Jest tylko na dziś

"Avenue Q" - reż. Magdalena Miklasz - Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni

Lubicie teatr społeczny? A lubicie się śmiać? Serio? No to ma początek pośmiejmy się z tego, co bezpieczne i dawno obśmiane: geje, żydzi, siostry zakonne, wietnamscy emigranci, brzydcy, starzy kawalerowie i panny, nieudaczni. Pośmiejmy się też z mniej wyświechtanych: bezrobotnych, pornoholików, downów. Jak z wszystkich, to z wszystkich. Nawet kardiogram może być śmieszny, jeśli pokazuje rytm pracy serca Ludki Prostytutki w kształcie jej piersi, co ja mówię - cycków.

Tylko, że "Avenue Q" nie szyderstwem czy pustym śmiechem jest podszyte. Pozwala śmiać się z tego, z czego nie wypada, ale co i tak funkcjonuje dyżurnie w naszych rozmowach. Pól biedy, jeśli puszczamy oko, gorzej - jeśli na serio. I być może niejednego widza uwierać będzie wykorzystanie w przedstawieniu najbardziej znanego polskiego downa - Maciusia z "Klanu" (swoją drogą żaden inny serial nie funkcjonuje tak silnie w polskiej współczesnej mowie, żaden inny nie przykleił w szerokiej świadomości społecznej tylu łatek aktorom). "Avenue Q" zawiera z widzem małą umowę - skoro wolno śmiać się z jednych, to pobawmy się też kosztem drugich.

W świecie, gdzie reklamodawcy pieczołowicie sprawdzają kontekst, w jakim znajdzie się reklama, w świecie autocenzur, przesadnego zważania na nie tyle nieurażanie, co nie kojarzenie wypowiedzią, tekstem, sztuką z czymś, co nie wypada. Ba, robi to nawet The Jim Henson Company zastrzegając na ogłoszeniu przed wejściem na widownię, że nie ma nic wspólnego, z tym, co zobaczymy. No cóż, Hanson mógł w Muppet Show wkładać w usta swoich lalek znacznie więcej niż pozwoliliby na to jego spadkobiercy. "Avenue Q" jest miejscem na oddech i spojrzeniem prawdy w oczy. Nikt z nas nie jest przecież wolny od zabawy kosztem innych. Śmieszy nas wszystko, bo wszystko jest prawdziwe.

A żeby dreszczyk emocji był jeszcze większy, te wszystkie obrazoburcze i prześmiewcze kwestie wypowiadają przede wszystkim lalki - nieodłącznie kojarzone ze światem i teatrem dziecięcym. Siedząca obok mnie małżeństwo, które wzięło na spektakl dorastającą córkę w przerwie nie wyszli, siedzieli jednak bez reakcji (wokół rechotali niemal wszyscy). Pewnie w domu muszą wszystkie tematy przegadać i jeśli tak się stanie chwała "Avenue Q" - bo choć nie jest spektaklem dla dzieci, może dostarczyć powodów do rozmowy, czego nie dokona już ani "Hamlet" ani "Shrek", ani nawet wzruszający "Billy Elliot". Dlatego musical Roberta Lopeza i Jeffa Marxa (autorów muzyki i tekstów piosenek) oraz Jeffa Whitty'ego (autora libretta) nie należy do jedynie rozrywkowego nurtu.

Spektakl zagrany i zaśpiewany jest bardzo precyzyjnie. Błyszczą absolutnie wszyscy - cała dziesiątka celnie obsadzona i doskonale poprowadzona. W tym przedstawieniu nie ma gwiazd, wszyscy pracują na jego sukces. Żywy plan i muppety przenikają się. Atrakcyjne są zarówno lalki jak aktorzy. Lalki mniej przypominają oryginalne broadwayowskie, choć i tamte nie do końca przypominają mieszkańców Sesamee Street Hansona. Aktorzy teatru muzycznego nauczyli się doskonale nimi władać. Trzeba też pochwalić świetny przekład Jana Czaplińskiego dostosowanych do polskich i gdyńskich realiów.

Na tej niesezamkowej ulicy nie koniecznie najładniejszej i nie w centrum Nowego Jorku uprawia się seks (czasem nawet głośny), ogląda pornografię w Internecie, pije. Bohaterów łączy jedno - brak celu życiowego i albo licha praca, albo jej brak. W postaciach z musicalu gorzko odbija się pokolenie bez pracy i perspektyw, a co gorsza bez celu. Generacja, której rodzice wszystko podsuwali pod nos, grała w gry komputerowe symulujące realny świat i zawsze mieli kolejne "życia" do wykorzystania. Kiedy opuszczają gniazdo, nie potrafią sobie radzić. Co gorsze, poza nie mają celu. Chcieliby bezpiecznie schować się z powrotem w college'u. Może tylko mniej boli, kiedy nazwać ich z angielska luzerami. A brawurowa piosenka otwierająca musical "Do dupy być mną" mogłaby się stać hymnem tego pokolenia. Podobnie jak tymczasowość wyrażona w finałowej piosence "Jest tylko na dziś".

W musicalu prawie wszystko dobrze się kończy, jedni wyprowadzają się z "Avenue Q", inni rozpoczynają nowe życie (nareszcie we dwoje czy we dwóch). Z nieba, a raczej z akcji przemysłu pornograficznego, spadają pieniądze, za które Katka Kudłatka wybuduje szkołę i pewnie da zatrudnienie sąsiadom. Ale zanim to nastąpi na Avenue Q zawędruje kolejny bohater szukający mieszkania tak, jak w pierwszej scenie Żaczek Przyjemniaczek. Tym razem świeżo upieczony absolwent uzna sąsiadów za świrusów i szybko się wycofa. Nie da sobie pomóc, nie pozwoli o sobie napisać sztuki teatralnej, co proponuje ktoś z mieszkańców. To pokolenie, a właściwie te roczniki szukają jeszcze czegoś innego i nie chcą, by się wtrącać w jego sprawy.

(mz)
teatrmuzyczny.blog.com
12 grudnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...