Jestem skłonna do zdrady

Z Magdaleną Cielecką rozmawia Małgorzata Piwowar
Chciałabym uprawiać aktorstwo serio, powodować w ludziach emocje, przeżycia. Dziś często ważniejsze jest bycie osobą publiczną czy popularną, a mniej istotne, co się zrobiło i z jakiego powodu Czym widza zafrapuje 'Kolekcja' Harolda Pintera, premierowy spektakl Teatru Telewizji? Niejednoznacznością. To bardzo pojemny tekst, pokazujący różne zachowania, emocje. Mówi o współczesnym świecie, złożoności relacji międzyludzkich. Cała historia jest opowieścią o dwóch parach - małżeńskiej i partnerskiej, dwóch homoseksualistów. Powierzchownie jest to sztuka o zdradzie, a głębiej -o tym, że nigdy do końca nie można poznać drugiego człowieka. Żaden z bohaterów nie ufa, tak do końca, swojemu partnerowi. W czasie prób reżyser Marcin Wrona powiedział, że jest to sztuka o cnocie zdrady. Na ile zdrada może być cnotą. W rozumieniu Stelli, granej przeze mnie bohaterki, zdrada, być może wymyślona, miała służyć naprawie jej małżeństwa. Ale nawet to wyobrażone poczucie zdrady tak się rozrasta w człowieku, że potem bardzo trudno zapanować nad negatywnymi emocjami. I w efekcie wszyscy są przegrani. A Stella jest ofiarą własnego pomysłu, prowokacji, którą zrobiła być może w dobrej wierze, ale jej skutki ją przerosły. Dla bohaterów sztuki nic nie jest niemożliwe, dziwne lub nieobyczajne, bo poruszają się oni w świecie płynnych wartości. 'Kolekcja' mówi także o tym, że prawda nie musi być najważniejszym celem naszych poczynań. Na czym polega atrakcyjność tej sztuki dla aktorów? Podobała mi się jej kameralność. Ponadto 'Kolekcja' stwarza możliwość wielorakich interpretacji. W trakcie pracy nad tekstem wiele rozmawialiśmy o postaciach, ich motywacjach, próbowaliśmy zrekonstruować ich losy. Frajda polegała na tym, że mogło być zupełnie inaczej, że można było domyślić zupełnie inną historię. W tej opowieści do końca nie wiadomo, gdzie jest prawda, a gdziezmyślenie. Może o tym zdecydować sam widz. Ta sztuka jest wieloznaczna, czyli jest świetnym pretekstem do rozmów, prowokuje widza. Ale co skłoniło panią do przyjęcia roli w'S@motności w sieci'? Projekt wydał mi się bardzo ciekawy ze względu na możliwość stworzenia niebanalnej roli. Wcześniej, jeszcze nie wiedząc, że kiedykolwiek powstanie film, przeczytałam książkę. Spodobała mi się, choć nie w całości. Wydała mi się bardzo filmowa, czytając ją widziałam gotowe obrazy. Zdawałam sobie sprawę, że trzeba dokonać sprytnej, mądrej adaptacji, by nie wpaść w banał. Czy to się udało? - nie wiem, niezręcznie mi to oceniać. Jednak kiedy dostałam propozycję zagrania w ' S@motności w sieci', bardzo się ucieszyłam, bo to historia opowiadająca o świecie, w którym żyjemy. Ale najważniejszajest oczywiście historia dwojga spotykających się ze sobą ludzi, ich emocji, zmagań, stawiania sobie pytań. I to też jest film o cnocie zdrady. Ale z innego piętra artystycznego niż 'Kolekcja' Pintera. Na pewno. Ale nie chcę wartościować, co jest lepsze - Pinter czy Wiśniewski - bo na to każdy musi sobie sam odpowiedzieć. Trzeba jednak pamiętać, że nie można zakładać grania tylko w repertuarze klasycznym czy autorów wyróżnionych literacką Nagrodą Nobla. To po prostu niemożliwe. Aktor rozwija się, gdy próbuje odnaleźć się w różnych propozycjach artystycznych. Kiedy gra w Pinterze, Gombrowiczu czy Szekspirze, to już sama literatura staje się gwarantem bezpieczeństwa? W przypadku tekstu nieocenionego jeszcze, albo - dla niektórych - wątpliwego, podejmuje się ryzyko. Ale jest w nim i szansa zmierzenia się z nieznanym, i być może odkrycia czegoś nowego. Przeżyła pani kiedyś rozczarowanie z tego powodu? Tak, zdarzyło się. A kiedy to było? Nie sądzi pani chyba, że odpowiem na to pytanie. Jak traktuje pani te pomyłki? Jako prawo do błędu wpisane w mój zawód. Nawet kiedy pracujemy z wybitnym reżyserem nad wielkim tekstem, i tak przecież może się zdarzyć klapa. Aktor jest tylko jednym z elementów całości. Ale świadomość ryzyka dopinguje do pracy. Dzięki niemu można uczyć się nowych rzeczy. W rezultacie okazuje się, że pomyłki dają nam więcej niż sukcesy, choć te ostatnie są oczywiście przyjemniejsze. Często odrzuca pani propozycje? Kiedy nie interesują mnie historie, które mam opowiedzieć, albo jeśli nie wierzę w nie. Ale w Polsce rynek nie jest tak wielki i aktor nie otrzymuje zbyt wiele propozycji. Kiedy już ją dostaję, pochylam się nad każdą, zastanawiając, czy da się z niej wycisnąć coś prawdziwego i ważnego. Drugim kryterium jest to, z kim się pracuje, czyli reżyser i partnerzy. Ze względu na tych ostatnich zdarzało mi się odmawiać, bo sądziłam - i do dziś myślę, że się nie myliłam - że nikt mi nie uwierzy, z powodu kontekstu, w jakim dany aktor funkcjonuje. Ale nieczęsto zdarza mi się odmawiać, bo tak się szczęśliwie składa, że już nie dostaję propozycji kompletnie nie w moim stylu. Sitcomów mi nie proponują. Granie w telenowelach i sitcomach uważa pani za gorszą część zawodu? Owszem. Boję się, że gorzej bym grała, bo nie wymagano by tam ode mnie myślenia, tworzenia i ryzyka. W dodatku jest to ścieżka, z której potem trudno uciec - i jako aktorce i człowiekowi na ulicy. Widz potem utożsamiałby mnie z postacią graną w jakimś tasiemcu i trudno byłoby mu uwierzyć w poważną rolę, którą zagram, na przykład, w teatrze. Ale dziś znacznie więcej gra pani w filmie niż w teatrze. Nie do końca. Bardzo trudno zaplanować, jak będą wyglądały poszczególne etapy drogi zawodowej. Tak się potoczyło, że jeszcze będąc studentką czwartego roku krakowskiej PWST, zagrałam w filmie 'Pokuszenie'. Potem był angaż w Starym Teatrze i przez dwa lata nie zagrałam w żadnej fabule. Wciąż jestem aktorką warszawskich Rozmaitości, właśnie przygotowuję się do kolejnej premiery. Staram się, żeby teatr i film ze sobą współgrały. Nie wyobrażam sobie, bym miała zrezygnować z jednego czy drugiego. Inna rzecz, że zdarza się, iż propozycje filmowe napływają grupowo, co dla mnie też jest tajemnicą. Na przykład w tym roku zagrałam w kilku fabułach, podczas tych wakacji w trzech Teatrach Telewizji, a przez ostatnie dwa lata - w ani jednym. Takie są zbiegi okoliczności, po prostu. A trzeba korzystać z tej koniunktury, czasu, jaki nastał. Rządzi się on swoimi prawami i być może zamknę się znowu w teatrze na dwa lata i nie nakręcę nowego filmu, a będę grała przedstawienie za przedstawieniem. Koniunktura i sztuka - te dwa pojęcia nie bardzo do siebie pasują. Czy nie zdewaluował się dziś pani zawód? Może. Ja chciałabym uprawiać aktorstwo serio, powodować w ludziach emocje, przeżycia. Dziś często ważniejsze jest bycie osobą publiczną czy popularną, a mniej istotne, co się zrobiło i z jakiego powodu. Żenuje mnie to, i bardzo nie chciałabym wpaść w taką pułapkę. Mam nadzieję, że dbam o to wystarczająco. Najpierw jest mój zawód, a potem związana z nim reszta - wywiady, bywanie na premierach. Ważne, by zachować właściwe proporcje. Ma pani autorytety zawodowe? Z tym jest kłopot. Owszem, zdarza się, że bywają, pojawiają się, ale i znikają. Jest to raczej bliższe zachwytowi czy fascynacji osobą związaną z projektem, nad którym w danej chwili pracuję. Ale nie mam autorytetów stałych, fundamentalnych. W tej dziedzinie jestem skłonna do zdrady. Dlaczego pani uprawia ten zawód? Bo taką skończyłam szkołę. Nie mam poczucia misji ani niezwykłości uprawianego zawodu. Lubię go po prostu. Dopóki ludzie chcą mnie oglądać, reżyserzy obsadzać, a ja czerpię z aktorstwa satysfakcję i mogę z tego żyć -nie mam powodu szukać innej drogi. Wybór PWST nie był do końca świadomy, wybitnie przemyślany. Nie było to ani spełnienie marzeń z dzieciństwa, ani poczucie, że muszę być aktorką. Nieraz myślę, że gdybym się za pierwszym razem nie dostała do szkoły, to pewnie uprawiałabym jakiś inny wolny zawód. Może byłabym historykiem sztuki albo dziennikarką, może pracowałabym jako prezenterka w telewizji? Wrosła pani w Warszawę? O tak. Nie wyobrażam już sobie życia, na przykład, w Krakowie, w którym mieszkałam przez prawie dwanaście lat. Kiedyś był miejscem, w którym dużo się działo, ale dziś wszystkie ścieżki, zwłaszcza te zawodowe, prowadzą do Warszawy. Może dlatego większość aktorów tu właśnie się przeprowadza. Dobrze czuję się w Warszawie. Oczywiście są miasta piękniejsze, bardziej otwarte dla ludzi. Mam jednak nadzieję, że nasze będzie stawało się coraz bardziej do nich podobne... Magdalena Cielecka Jest jedną z najbardziej wziętych, ale i utalentowanych aktorek swojego pokolenia. Krakowską PWST ukończyła w 1995 r. i zaangażowała się do tamtejszego Starego Teatru. Jej pierwszą znaczącą rolą była Albertynka w 'Operetce' Witolda Gombrowicza, za którą otrzymała nagrodę na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych. W filmie zadebiutowała jeszczena studiach rolą zakochanej zakonnicy w'Pokuszeniu' Barbary Sass-Zdort, za którą otrzymała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą na XX Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Jest też laureatką nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza (1999). Popularność przyniosła jej komediowa rola przedsiębiorczej Zosi w 'Zakochanych' Piotra Wereśniaka. Widzowie teatralni od sześciu sezonów oglądają ją na scenie warszawskich Rozmaitości, gdzie zagrała m.in. Klarę w 'Magnetyzmie serca' wg 'Ślubów panieńskich' Aleksandra Fredry, Nastazję Filipowną w 'Księciu Myszkinie' wg Fiodora Dostojewskiego, Pięw'Uroczystości' Thomasa Vinterberga i Mogensa Rukova, Arielaw'Burzy' Wiliama Szekspira. Obecnie można ją oglądać na ekranach kin -w roli Ewy w 'S@motnościw sieci' w reżyserii Witolda Adamka i jako Hannę w 'Palimpsecie' zrealizowanym przez Konrada Niewolskiego. Zagra także w najnowszym filmie Andrzeja Wajdy 'Post mortem. Opowieść katyńska'.
Rozmawiała Małgorzata Piwowar
Rzeczpospolita
20 października 2006

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia