdziękiem żegna się z widzami. Naturalnie.

Michał Raszka
Dziennik Teatralny Katowice
6 maja 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...