Jest wolność, no nie? Można wybierać...

Z autu

Teatr jest podobno świątynią sztuki. Tak się kiedyś mówiło, jak pamiętam sprzed lat. Od tamtej pory wiele się zmieniło (niekoniecznie na lepsze); zmieniły się obyczaje, mody, styl życia, więc nie wiem, czy dziś ten termin jest jeszcze aktualny, zwłaszcza że i te świątynie przez lata "pracowały" nad tym, żeby zdewaluować to określenie i z wyżyn zejść, albo raczej spaść, poniżej świątynnych obyczajów.

Tak więc różnie z tą świątynią sztuki bywa, a już na pewno nie każdy teatr nią jest - czasem bywa, i wtedy można w nim ze sztuką poobcować. Idąc dalej w rozważaniach, dochodzimy do tych, którzy bywają w owych świątyniach, czyli widzów po prostu. A widz jest nieodzowny, aby cokolwiek mogło się w owej świątyni (czyli teatrze) odbyć; bez widza nie ma przedstawienia - to jasne. To on jest adresatem aktorskich działań, to on musi zrozumieć inteligentne dowcipy i międzywierszowe podteksty, wszelakie dwuznaczności i całkiem łatwe do rozszyfrowania intrygi. Słowem - widz jest niezbywalnym elementem warunkującym istnienie teatru.

Bywa czasem, że jest zmuszany do nadzwyczajnej aktywności przez samego autora sztuki i włączany w akcję przedstawienia. Nic więc dziwnego, że ów widz jest bardzo ważny dla każdego teatru, że o widza się dba, zabiega, stosuje rozmaite formy reklamy oraz innych promocji, żeby zachęcić go do przyjścia do teatru. Tak, tak, owe działania wymagają sporej inwencji, pomysłowości i energii, tym bardziej, że konkurencja czuwa. Multipleksy, media społecznościowe, telewizja - to wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a niektórym to i smartfon wystarczy. Jest wybór, jest luz, jest spoko... Jest wolność, no nie? Można wybierać... A kiedy już ów widz decyduje się na wyjście do teatru, to czasem można odnieść wrażenie, że podjął tę decyzję nagle i niespodziewanie, jakby ulegając jakiemuś impulsowi: "Mam trochę czasu, to pójdę do teatru". No i przychodzi, po drodze kupi jakiś napój, bo przecież może mu się zachcieć pić, więc będzie jak znalazł. A że się spieszył (spieszyli)i wpadli dosłownie w ostatniej chwili, więc do szatni już nie zdążyli, ale co tam, na kolanach się jakoś kurtkę upchnie. Telefonu też nie mogli znaleźć w kieszeni, więc trochę głupio było (ale tylko trochę), kiedy zadzwonił w czasie przedstawienia. A że się gapią na człowieka inni widzowie? Ich sprawa, w końcu to przypadek, że siedzą obok, a przecież nie każdy musi się wbijać od razu w garnitur i kieckę, no nie? Wolność jest i demokracja, więc każdy może przyjść do teatru ubrany, jak mu wygodnie... A jak się komuś nie podoba, że pije sobie colę w czasie przedstawienia, to niech się przesiądzie. Aktorzy i tak nie widzą, a jeśli nawet, to co?... Bilet kupił, a i tak z jego podatków to wszystko tu jest... Teraz czasy inne i obyczaje się zmieniły - warto przyjąć to do wiadomości i się przyzwyczajać. Niby racja, tylko jakoś trudno przywyknąć, że owe czasy zmieniają się na gorsze, a niektórzy widzowie mylą spektakl w teatrze z widowiskiem na Placu Ratuszowym, gdzie T-shirt jest odpowiedni, a i napić się można.

Nikogo nie zamierzam edukować i namawiać do zmiany obyczajów - każdy zachowuje się, jak chce i nie musi oglądać się na opinie innych - przecież swoim zachowaniem świadczy sam o sobie. Po prostu takie myśli czasem snują mi się po głowie, kiedy patrzę na widowni na młodzieńców (nie tylko zresztą) w powyciąganych polarowych bluzach i rozdeptanych adidasach.

Urszula Liksztet
Nowiny Jeleniogórskie
30 stycznia 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia