Jej rejon to Plac Pigalle

"Trzy razy Piaf" - reż. Artur Barciś - Teatr Muzyczny w Lublinie

Na scenie lubelskiego Teatru Muzycznego trzy aktorki samymi piosenkami opowiadają o divie francuskiej piosenki, Edith Piaf. Legenda w interpretacji twórców spektaklu okazała się zwykłą kobietą, która jak każdy kocha, tęskni i cierpi. I tak powstał zmysłowy obraz dawnych, urokliwych francuskich kawiarenek z piękną muzyką w niebanalnym wykonaniu.

,,Trzy razy Piaf" w lubelskim Teatrze Muzycznym to trzecia w Polsce realizacja tej sztuki, a zarazem pierwsza z udziałem orkiestry w dużym składzie. Spektakl w reżyserii Artura Barcisia składa się wyłącznie z piosenek, które ułożone w przemyślany sposób dają nam uczuciową biografię francuskiej artystki. Podczas przedstawienia część widzów zamiast na widowni, siedzi przy stolikach przypominających te z paryskich, przedwojennych kawiarenek. Czerwone serwetki, lampki z abażurami delikatnie oświetlające gości tworzą wyjątkowy, kameralny klimat dawnych, małych kafejek. Czarna, oszczędna scena nie jest najważniejsza, najważniejsza jest pieśniarka i jej uczucia.

Każde z trzech wcieleń Edith - Młoda, Zakochana i Zmęczona - wnosi do opowieści inny ton, inne melodie. W spektaklu występują aktorki z różnymi głosami i temperamentami. Każda kolejna wydaje się lepsza od poprzedniej. Młoda Piaf (Anita Kostyńska), nazywana wróbelkiem z paryskiego bruku, ujmuje publiczność wdziękiem i naturalnością. Nie wyzbywa się wszystkich mankamentów i błędów, ale dzięki nim oddaje moment przeobrażania się Piaf w wielką divę. W jej wykonaniu zwraca uwagę przede wszystkim utwór ,,Akordeonista" zaśpiewany ze znakomitą dykcją. Młoda Edith chodzi między stolikami, nie śpiewa do mikrofonu, nie jest jeszcze gwiazdą, ale z każdą piosenką zbliża się do sceny. Kostyńska perfekcyjnie oddaje charakterystyczne ruchy Piaf – po skończonej frazie kładzie dłonie na biodra, by potem znów podnieść ramiona do góry. W ostatnim utworze wokół niej pojawiają się muzycy przypominający ulicznych grajków. Grupa stoi blisko siebie, otoczona przysłoniętą kurtyną nie ma za dużo przestrzeni, ale dzięki temu tworzy piękny, teatralny obrazek.

Kolejna aktorka (Patrycja Zywert-Szypka) odgrywająca Zakochaną Edith przebrana w czarną suknię divy, w peruce, z charakterystycznym makijażem staje już na środku sceny. Jej interpretacje utworów, takich jak „Brawo dla clowna", czy „Miłości jak ze snu" pełne są dramatyzmu i ekspresji. Czysty głos Zywert-Szybki w piosence, którą Piaf napisała po tragicznej śmierci ukochanego, drży i łamie się. Razem z artystką wędrujemy przez rozmaite nastroje i emocje zawarte w kolejnych numerach. I nie ma w tym wymuszonego patosu, widać wiarygodność w roli Zakochanej Piaf.

Najbardziej zachwyca Zmęczona Piaf (Anna Świetlicka). Kiedy pojawia się na scenie, ubrana jest na czarno, dłonie ma wykrzywione od choroby, nie może wydobyć z siebie głosu, z twarzy nie schodzi jej grymas bólu. Zaczyna śpiewać słynnego „Milorda", przerywa i rozpoczyna na nowo. Świetlicka przedstawiła karykaturę gwiazdy, wykreowała postać tragikomiczną i przypomniała publiczności prawdę o życiu francuskiej piosenkarki. Z sekundy na sekundę piosenka brzmi jednak coraz lepiej, muzyka pozwala artystce zapomnieć o bólu, daje je siłę. W słynnym „Hymnie do miłości" nadzieja na nową miłość przeplata się ze strachem. „Niebo nad Paryżem" w wykonaniu Świetlickiej brzmi natomiast tak, jakby utwór śpiewała nastoletnia Edith z pierwszej części spektaklu. Nie widzimy zmęczonej chorobą kobiety uzależnionej od alkoholu, oglądamy artystkę potrafiąca porywać przejmującym głosem, a przy tym bawić i śmiać się z samej siebie.
W finale utworem „Nie żal mi niczego" trzy artystki podsumowują niezwykłe życie francuskiej piosenkarki. Każda z aktorek ma innym mikrofon, bo reprezentuje inne czasy i etap życia Piaf. Można zarzucić reżyserowi, że sam pomysł na spektakl jest nieco przewidywalny, ale wyjątkowe ułożenie piosenek i ich doskonałe interpretacje w połączeniu z klimatem dawnych kawiarenek dały znakomity efekt.

Przełomowe wydarzenia w życiu Francuzki podkreślone były efektami dźwiękowymi. Między wybranymi utworami słyszymy odgłosy bomb i wystrzałów oznaczających wojnę, nawoływania gazeciarza informującego o katastrofie lotniczej, w której zginął ukochany Piaf, w końcu radiowy głos (użyczył go Artur Barciś) donoszący o skandalu – piosenkarka wyszła za mąż za młodszego o 21 lat mężczyznę. Te dodatkowe elementy z offu wzmocnione efektami świetlnymi zapowiadały zmianę nastroju, urozmaiciły spektakl, zbudowały dodatkową dramaturgię i ekspresję.

W końcu w lubelskim Teatrze Muzycznym powstał spektakl niewymuszony, bez niepotrzebnego patosu, który do tej pory, niestety, królował w większości wystawianych tam przedstawień. ,,Trzy razy Piaf" to opowieść bez słów z samymi piosenkami, podczas której można się rozmarzyć. Jest tu wszystko we właściwych proporcjach: radość, ból, miłość i gniew. Historia legendarnej, tajemniczej francuskiej divy dzięki piosenkom (i za sprawą ich genialnych wykonań) w zasadzie opowiada się sama.

 

Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Lublin
4 kwietnia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia