Jidysz - język pieśni

"Tfiles/Modlitwy" - recital André Ochodlo - Teatr Atelier w Sopocie

Ostatni wakacyjny weekend w Sopocie. Tłumny, gwarny nawet późno w noc. Z takiego Sopotu, ze sceny Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej, popłynęły wyśpiewane modlitwy. "Tfiles/Modlitwy" to recital pieśni jidysz w wykonaniu André Ochodlo i zespołu DesOrient.

Przedstawienie pieśni jidysz odbyło się w ramach Międzynarodowych Spotkań z Kulturą Żydowską. Światowa premiera "Tfiles/Modlitwy", które upamiętniają 75. rocznicę wybuchu II wojny światowej, zamknęła cykl Yiddishland, który obejmuje wydanie 120. nowych pieśni żydowskich w formie śpiewników z tłumaczeniami, albumów CD z muzyką żydowską oraz płyt z nagraniami recitali z Teatru Atelier. Modlitwy są połączeniem pięknych, uniwersalnych i jednocześnie bardzo osobistych wierszy Abrahama Sutzkevera z muzyką Adama Żuchowskiego. Abraham Sutzkever (1913-2010), obywatel Polski międzywojennej i Izraela, należał do najwybitniejszych poetów piszących w jidysz. Dbał o zachowanie zagrożonego zapomnieniem języka oraz dzieł kultury zagrożonych wojennym zniszczeniem. Te ukrywał, wraz z przyjaciółmi, nie zważając na realne niebezpieczeństwo utraty życia. W jego wierszach często pojawia się ulubione Wilno, jedno z dwóch miast, w których koncentrowały się twórczość i działalność wydawnicza w języku jidysz. Drugim miastem był Nowy Jork. Zaskakujące, jak bliską siostrą ówczesnej polskiej poezji jest ta mało znana polskim czytelnikom twórczość Sutzkevera. Nawet ta powstająca pod palącym słońcem Izraela wyrasta z naszego rodzimego klimatu i krajobrazu. Recitalu "Tfiles/Modlitwy" wysłuchałam bez łatwego wzruszenia. Te pieśni raczej wbudowują się w człowieka, zdecydowanie nie są to typowo sierce szczypatielnoje ballady. Ale od początku.

Melodie początkowo obce, dziwne, o nieprzewidywalnym rozwinięciu, stopniowo docierały przez moje słowiańskie uszy do mojego zachodnioeuropejskiego mózgu. DesOrient powstał w 1998 roku, przy okazji nagrań muzyki Michała Lorenca do filmu "Złoto dezerterów". Siedmioosobowy zespół wykonuje muzykę filmową, często inspirowaną muzyką etniczną i zachwyca różnorodnością instrumentarium. Oryginalne, z różnych stron świata, flety i fletnie, bębny z brzękadłami i bez, jak i mocno osadzone w naszej kulturze skrzypce, cymbały, akordeon, gitara i kontrabas, dzięki artystom, poprowadziły słuchaczy do magicznego, odmiennego świata poezji w języku jidysz. W grze muzyków szczególnie podobało mi się zachowanie proporcji. Dźwięki instrumentów nie były tylko tłem, nie wybijały się też w ponad charakterystyczny, przytłumiony głos André Ochodlo, tak że można było wysłyszeć melodię samego języka z wyraźnymi oddechami, przepływającym powietrzem. Bardzo harmonijnie układały się współbrzmienia poszczególnych instrumentów - z wrażliwością dialogując (zwłaszcza skrzypce Małgorzaty Szarlik i flety Mariusza Puchłowskiego), a także ustępując sobie wzajemnie. Dzięki takiemu rodzajowi ekspresji, każda z pieśni otrzymała odpowiednie dla siebie środowisko - nie oprawę, ale właśnie środowisko życia.

Modlitwy nie są zwyczajnie wymyślone. Ani melodie, ani teksty nie sprawiają wrażenia wypchniętych na świat, są raczej pobrane gdzieś ze świata, z ziemi, z powietrza. Wiersze pełne kontrastów: śniegu, lodu i ognia, rozpaczy, tęsknoty i spokojnej radości, drobnych codziennych gestów, przedmiotów i międzygwiezdnych odległości, gór, granitu, zarazem pełne ciepłych słów - moja mama, mój tato, wyrażają pełnię. Dzięki polskim przekładom, przedstawianym przed każdym utworem, słuchacz mógł poczuć, co było ważne dla ludzi ze świata, który zniknął nam z oczu.

Celowo piszę o słuchaczach, bo Modlitwy są do wysłuchiwania. Scenografia jest bardzo dyskretna, oświetlenie daje lekkie wrażenie kręcącego się świata, jednak wszystko to bardzo subtelne, nie wybija z rytmu. Publiczność słuchała w skupieniu, z uwagą, jakby słuchała uszami i oczami. Wizualnie instrumentaliści tworzyli żywe tło, półokrąg otaczający modlącego się samotnie Ochodlo. Śpiewak dzielił się pieśniami w niespodziewanie nieruchomej pozie. Żadnego modlitewnego wznoszenia rąk, spojrzeń ku niebu. Takie gesty były niepotrzebne, bo postawa całego ciała wystarczająco wyrażała siłę emocji. A była to duża siła.

Sopocki teatr był wypełniony po brzegi, a po długo trwających oklaskach uczestnicy spotkania opuścili salę odmienieni. Inaczej wyglądała ciemność, inaczej słuchało się gwaru ulic. Codzienność zabrzmiała inaczej.

Zamarzyło mi się zerknięcie do pełnego wydania polskich przekładów utworów Sutzkevera, jednak takie wydanie nie istnieje. Szukający dawnego świata, ojczystego bogactwa języków i kultur zdani są na gonienie rozproszonych fragmentów tej twórczości.

Małgorzata Bierejszyk
Gazeta Świętojańska
4 września 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia