Jestem różowym koniem

rozmowa z Aldoną Jankowską

Rozmowa z ALDONĄ JANKOWSKĄ, artystką, parodystką. Mistrzyni metamorfozy. To ona jest Zytą Gilowską, ojcem Rydzykiem, Hanną Gronkiewicz-Waltz, Danutą Hojarską, Beatą Kempą. Wszystkie te osoby wybornie parodiuje w "Rozmowach w tłoku" w programie "Szymon Majewski Show". Na estradzie prezentuje "Różowe konie - rewię kieszonkową". Przygotowuje monodram "Hotel Babilon", w którym wcieli się w siedem postaci. Na premierę czeka jej film "Księstwo", w którym gra rolę dramatyczną.

Podobno nie niknie pani do końca w cudzych postaciach, które parodiuje?

- To prawda, każda z moich parodii jest trochę parodią mnie samej. Wychodzę z założenia, że jeśli jestem w stanie odnaleźć w sobie cechy parodiowanych postaci, to znaczy, że one po prostu we mnie są. Jak się okazało, mam coś wspólnego z Danutą Hojarską.

W jednym ze swoich programów kabaretowych mówiła pani w jego tytule "Jak nie ja, to kto?". Odpowiedź jest prosta - oglądamy znane postaci wykreowane przez panią w prześmiewczy sposób, ale w żadnej z nich nie ma Aldony Jankowskiej.

- Prawda jest taka, że uprawiam aktorstwo po to, żeby przekraczać jakieś granice. Aktor ciągle śni o kimś, kim nigdy w życiu nie będzie. Ja też w swoich rolach i parodiach szukam spełnienia swoich marzeń. Usiłuję przekraczać granice własnych niemożności.

Nie wiem, czy pani zauważyła, ale minął już szał na Jankowską w parodiach. Czyżby ten rodzaj aktorstwa spowszedniał?

- Sądzę, że parodia nie spowszedniała polskiej publiczności. Gdy moje postaci pojawiły się w "Szymon Majewski Show", był u nas specyficzny czas w polityce. Rządziły kuriozalne indywidua i dlatego parodie w tym show bardzo konkretnie zadziałały. Cieszę się, że nie rządzi już nami Samoobrona i cała ta drużyna, którą zawzięcie parodiowaliśmy. Nie da się ukryć, że mieliśmy wtedy swego rodzaju misję. Parodia kilka lat temu była dla mnie swego rodzaju odkryciem. Teraz z równą pasją rzuciłam się w inne gatunki i inne wyzwania. Dobra parodia nigdy się nie zestarzeje.

Dawniej ostrza satyry były odważniejsze.


- Myślę, że nie jest to kwestia odwagi, tylko kuriozalność parodiowanych osób. Teraz kuriozalne są niektóre posunięcia polityków, na przykład z PiS-u. Na szczęście scena polityczna się polaryzuje i nie jest już tak kontrastowa i dzika jak za czasów koalicji LPR i Samoobrony.

Danuta Hojarską już dawno przestała się liczyć w rankingu polityków, a pani znów ją przypomina...

- Danuta Hojarską po bardzo długiej przerwie wróciła do "Szymon Majewski Show". Pojawiła się tylko w jednym odcinku, bo startowała w wyborach samorządowych. Ponieważ jest postacią, którą telewidzowie darzą wielką sympatią, pokazała się na moment, bo było mnóstwo maili i komentarzy na jej temat.

Pora na nową ulubienicę publiczności w pani wykonaniu...

- Już się za nią zabrałam.

Kto to?

- Nie mogę powiedzieć, bo zapeszę.

Ale na pewno może pani zdradzić, w jak dużym stopniu pomaga pani w tym przeistaczaniu się charakteryzacja?


- W ogromnym! Charakteryzatorzy, którzy pracują w programie u Szymona, są w swoim fachu artystami najwyższej próby! Wiedzą, że jestem alergikiem, i sprowadzają specjalnie dla mnie materiały z Ameryki, by nie uszkodzić mi skóry, żeby nic złego mi się nie stało.

Jaki jest skutek?

- Jestem im za to bardzo wdzięczna. Pracują na naszych twarzach, widzą, które mięśnie i w jaki sposób się poruszają. Naprawdę nie wierzyłam, że można zrobić ze mnie Hannę Lis, ojca Rydzyka czy Beatę Kempę. Robili ze mnie także kilka fikcyjnych postaci, np. treserkę seksu tantrycznego. Jestem pełna podziwu, z jakim szacunkiem podchodzą do aktorów. W rękach innych ludzi nie czułabym się tak bezpiecznie.

Słyszałem, że zawsze zasypia pani podczas charakteryzacji?


- Skąd pan to wie?

Jestem przygotowany do naszej rozmowy.


- Jest to wstydliwy dla mnie temat, ale za to kochają mnie charakteryzatorzy. Powiem panu więcej, nie dość, że zasypiam, to jeszcze gadam przez sen.

O czym pani wtedy mówi?


- Tego mi nie zdradzili, ale bardzo się śmiali, więc podejrzewam, że musiało to być coś zabawnego.

A kiedy budzi się pani ze snu?

- Gdy jestem charakteryzowana na ojca Rydzyka, zaczynam się sama sobie spowiadać. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zobaczyłam się w lustrze, bardzo krzyczałam.

Która z charakteryzacji była najdłuższa?

- Ojca Rydzyka. Trwała około czterech godzin.

Tylko o godzinę krócej od charakteryzacji Czesławy Cieślak-Gospodarek na Violettę Villas.

- Powoli doganiam panią Villas.

Bardzo długo przymierzała się pani do parodii Zbigniewa Ziobry, aż w końcu zrobił ją ktoś inny. Uważam to za pani porażkę.


- Rzeczywiście, to moja osobista porażka. Do parodiowanej postaci trzeba podchodzić z sympatią. Ja nie jestem sympatyczką pana Ziobry i moja parodia nie byłaby dobra. Młody aktor Sławomir Zapała zrobił go bardzo pięknie.

Przyznała się pani, że do każdej parodii długo się przygotowuje.


- Parodia Zyty Gilowskiej, którą rozpoczęłam współpracę z programem Szymona Majewskiego, była moją pierwszą. Wcześniej nie sądziłam, że będę uprawiać ten rodzaj aktorstwa, nawet nie podejrzewałam siebie o takie predyspozycje. Przyznaję, że długo przygotowuję się do każdej parodii, ale jak już złapię, o co chodzi, to obudzona w środku nocy mówię głosami tych osób.

O co właściwie chodzi w parodii?


- Trzeba powiedzieć w niej coś od siebie. Parodiuję osoby z życia publicznego, które bardzo świadomie decydują się na istnienie w mediach. Nie potrafiłabym parodiować kogoś, do kogo mój stosunek jest żaden. Obserwuję polityków i staram się jak najwięcej wiedzieć na ich temat. Podobnie działa autorka tekstów Ola Wolf. Zdarza się, że swoimi interpretacjami wyprzedza historię, bo to, co było żartem kilka miesięcy wcześniej, staje się faktem. Widz nigdy nie polubi parodii, której nie lubi aktor. Ona ma być na zasadzie zabawy, a nie złośliwości i niechęci do postaci.

Była pani pierwszą w Polsce reprezentantką stand-up comedy. Dlaczego nikt poza panią nie uprawiał tego rodzaju sztuki?

- Stand-up comedy dopiero w Polsce raczkuje, ale powoli wchodzi na estrady, co mnie bardzo cieszy, bo era kabaretonów się przejadła. Byłam jedną z pierwszych kobiet stendaperek, posiadających cały program złożony z monologów. W stand-up nie chodzi tylko o żart, należy tu wykorzystać wszystkie środki, łącznie z improwizacją z widzem. Często trafiam na ludzi tak dowcipnych, że zabawa jest przednia.

Polski widz przyzwyczaił się do takiej formy?

- Na początku trudno go było ośmielić. Był przyzwyczajony, że siedział na widowni i się nie odzywał. Teraz coraz śmielej wchodzi w interakcję. Nie wychodzę na scenę tylko po to, żeby widza rozbawić, lecz poruszyć jakiś problem.

Czy publiczność odważnie bierze udział w interakcji z panią?


- W większości tak i jak się rozbucha, trzeba używać wszystkich środków, by zapanował względny porządek.

Zdarzyło się, że była pani speszona i nie wiedziała, co odpowiedzieć widzom?


- Ostatnio w Bielsku zapytałam, czy wiedzą, co pan młody kupił pannie młodej na prezent ślubny. Publiczność wymieniała różne rzeczy, aż pewna starsza pani stwierdziła: wibrator. Natychmiast przekręciłam to słowo na wibrafon, a pani zaczęła mi tłumaczyć, że się pomyliłam i powstała zabawna, acz kłopotliwa dla mnie sytuacja. Wiele razy zdarzało się, że ludzie mnie "ugotowali", bo niektóre ich odpowiedzi były tak śmieszne, że zaczynałam się śmiać. Bardzo cenię sobie naszych widzów.

Jeździ teraz pani ze spektaklem "Różowe konie". Czy to przykład na teatr stand-up comedy?

- Tak. "Różowe konie" są ciekawym zjawiskiem teatralnym, w którym są tancerze, a widzowie oglądają parodię rewii. Głównym szkieletem spektaklu są monologi. Np. wychodzi zdeprawowana Hrabina (sypia z mężczyznami i kobietami), serialowa gwiazda sypiąca nowinkami z polskiego show-biznesu, wiecznie niezadowolona ze wszystkiego ciotka, typowa Urzędniczka Stanu Cywilnego, organizatorka pogrzebów, która fantazjuje na temat własnego pogrzebu. Mam na sobie przepiękne kostiumy, które stworzyła Małgorzata Zwolińska, autorka wszystkich moich kostiumów estradowych. Bez nich nie byłoby tych postaci.

Recenzentka tej rewii nazywa ją "ewokacją kiczu, który sięga poziomów absurdalnych".


- I o to chodzi, bo Polacy chętnie przyjmują kiczowate wzorce. A spektakl jest o kiczu, który zjada nasze życie, o polskich kompleksach.

Lubi pani kicz?

- Prywatnie kicz mnie drażni, a czasami przeraża. Lubię prostotę, a nie przerost formy i zgubienie się w niej.

Dlaczego tytułowe konie są różowe?

- Jestem takim różowym koniem.

Chyba klaczą?

- No tak, taką różową klaczą, już nie najmłodszą, ale jeszcze z zalotną rzęsą i utlenioną grzywką, która stąpa z nogi na nogę, przystanie, skubnie jakiś liść, napije się wina i pomyśli. I coś takiego jest w tytułowym różowym koniu. Cały spektakl traktuje o miłości i o tym, jak wchodzimy w pewne formy, zaczerpnięte z Zachodu. Kiedyś na życzenie panny młodej pomalowano klacz na różowo, ale deszcz zmył farbę i powstała wielka awantura. Panna młoda strasznie płakała. O miłości nie było ani słowa.

Pani jest wolna czy zajęta?


- Żyję w konkubinacie, co sobie bardzo chwalę. Śluby i wesela przeszły obok mnie i jest to ciągle niezapisana karta w moim życiu.

Nie tylko parodiuje pani innych, lecz równie pięknie śpiewa.

- Śpiew to jest miłość mojego życia. Po trzecim roku szkoły teatralnej postanowiłam, że zostanę śpiewaczką operową. Udałam się na egzamin do Akademii Muzycznej, gdzie profesorowie dostali ataku śmiechu, jak mnie usłyszeli, bo zamiast arii operowej zaśpiewałam "Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji". Nie przeszłam nawet pierwszego etapu i musiałam się pożegnać z karierą operową, ale chętnie śpiewam w moim najnowszym monodramie "Hotel Babilon", gdzie w jednym kostiumie, bez żadnego rekwizytu, przy jednym krześle, gram siedem różnych postaci, w tym dwóch mężczyzn.

Nie wierzę, aby było to niemożliwe.


- Jest możliwe zdaniem reżysera Pawła Szumca, któremu ufam. Premiera w styczniu, pan jest już zaproszony. Czegoś tak trudnego jeszcze nie grałam. Każda postać mówi innym głosem. Każda z nich posługuje się polskim łamanym językiem. Specjalnie dla pana zaśpiewam piosenkę Violetty Villas "Mechaniczna lalka". Pracuję nad tym monodramem po osiem godzin dziennie.

Podobno w jednej z postaci stosuje pani autoparodię. To chyba jest najtrudniejsze?

- Budzę się w nocy z krzykiem, że ktoś mnie wreszcie sparodiuje i pokaże, jaka ja jestem naprawdę.

Czyli?

- Wredna.

A na poważnie?

- W każdej z parodiowanych postaci jest kawałek mnie i to jest ta autoparodia. Pułapka, od której się nie ucieknie.

Podobno jest pani straszną tremiarą. Ja w to nie wierzę...

- Ale ja naprawdę nią jestem i bardzo z tym walczę. Przed wyjściem na scenę inspicjent trzyma mnie za rękę, bo inaczej nie wyjdę. Dopiero gdy usłyszę muzykę, gdy zapalą się światła, zamieniam się w sceniczne zwierzę.

W jednym z wywiadów nazwała pani siebie "kobietą w drodze". W jaki sposób odreagowuje pani stresy związane z wędrownym trybem życia?

- Estradowiec skazany jest na nieustanne życie w drodze, ale po dwóch tygodniach zaczyna klinicznie tęsknić za domem. Gdy jest już w domu, po kilku dniach zaczyna go nosić, znów chce być w podróży. Ze mną jest podobnie. Najlepiej odreagowuję przy kominku z moim ukochanym mężczyzną i z wyłączonym telefonem.

Niedawno zagrała pani rolę dramatyczną w filmie. Kto uwierzył w pani inne możliwości?


- Uwierzył we mnie znany i ceniony reżyser Andrzej Barański, prawdziwy mistrz kina. Wygrałam casting do jego nowego filmu "Księstwo". Gram tam matkę głównego bohatera. Jest to kobieta ze wsi, zmęczona życiem. To była moja pierwsza dramatyczna rola w filmie. Niezwykła przygoda.

Komicy marzą o takich rolach...


- To prawda. Widownia akceptuje nas jako komików i bardzo trudno jest od tego uciec.

Od początku wiedziała pani, że będzie aktorką charakterystyczną i komediową?

- Ależ ja jestem amantką charakterystyczną. Sama wymyśliłam taki termin. Myślałam, że będę aktorką dramatyczną.

Jakie jest pani poczucie humoru prywatnie?

- Kocham ludzi i wszystko co ludzkie. Cieszą mnie różne typy i charaktery, rozmowy zasłyszane w pociągu.

Z czego najbardziej się pani śmieje?


- Z samej siebie. Powinnam mądrzeć, a tymczasem popełniam wciąż te same błędy...

Bohdan Gadomski
Tygodnik Angora
8 stycznia 2011
Portrety
Aldona Jankowska

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia