Jesteśmy jeźdźcami w środku burzy życia

"Wiele hałasu o nic"-Teatr Wybrzeże w Gdańsku

To już chyba jakaś tradycja w Teatrze Wybrzeże, że, kiedy za spektakl zabiera się dyrektor Orzechowski, nie może obyć się bez kłopotów. A te tym razem były nie lada. Zły stan zdrowia kilku aktorów zmusił teatr do podjęcia niemal dramatycznej decyzji o przełożeniu premiery o dwa tygodnie.

„Wiele hałasu o nic” to jedna z najczęściej adaptowanych na deski teatru sztuka Shakespeare\'a. Trudno widza zaskoczyć nowatorskim przedstawieniem tej historii. Tym razem reżyser pokusił się o wyostrzenie kilku scen i wątków. Skupienie się na motywach utworu, które można wyrazić obrazami ilustrującymi najniższe instynkty ludzkie i podłość nadało nowego wymiaru XVII-wiecznej sztuce. Geniusz Williama Shakespeare\'a dał światu historie ponadczasowe. W każdej epoce odnaleźć można bohaterów jego opowieści. Podobnie jest w przypadku „Wiele hałasu o nic”.

Pozornie jest wszystko jak zazwyczaj u Shakespere\'a czyli kochankowie i rychły ślub. Jest też intryga mająca połączyć dwoje niepokornych i nietuzinkowych ludzi. Jest zazdrość, oszczerstwo. I piękna Hero kochająca Claudia. Jest Don Pedro, przyjaciel oblubieńca, uparta kuzynka Beatrice i większość występujących w oryginalnym utworze postaci. Odbyli oni jednak „podróż w czasie”. „Wiele hałasu o nic” według Adama Orzechowskiego to historia o nas, ludziach XXI wieku. Opowiada o społecznej hipokryzji, podłości, zawiści, chciwości, próżności oraz laicyzacji społeczeństwa. Wyrazem tego ostatniego aspektu jest pojawiający się ksiądz otoczony dwiema wiernymi parafiankami. Ksiądz jest przebranym w koloratkę błaznem, a jego towarzyszki to nieco bardziej rozpustne i tandetne wersje Whoopie Goldberg z filmu „Zakonnica w przebraniu”. Tworzą pełen hipokryzji obrazek, pokazujący gonitwę za spełnieniem własnych żądz.

Być może miało to być wyrazem przyczyn laicyzacji społeczeństwa, odrzucenia kleru. W efekcie był jednak jedynie niepotrzebnym przerywnikiem, mącącym obraz mozolnie tworzony przez trzy gwiazdy spektaklu: Don Pedro (Marek Tynda), Beatrice (Karolina Piechota) i Benedica (Piotr Jankowski). 

Don Pedro według Orzechowskiego wie, że aby mieć dziś posłuch trzeba być oryginalnym. Książę jest wyciągniętym z hardcore\'owej imprezy beztroskim i charyzmatycznym playboyem. Teleportowano go prawdopodobnie z gotyckiego erotic party dla homo i heteroseksualistów. Jeszcze nie zmył czarnego lakieru z paznokci, nie odespał i nie zdążył się odświeżyć. A wszystko przez jego brata niedojdę, Don Johna, którego kwestię wyrecytował Piotr Chys. Wyrecytował, ponieważ postawy tego zaledwie 24 letniego aktora nie można nazwać grą. Beznamiętnie wygłaszane przez niego kwestie przywodziły na myśl raczej przedszkolny teatrzyk, podczas którego grzeczni chłopcy mówią z pamięci czułe kantaty dla swoich mam niż błyskotliwe dialogi spisane niegdyś przez mistrza ze Stradfordu.

W otoczeniu swoich wiernych kumpli, towarzyszy zwad, zabaw i orgii, Don Pedro może rozpływać się w swojej nieco przesadzonej manierze egzaltowanego księcia z piekła rodem. Jednym z jego kompanów jest arogancki i cyniczny Benedick. Chciałby zamknąć się w świecie pustych emocji, pochwały próżności, szydzenia z miłości. Rozczarowany kobietami pragnie odrzucić wyższe uczucia, brylować wśród świty księcia, kultywować doktrynę egoizmu. Na przeszkodzie mimowolnie staje mu piękna Beatrice, kobieta obdarzona równie trudnym charakterem jak Benedick. Ich flirt, rozpoczynający się bezwiednie przepychanką słowną, jest najbardziej barwnym elementem spektaklu. Piotr Jankowski wykorzystując swój niewątpliwy talent wykreował postać drania, który odpycha i uwodzi jednocześnie. Zaś Karolina Piechota jako Beatrice, wchodząc na scenę, staje się famme fatale godną najbarwniejszych fantazji Shakespeare\'a, będąc jednocześnie bardzo współczesną kobietą. Niezależna i inteligentna Beatrice przypomina rzesze młodych i wykształconych kobiet, które bardziej od zakładania rodziny cenią sobie wolność osobistą, rozwój i karierę. 

Te trzy barwne postacie zapełniają pustkę pozostawioną przez kilku innych aktorów i scenografkę. Uboga scenografia składająca się z drewnianego parkietu wyposażonego w ulokowany po środku sceny niewielki podest, wiszące nad głowami aktorów setki mikrofonów oraz nieliczne neony, nie zachwyca. Choć żaden z aktorów ani na moment nie opuszcza sceny, widzowie mają przed oczami ascetyczną przestrzeń, po której przemieszczają się bezbarwne postacie, niby dodatek do Don Pedra, Benedikca i Beratrice. Absurdalne niekiedy zachowania pozostałych, niedociągnięcia techniczne i fabularne maskują trzy silne osobowości i oryginalne prezentacje postaci. Spektakl Adama Orzechowskiego może być odbierany przez niektórych nawet jako skandalizujący. Dość zgrabnie wpleciony w dialogi rubaszny dowcip, tak właściwy stadfordczykowi wciąż gorszy tych bardziej pruderyjnych. Wątek homoseksualny, nie obcy żadnym epokom, może być odbierany jako prowokacja. Czy prowokacją jednak jest przedstawienie upadku obyczajowego poporzez mizdrzących się mężczyzn? 

Zmanierowany świat robi wiele hałasu o nic. Z byle powodu czyni awanturę. Wystarczy plotka, błysk flesza i nuta zazdrości, by stworzyć aferę medialną czy obyczajową. Wystarczy chwila, by zniszczyć człowieka, wyrzucić na margines społeczeństwa. W tym całym brudzie i ohydzie Orzechowski jednak znajduje pewną prawdę starą jak świat. Czyżby reżyser był jednak romantykiem? Gdzieś w szambie życia pełnym brudu, fałszu, intryg, cynizmu, poróżnień odnajduje się niczym róża na betonie, uczucie czyste i świeże. Gdzieś w tym świecie pełnym zła znajduje się miejsce na miłość. I choć nawet ona jest często trudna, to jednak istnieje. Brukana złym słowem, mieszana w błocie zazdrości, ale jeśli prawdziwa – przetrwa. 

Najnowszy spektakl Teatru Wybrzeże to obraz skierowany do widza, który chce dostrzec coś więcej. Niekiedy zagmatwany przekaz można jednak odcyfrować i dostrzec łzę i kroplę potu. Łza płynie po spoconym policzku tych, którzy wciąż próbują dosięgnąć spełnienia. A tak naprawdę wszyscy jesteśmy jeźdźcami z piosenki The Doors, którą podśpiewuje Don Pedro szalejąc po scenie. Bez względu na wszystko ten świat jest naszym domem. Wokół nas rozgrywają się dramaty, może ów morderca z piosenki wychodzi na drogę właśnie w tej chwili, kiedy piękna młoda kobieta zakochuje się. Świat może lgnąć w gruzach, może lgnąć też w czyichś ramionach. Tak dzieje się od pokoleń na scenie i w życiu. Życie toczy się bez przerwy, na nic próby zatrzymania czasu. W brudnej płynnej substancji zła dryfują sprawy piękne i dobre. Niekiedy toną, innym razem docierają do bezpiecznego miejsca. Tylko, aby tak się stało, trzeba przetrwać kilka burz, nie poddać się i mieć trochę szczęścia.

Natalia Klimczak
Dziennik Teatralny Gdańsk
5 stycznia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia