Jest wina, nie ma kary

1. Spotkanie Teatrów Narodowych

Bułgarskie przedstawienie "Don Juana" można odebrać jako dwa różne spektakle, jeśli chce się ocenić pierwszą część i pozostałą pod względem poziomu artystycznego.

Początek farsowy, w złym tonie, natkany jest elementami odsyłającymi widza do świata współczesnej "subkultury" (nazwijmy to tak) alkoholiczno-narkotyczno-obscenicznej. Pierwsza część, wprowadzająca, jest dość bełkotliwa. Na środku sceny stoi wanna, w której moczy się nagi Don Juan, jeszcze niezupełnie trzeźwy po wczorajszym piciu. Reszta dziwnego towarzystwa wypełnia scenę dymem papierosowym aż do przesady. O obyczajności zachowań towarzystwa, zwłaszcza samego głównego bohatera, lepiej nie mówić. 


Dopiero w dalszej części ten banalny i jakże wyświechtany już dziś w teatrach pomysł inscenizacyjny nagle przełamuje się o 180 stopni znakomitą sceną wiejską zrealizowaną w konwencji komedii dell\'arte. Świetna reżysersko i aktorsko, a już dwie role na pewno do zapamiętania. To Renia Wrangowa budująca rolę wiejskiej, trochę nierozgarniętej, niewinnej jeszcze Karolki na detalach, co sprawia, że jej bohaterka jest urocza, zabawna i wiarygodna. A choć postać aż kusi do przerysowań, Wrangowa przestrzega dyscypliny aktorskiej. Świetnie partneruje jej Filip Awramow jako Piotrek. 

I odtąd już oglądamy spektakl na zdecydowanie wyższym poziomie artystycznym. Pojawia się również walor wizualny, świadczący o malarskiej wrażliwości reżysera. Ciekawe operowanie światłem tworzy klimat wzięty trochę jakby z malarstwa holenderskiego. Jeśli chodzi o wykonawców, o wiele ciekawiej aktorsko i bardziej wiarygodnie wypada jednak Zachari Bacharow jako Sganarel aniżeli tytułowy Don Juan w wykonaniu Dejana Donkowa. Sganarel jest całkowitym przeciwstawieniem Don Juana, symbolizuje dobro, wierzy w Boga, w życie wieczne, a zatem w nagrodę i karę po śmierci. Donkow jako Don Juan zakrzykuje postać swego bohatera, gra właściwie na jednej nucie, zbytnio - jeśli tak można powiedzieć - agresywnej. Nie przekonuje mnie też Elwira poniewierana przez Don Juana. Marta Kondowa gra swoją bohaterkę jako ofiarę, ale aż do przesady. A przecież Elwira jest szlachcianką, panną dobrze urodzoną, którą z klasztoru uprowadził Don Juan. Ale najważniejszy jest tu Don Juan. To on ma narzucać ton i kreować całą tę sceniczną rzeczywistość. Kim zatem jest? 

Nieznośny, pyszny, zadufany w sobie uwodziciel kobiet, porzucający je w chwilę po uwiedzeniu. Cóż to za odrażający typ. Samo zło. Ani odrobiny dobra. Jest jak zaprogramowana maszyna czy jakiś instrument realizujący program "filozofii" hedonistycznej. Nastawiony wyłącznie na branie, używanie życia. Nic w zamian od siebie nie ofiarowuje innym. Obca jest mu najzupełniej sfera duchowa i emocjonalna, a więc te rejony, te przestrzenie, które świadczą o istocie człowieczeństwa. Jaką zatem rolę ma do spełnienia w życiu taki osobnik? Takie uosobienie zła wszelkiego? No właśnie. I tu wchodzimy w rejony o wiele głębszych refleksji: wiary i niewiary. Don Juan nie wierzy w nic. Ani w niebo, ani w piekło. Jest sam dla siebie i wyłącznie dla siebie. Kobiet, które uwodzi, nie darzy miłością, są tylko zaspokojeniem jego żądzy zdobywania. Zresztą chyba nawet nie zna uczucia miłości. Można więc powiedzieć: człowiek nieszczęśliwy na własne życzenie, błąkający się bez celu po powierzchni życia. Właśnie, tylko po powierzchni, bo żeby wejść głębiej i zasmakować życia prawdziwego, trzeba być człowiekiem. Takim, który potrafi cieszyć się i smucić, któremu nieobce są rozmaite stany przeżywania, w tym uniesienia, ale i lęki. 

Don Juan Morfowa nie zna takich odczuć. Bryluje na powierzchni życia, uważając, że jest człowiekiem wolnym do wszystkiego i od wszystkiego. Że to on sam dyryguje swoim życiem, sam kreuje rzeczywistość, w którą jest wpisany. Nie uznaje żadnych praw, zasad, w imię których miałaby być ograniczona jego nieokiełznana wolność. Tylko jawi się pytanie: czy rzeczywiście to jest wolność? I czy Don Juan jest człowiekiem szczęśliwym, wybrawszy taki styl życia? Przecież tak naprawdę jest człowiekiem samotnym. A ta rzekoma jego wolność jest niczym innym jak właśnie niewolą. Niewolą uzależnienia się od kreowania siebie za wszelką cenę jako człowieka wolnego. W takim razie owo nieokiełznane zaspokajanie żądz na poziomie - można rzec - dość prymitywnego instynktu jest przecież rodzajem zniewolenia Don Juana. To nie on rozkazuje owym żądzom, ale one kierują jego zachowaniem. Gdzież tutaj owa wolność? 

Warto by się też zastanowić nad pychą Don Juana. Z czego wynika, czym jest motywowana? Czy nie jest czasem tylko sztucznym zagłuszaniem wołania duszy i potrzeby serca, których ten osobnik, przedstawiający się przecież jako w nic niewierzący i wolny, nie chce dopuścić do głosu? Bo wtedy odezwałoby się także sumienie. Pycha Don Juana nie ma chyba sobie równej wśród postaci w całej literaturze. To najbardziej pyszny bohater. W inscenizacji Aleksandra Morfowa szczyt pychy bohater osiąga w finale, kiedy wręcz z szatańskim, bardzo głośnym i agresywnym śmiechem wchodzi w podświetloną smugę piasku sypiącego się strumieniem z góry. To on dokonuje wyboru, sam wchodzi w tę przestrzeń, nie jest wciągany przez Komandora czy jakieś nieczyste siły do czeluści piekielnych za karę, która mu się słusznie należy. W tej sytuacji nie widzę potrzeby wizyty Komandora u Don Juana. Po prostu jest niepotrzebna, niczego nie wnosi. 

I o ten finał mam pretensje do reżysera Aleksandra Morfowa, ponieważ w tej interpretacji Don Juan jako upostaciowanie zła góruje nad sprawiedliwością, czyli nad wymierzeniem mu kary. Ponadto usadzenie na tych ogromnie wysokich stołkach Don Juana i Komandora bardziej eksponuje element wizualny aniżeli relacje między bohaterami. 

Kiedy spektakl się kończy, mamy jeszcze w uszach ten straszliwy, głośny, pełen pychy śmiech Don Juana. Jakiego Don Juana? Zwycięzcy? Samobójcy? Czy drwiącego ze śmierci osobnika, pokazującego, że panuje nawet nad śmiercią, że bez jego zgody śmierć nie może go dotknąć? Takie przesłanie z moralnego punktu widzenia jest nie do przyjęcia.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
29 października 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia