Jestem człowiekiem z Kujaw

rozmowa z Janem Nowickim

- Najlepszym okresem dla polskiej kinematografii, w ogóle dla kultury polskiej, był czas komuny. Najkorzystniejszym okresem dla kultury jest zawsze czas zniewolenia. "Dziady" nigdy by nie powstały, gdyby nie zabory. Prosperity ekonomiczne mają zły wpływ na film czy teatr - mówi aktor Jan Nowicki

Urodził się Pan w Kowalu na Kujawach, mieszkał w różnych miejscach. Z jakim zakątkiem ziemi utożsamia się Pan najbardziej?

Jestem zdecydowanie człowiekiem z Kujaw, z Kowala. Inne miejsca, takie jak Niemcy, Budapeszt, Warszawa czy Kraków, to były tylko pewne przystanki zawodowe, rodzinne lub towarzyskie. Najważniejszym jednak miejscem dla mnie jest miejsce mojego urodzenia.

Posiada Pan w swoim dorobku niezliczone ilość wspaniałych ról. Czuje się Pan w większym stopniu aktorem teatralnym czy też może filmowym?

Jest mi to kompletnie obojętne. Należę do tej generacji, która grała zarówno w teatrze, jak i filmie. Ilość ról zagrana w teatrze odpowiada mniej więcej ilości ról zagranych w filmie.

Ma Pan jakąś przez siebie zagraną rolę, do której bardzo chętnie wraca?

To są role oparte na wielkiej literaturze, czyli Stawrogin w "Biesach", Wielki Książę Konstanty w "Nocy listopadowej", Rogożyn w "Idiocie". Wszystkie reżyserował Andrzej Wajda.

W jakich latach polska kinematografia przeżywała swoją największą świetność?

Najlepszym okresem dla polskiej kinematografii, w ogóle dla kultury polskiej, był czas komuny. Najkorzystniejszym okresem dla kultury jest zawsze czas zniewolenia. "Dziady" nigdy by nie powstały, gdyby nie zabory. Prosperity ekonomiczne mają zły wpływ na film czy teatr.

Jaki wobec tego jest jej stan dzisiaj?

Polski film rozmienił się na drobne. Powstaje bardzo dużo miernych filmów, filmików, nie wspominając już o filmach telewizyjnych, zwanych telenowelami. Mam o nich nieprzyjazne zdanie.

U jakiego polskiego reżysera filmowego czy teatralnego lubił Pan najbardziej grać?

Jeżeli chodzi o film, to był nim Wojciech Has, w teatrze są nimi Jerzy Jarocki i Andrzej Wajda.

Grał Pan także w wielu filmach poza Polską. Jaki był to okres w Pańskim życiu?

Wspaniały. Grałem przeważnie w filmach niemieckich, bułgarskich czy też ponad dwudziestu węgierskich. Lubiłem wówczas podróżować, przebywać wśród ciekawych ludzi. Było to bardzo miłe dla mnie. Większości tych filmów później w ogóle nie oglądałem.

U boku jakiej aktorki grał Pan z nieodpartą przyjemnością?

Dość trudne pytanie. Takich aktorek było bowiem dość sporo. Myślę jednak, że najlepiej mi się grało z Isabell Pearl, świetną francuską aktorką filmową.

Sam Pan nie ukrywa, że gaża za telewizyjną reklamę pewnej firmy od telefonii komórkowej, którą kręcono tylko trzy dni, przewyższyła dotychczasowy dorobek całego Pańskiego życia. Niektórzy jednak krytykują Pana za to, że wziął Pan w niej udział. Co Pan sądzi o tej całej sytuacji?

W zasadzie to nie chciałbym o tym w ogóle mówić. Powiem jednak krótko, że mnie samego dziwi, że w tak relatywnie łatwy sposób można zarobić tak duże pieniądze. I to wszystko. Co do krytyki, to nie interesuje mnie to, kto mnie krytykuje. W ogóle się nią nie przejmuję.

Czego brakuje współczesnemu polskiemu teatrowi?

Zaistniała wielka pustka. Nie ma już przede wszystkim tych wspaniałych starych aktorów o nieprzeciętnych zdolnościach, jak na przykład wykonawcy z Kabaretu Starszych Panów. Brakuje bardzo też tych o niebywałym poczuciu humoru. Po prostu poodchodzili na zawsze. Niejaki Kazimierz Wichniarz opowiadał kiedyś, że uprawia miłość ze swoją żoną po przekątnej. Wypijamy po butelce wina, po czym ustawiamy się w dwóch różnych kątach pokoju i żona zaczyna biec w moim kierunku, a ja jej podstawiam nogę. I tak o to, za przeproszeniem, wypieprzy się sama. Inny, także starszej daty aktor, zapytany przeze mnie, jak mu się układa jego życie seksualne po sześćdziesiątce, odpowiedział: Panie kolego, ja tego to używam już tylko jako irchy do czyszczenia okularów...

Skąd się to wzięło, że temat ludzkiego przemijania towarzyszy od lat Pańskim rozważaniom?

Nie ma tu jakiejś konkretnej przyczyny. Ot tak, kiedyś, gdy miałem dwadzieścia sześć lat, nagle zdałem sobie sprawę, że mnie kiedyś na tym ziemskim padole już nie będzie. Tematyka śmierci jest niezwykle ważna i wręcz fascynująca. Niestety, ludzie jej w sposób dla mnie niezrozumiały unikają, bardzo się jej boją. Tymczasem powinno być całkiem odwrotnie. Powinni z nią być zaznajomieni. Także sam obrządek pogrzebowy, kontakt ze zmarłym po jego śmierci znacznie się zdewaluował.

Podobno ma Pan już wybrane miejsce swojego wiecznego spoczynku?

Tak, oczywiście, że mam. Ten pomysł podsunął mi kiedyś mój kolega, pytając mnie, czy mam już swoją pieczarę. Początkowo nie wiedziałem, o co chodzi, ale później się już oczywiście domyśliłem. W następstwie tego znam już miejsce, gdzie kiedyś spocznę. Mam je wybrane. Wymaga jeszcze pewnych zabiegów estetycznych, tak żeby było wystarczająco piękne.

Co razi Pana w ludziach?

Przede wszystkm to, że nie są najczęściej szczerzy, że po prostu kłamią. Podam pierwszy przykład z brzegu. Gdyby Pan przeprowadził ankietę, ile osób ma sztuczne uzębienie, to zdecydowana większość odpowiedziałaby, że takowego nie ma, co jest oczywistą nieprawdą.

Gdyby stanął Pan ponownie przed koniecznością życiowego wyboru, to zdecydowałby się Pan ponownie zostać aktorem czy też może zająłby się całkowicie czymś innym?

Gdybym się urodził w podobnych uwarunkowaniach, w podobnym domu, to to, co bym wybrał, byłoby dziełem przypadku. Ale tak z perspektywy lat, jak obserwuję świat, który mi się zaczyna kurczyć powoli, to chciałbym być pisarzem. To jest najpiękniejsze zajęcie, jakie można sobie w ogóle wyobrazić.

Mówiło się przez całe lata o tym, że wiódł Pan prywatnie dość bujne życie. Ożenił się Pan z Małgorzatą Potocką dopiero mając już prawie siedemdziesiąt lat, z węgierską przyjaciółką Martą Meszaros przeżył Pan trzydzieści lat. Był to udany związek?

Czy moje życie prywatne było bujne, trudno mi samemu to oceniać. Być może takie i było. Gdy chodzi o Martę, to związek z nią uważam za bardzo udany i będę go zawsze mile wspominał. Była to fantastyczna kobieta.

Oznacza to, że włada Pan językiem węgierskim?

W minimalnym stopniu. Tak naprawdę to go nie znam.

Podobno jest Pan kibicem piłkarskiej drużyny Wisły Kraków?

Za mocno powiedziane kibicem. Wiem, co to za drużyna. Niestety, sportem się praktycznie nie interesuję. Jednakże jako ciekawostkę powiem, że matką mojego syna Łukasza jest Barbara Sobotta. Biegała na 100 i 200 metrów. Była trzykrotną olimpijką, w Melbourne, Rzymie oraz Tokio, mistrzynią Europy na 200 metrów ze Sztokholmu z 1958 roku, członkinią słynnego polskiego lekkoatletycznego Wunderteamu.

Zna Pan nieźle Toruń, czy też Bydgoszcz?

Owszem, znam. Toruń trochę lepiej niż Bydgoszcz, z tego powodu, że leży bliżej Kujaw, skąd pochodzę. W Toruniu kręciłem też niektóre swoje filmy. Kiedyś przypłynęliśmy statkiem Wisłą w ramach wycieczki szkolnej. Tak się jednak niefortunnie stało, że się w jej trakcie wraz z moim kolegą zgubiliśmy. Wracaliśmy potem śladem torów kolejowych do Kowala. Przy udziale ludzi dobrej woli udało się nam jednak szczęśliwie wrócić do domu.

Dziękuję za rozmowę.

Ja także bardzo dziękuję.

Janusz Bąkowski
Nowości
4 października 2011
Portrety
Jan Nowicki

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia