Już się nakrzyczałem. Teraz mogę powiedzieć, czego się boję

Rozmowa z Jakubem Skrzywankiem

- 8 grudnia w Teatrze Współczesnym w Szczecinie odbędzie się premiera "Kaspara Hausera" w reż. Jakuba Skrzywanka
- To jest mój 10. spektakl, a zarazem pierwszy w którym nie przychodzę z tezami, które chciałbym ze sceny wykrzyczeć. Już się nakrzyczałem. Teraz mogę powiedzieć, czego się boję – przyznaje
- Historia Kaspara Hausera była zapowiedzią wszystkich tragedii XX i XXI wieku. Holocaust, wojna światowa, kryzys uchodźczy. Dziś możemy dopisać do tego przemoc stosowaną wobec środowisk LGBT – mówi w naszej rozmowie
- Tworzymy tu atlas przemocy. Wskazujemy, gdzie są jej pierwsze oznaki. Gdzie powstają w nas narracje, które przechodzą potem w czyn – podkreśla
- Kościół dla mnie jest jednym z największych źródeł konfliktu społecznego. Betonowania pewnych narracji, z którymi fundamentalnie się nie zgadza – zaznacza
- Teatr jest jedną z najbardziej zhierarchizowanych instytucji jakie istnieją w naszym społeczeństwie. Łącznie z poziomem finansowym – dodaje
Spotykamy się po I próbie generalnej, w jednym z lokali na deptaku Księcia Bogusława X w Szczecinie

Z Jakubem Skrzywankiem - reżyserwm spektaklu "Kaspar Hauser" w Teatrze Współczesnym w Szczecinie - rozmawia Przemysław Bollin z Onet.pl.

Przemysław Bollin: Dlaczego "Kaspar Hauser" to dla ciebie osobisty spektakl?

Jakub Skrzywanek - Bo znalazłem się w takim samym momencie jak Kaspar, kiedy odnaleziono go na ulicach Norymbergi. Jedyne co umiem dziś powiedzieć to "nie wiem". Czuję niemoc w całej mojej twórczości, w sposobie komunikacji z widzem, w rzeczywistości, która dziś jest dla mnie coraz trudniejsza. W "Mein Kampf" postawiliśmy tezę o tym, że poziom nienawiści i radykalności jest zbliżony do najmroczniejszych lat naszej historii. Reakcje na spektakl w Polsce były szokujące. Kiedy międzynarodowi kuratorzy i dziennikarze byli wstrząśnięci, w Polsce mówiono i pisano: "to wcale nie jest straszne".

Na twoje zwątpienia złożyło się też to, że po "Mein Kampf" wiele drzwi do polskich teatrów się za tobą zamknęło?

- To nie tylko kwestia teatrów, ale i festiwali. Tylko dwa z nich i to wcale niemainstreamowe wysłały do nas zaproszenia. Przy czym z zagranicy przyszło kilkanaście. Wiele z nich już nam przepadło, bo nie mamy absolutnie żadnego wsparcia z Instytutu Adama Mickiewicza oraz Instytutu Polskiego, których pomoc w wypadku tak technicznie i logistycznie skomplikowanych przedstawień są wręcz nieodzowne. Mało który festiwal zagraniczny stać w pojedynkę na to, żeby ściągnąć "Mein Kampf" do siebie. Wobec zaproszeń i zapytań z Nowego Jorku, Australii, Szwecji, Niemiec, Estonii, Rumunii, Czech rozbijamy się o fakt cenzury ekonomicznej. Po zaproszeniu z Palm Off Fest w Pradze w wypadku "Klątwy" IAM stosował jeszcze konwenanse. W wypadku "Mein Kampf" napisał wprost, że na ten spektakl żadnych pieniędzy nie damy. To dla mnie trudny moment. W Polsce część drzwi się przed mną pozamykało, otworzyły się za to możliwości za granicą. "Mein Kampf" i "Kaspar Hauser" składają się na tryptyk o przemocy, który zamierzam stworzyć. W pierwszym spektaklu stworzyliśmy platformę dla języka i idei, które powracają w świecie współczesnym. Teraz pojawia się Kaspar.

Wspólnie z Grzegorzem Niziołkiem tworzymy tu atlas przemocy. Wskazujemy, gdzie są jej pierwsze oznaki. Gdzie powstają w nas narracje, które przechodzą potem w czyn. Tryptyk zamknie pod koniec tego sezonu "Krematorium", które wystawię w teatrze, gdzie dyrektorką jest Giannina Carbonario w Rumunii. W kraju kolaborującym z Hitlerem przygotujemy spektakl na podstawie "Palacza zwłok" Ladislava Fuksa, o pracowniku praskiego krematorium w drugiej połowie lat trzydziestych, który staje się faszystą. Postawimy pierwszą w historii tego kraju komorę zagłady, która nigdy wcześniej na terenie tego kraju nie powstała. Szacuje się, że w Rumunii zginęło 300 tys. Żydów, wielu z nich zostało wywiezionych do obozów zagłady na terenie Węgier, Polski i Czech. Dlatego do dziś II wojna światowa jest w Rumunii tematem tabu. Jeśli w "Kasparze..." pytamy, skąd się bierze przemoc, to w części trzeciej tryptyku wskazujemy jego ostatnie stadium. Konferencja w Wannsee, gdzie grono wysokiej rangi urzędników podjęła decyzję o środkach i metodach planowanej eksterminacji to dla mnie przykład niewyobrażalnego aktu jakiego człowiek może dokonać. Moment krańcowy dla człowieczeństwa, kiedy podczas krótkiej narady decyduje się o zagładzie milionów ludzkich istnień. Ciągle mnie zastanawia, czy ta granica może być jeszcze bardziej przekroczona.

Wasz spektakl otwiera scena kanibalizmu.

- Okoliczności śmierci Kaspara Hausera są niewyjaśnione, w szukaniu odpowiedzi poszliśmy w stronę najbardziej radykalną. Myślę, że to jest moment, który w sposób umowny mówi o tym, jak dziś postrzegamy świat. Przeraził mnie spektakl, który stworzyliśmy. Przeraziło mnie to, jak bardzo wizja świata którą odczuwam jest zła. Uważam, że dobro jest chwilowe i ulotne. Przemoc, agresja, strach, to kwestie które dziś dominują. To nie daje mi spokoju.

Dlaczego opowiadacie historię Kaspara od końca?

- Najokrutniejszych zbrodni na osobie Kaspara Hausera dokonano w pierwszych miesiącach od odnalezienia go na placu w Norymberdze. Tworzymy z nich atlas przemocy, by w końcowym fragmencie spektaklu rozstrzygnąć, gdzie popełniono błąd i co w jego przypadku zawiniło. Tu wychodzimy poza tekst Wassermana, dodając fragmenty rozprawy sędziego Feuerbacha, który w tamtym czasie żył w Norymberdze i zajmował się sprawą Kaspara Hausera. Jest autorem znaczącego dzieła prawnego, w którym rozpatruje casus "Norymberskiego podrzutka". Powołując się na jego twierdzenia pytamy o to, o co dziś możemy się oprzeć tworząc fundament wspólnoty. Podstawowym powodem okrutnej machiny przemocy wobec Kaspara był fakt, że Hauser był poza prawem. Nikt za nim nie stał. Ówczesne prawo nie umiało przewidzieć takiej sytuacji, dlatego tak łatwo mógł stać się ofiarą przemocy, dlatego zajmujemy się jego przypadkiem.

Kim jest dziś Kaspar?

- Kasparem są dziś wszelkie grupy wyciągane poza nawias, którym większość lub silniejsi odbierają prawa do samostanowienia i wolności. Konsekwencje takich procesów mogą się okazać tragiczne. Historia Kaspara Hausera była zapowiedzią wszystkich tragedii XX i XXI wieku. Holocaust, wojna światowa, kryzys uchodźczy. Dziś możemy dopisać do tego przemoc stosowaną wobec środowisk LGBT. Przypadek Kaspara Hausera pokazał do czego jesteśmy zdolni wobec "innego". Ta przemoc przejawiała się na wielu bardzo różnych płaszczyznach. Istnieją notatki, w których można odnaleźć informacje, że wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa budził w nim lęk i odrazę, widział w nim żywych umęczonych ludzi. Mimo to był zmuszany przez społeczność do uczestniczenia w nabożeństwach. Kazano mu spożywać mięso, choć wyraźnie się temu sprzeciwiał, pojono go alkoholem, bito, a ostatecznie zadźgano w ogrodzie dworskim.

Ślady niepokojów o których mówisz widać też w "To my jesteśmy przyszłością", który będzie można zobaczyć na Boskiej Komedii w Krakowie.

- To również jest dla mnie bardzo osobisty spektakl. Oddałem tam przestrzeń na wypowiedź młodym ludziom w wieku 14-17 lat. To spełniło moją potrzebę, która nie została wypowiedziana przeze mnie, kiedy byłem w ich wieku. To było trudne doświadczenie, bo kilka ich historii biorą za własne.

Co na przykład?

- Samotność, która towarzyszyła mi na różnych etapach w okresie wchodzenia w dorosłość. Od przestrzeni seksualnej, przez potrzebę socjalizowania się ze światem, po spełnienie oczekiwań moich rodziców, świata w który wchodzę. Wiele z tego nigdy nie było przeze mnie wypowiedziane – może jeszcze nie jest – zostało wypowiedziane przez nich. Przejmującym dla mnie była obecność na publiczności mojego ojca. Patrzyłem na jego reakcję przez cały czas, to był dla mnie ważny moment. Podobnie jest tutaj. W "Kasparze" również jest kilka przykładów przemocy, których może nie ja byłem ofiarą, ale na pewno świadkiem. Przemocy, która nie mogła się we mnie zmieścić i cały czas się nie mieściła. To że odważyliśmy się ją pokazać i znaleźliśmy na to odpowiednią formę, było dla mnie niezwykle ważne. Cały czas zastanawialiśmy się jak pokazać przemoc dzisiaj? Jak próbować się z nią mierzyć?

Scena nauki oddychania?

- Na przykład. Ale też ważna scena dla mnie o przemocy domowej. Ile razy jesteśmy świadkiem czegoś, co tylko słyszymy. Co jest obok nas i na co nie reagujemy. To wszystko zbiera się w końcowym monologu Alex [Freiheit, współtworząca postać tytułową - PB]. Bezradność, walka z oczekiwaniami, niemoc wobec własnej nieskuteczności. Trudno sobie z tym poradzić, kiedy już nie masz siły. To wszystko jest w słowach, które wypowiada Alex. Podpisuję się pod nimi całym sercem. Nie chcę się poddać. Nie chcę wywiesić białej flagi, ale chcę się spotkać z widzem i powiedzieć mu, o tym że jest mi trudno. Głos jaki zabraliśmy wystawiając "Mein Kampf" był już tak skrajny... Chciałem przez niego powiedzieć, jak bardzo się boję. Chciałbym w końcu się gdzieś schronić. Nie chcę wciąż wychodzić na pole walki.

Odwróciliście tu soczewkę z bohatera na wspólnotę. To ona jest tu postacią główną, choć zbiorową.

- Ania Augustynowicz powiedziała nam po pierwszej próbie generalnej, że ten spektakl jest przerażający, a jednocześnie jest przyjemność z jego oglądania, że pochłania, jeśli tylko ktoś zechce się na niego otworzyć, co jest bardzo trudne. Ten spektakl będzie tylko dla tych, którzy wyzbędą się asekuracji, która dziś jest bardzo silnie konstruowana w społeczeństwie. Boimy się mówić o emocjach, o swojej duchowości, lęku, strachu. Ja też się bałem. Pierwszy raz o tym mówię w teatrze. To jest mój 10 spektakl, a zarazem pierwszy w którym nie przychodzę z tezami, które chciałbym ze sceny wykrzyczeć. Już się nakrzyczałem. Teraz mogę powiedzieć, czego się boję.

Czego się boisz?

- Samotności. Na wielu polach. Tej osobistej – trudno jest być w drodze przez trzy lata, jako reżyser – ale i tej społecznej. Samotności duchowej. Świadomości, że nie jestem sam z wartościami, w które wierzę.

A w co wierzysz?

- (po chwili) Zadałeś mi pytanie, którego nikt wcześniej mi nie zadał. A jest trudne dla osoby, która jest z bardzo katolickiego domu i wyzbyła się Boga. Miałem z tym duży problem parę lat temu. Kościół dla mnie jest jednym z największych źródeł konfliktu społecznego. Betonowania pewnych narracji, z którymi fundamentalnie się nie zgadza.

Wierzę w indywidualność jednostki. W to, że społecznie możemy się naprawdę dogadać, w tym że każdy, zachowując swoją autonomiczność nie spotyka się z tym, że druga strona próbuje to zanegować. To jest moja utopia. Chciałbym, żeby każdy – w poszanowaniu czyichś dóbr – mógł realizować przestrzeń indywidualnych wyborów. To jest dziś dla mnie fundamentalny problem, ponieważ żyjemy w świecie w którym przemoc, już na poziomie edukacji opartej o bardzo silną mononarrację, jest bardzo opresyjna. Gdy mnie pytasz o wiarę, to zamiast do boga wolę wrócić do haseł rewolucji francuskiej: wolność, równość, braterstwo. Słyszę jak banalnie to brzmi, ale jak mam dziś w coś wierzyć, to właśnie w to. Chcę być osobą wolną, gdzie między nami, niezależnie od powodów dla których się spotykamy, jesteśmy sobie równi, a na mnie spoczywa odpowiedzialność za drugą osobę. Tym bardziej za słabszego, za mniejszość. Tak powinna być dziś rozumiana demokracja. Nie w sensie suwerena i większości, która decyduje za mniejszość. To neguje podstawy o które wtedy walczono.

W teatrze równość jest możliwa?

- Jak teraz odpowiem, że nie to zostanę zaraz wpisany w grupę wszystkich najgorszych demonów-reżyserów, chociaż wiem, że i tak krążą na mój temat takie opinie. Jestem reżyserem, na którym spoczywa odpowiedzialność za spektakl i od niej się nie uchylam. To nie jest tak, że ja nie pracuję kolektywnie i wspólnotowo. Jakby było inaczej, to Siksa, Tomek Armada, Grzegorz Niziołek, Agnieszka Kryst, czy Agata Skwarczyńska nigdy by ze mną nie współpracowali. To są tak silni i wyraziści artyści, bardzo cenię ich pracę, podobnie zespoły z którymi współpracuję, dlatego często, nawet tu, używam formy mnogiej, bo spektakl, tworzy się pracą wielu osób, każda jest bardzo ważna.

Gdzie leży granica odpowiedzialności i nadużycia władzy?

- Teatr jest jedną z najbardziej zhierarchizowanych instytucji jakie istnieją w naszym społeczeństwie. Łącznie z poziomem finansowym, gdzie od obsługi technicznej do dyrekcji teatru jest taka gigantyczna przepaść, że to jest aż czasem obrzydliwe. Podobnie jest ze stawkami aktorskimi i reżyserskimi. Wygodnie mi o tym mówić z pozycji uprzywilejowanej. Tu jest rola młodych twórców, żeby o tym mówić i to negować. Jestem zwolennikiem jawności stawek, zwłaszcza jeśli pracujemy w teatrach instytucjonalnych. Projekt "Porozumienie" zawiązany w Teatrze Powszechnym właśnie o tym mówi. Bardzo wspieram te inicjatywę, bo w teatrze nierówności jest mnóstwo. W jednym równość w sposób podstawowy musi się realizować: w szacunku do drugiego człowieka. To jest kwestia nienaruszalna. Co do odpowiedzialności, ja jako reżyser ponoszę ją sam, nie tylko za efekt pracy, za który ja jestem najbardziej rozliczany, ale też czasem ekonomicznie, czy nawet karnie. Co nie zwalnia mnie z tego, że osoba ponosząca mniejszą odpowiedzialność nie jest mi równa. Warto też się temu przyglądać, bo jeśli popatrzymy na zaplecze techniczne w teatrze, to są tam osoby, które na przykład asekurując podwieszonego aktora, dbają o jego życie. Ja takiej odpowiedzialności jednak nie mam.

Jak w kontekście indywidualności patrzysz dziś na Polskę?

- Dziś już się nie oburzam na kwestię wyborów politycznych Polaków. Tego, że nasze społeczeństwo za tym idzie. Zadaję sobie pytanie, dlaczego tak jest i gdzie popełniono błąd.

O to, dlaczego ludzie wybierają PiS?

- Tak, ale nie tylko. Mam na myśli konserwatywny zwrot, który obserwujemy. Pamiętam jak Krystian Lupa mówił o tym, że wydawało się, że jesteśmy już w innym miejscu. Też tak myślałem. Urodziłem się 1992 roku, demokracja, potem Unia Europejska, wydawało się, że będziemy się tylko otwierać. A jak cztery lata temu robiłem swój pierwszy spektakl to spalono kukłę Żyda na rynku we Wrocławiu. Myślałem, że takich rzeczy nie zobaczę już nigdy poza archiwaliami. Trudno zdefiniować dzisiaj, czym jest wolność. Bardzo o niej marzę, ale nie do końca czując się bezpiecznie. Zastanawiam się, czy, lub nawet kiedy ją utracę. Jeszcze czuję, że gdzieś ją mam, również jako artysta. Pomimo tego, że dotyka nas choćby cenzura ekonomiczna, z którą się borykamy po kilku ostatnich produkcjach. Jest to trudne.

Zastanawiasz się czasem, czy warto?

- Zastanawiam się, co będzie dalej.

Lekturę szkolną byś wyreżyserował, jak nic innego nie pozostanie?

- Już zrobiłem, "Kordiana", to Piotr Zaremba napisał, że jestem antypolskim reżyserem, który wyżej ceni sobie prawa kobiet niż wartości narodowe. Bardzo dobrze mnie scharakteryzował. Uważam, że to było jedyne zdanie w tej recenzji, w którym dobrze zinterpretował moje intencje.

Widziałem. Scena z Janem Pawłem II musiała być dla niego trudna.

- Ludwik Dorn też oglądał ten spektakl. Na pewno też nie było mu łatwo, ale porozmawialiśmy później. Dialog zawsze jest możliwy.

O czym chcesz mówić w teatrze po tryptyku o przemocy?

- Widzę swoje miejsce w teatrze, w bliskości bycia z sobą i rzeczywistością, która mnie otacza. Jeśli stracę w polskim teatrze na to szansę, to nie będę tego robił tutaj, a jeśli gdzie indziej nie będzie mi dane, to nie będę tego robił wcale. To jest coś, w czym upewniam się coraz bardziej i czemu nie będę ulegał. To nie jest butne, gdy mówię, że nie muszę być reżyserem. Nie chcę nim być w momencie, gdy nie będę nim na swoich zasadach.

___

Jakub Skrzywanek – urodzony 25.02.1992 roku we Wrocławiu. Reżyser, autor, twórca instalacji performatywnych, absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie oraz Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. W 2013 roku w ramach stypendium studiował także na Uniwersytecie Karola w Pradze. W styczniu 2016 roku oficjalnie zadebiutował spektaklem "Cynkowi chłopcy" zrealizowanym w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, z którym objechał najważniejsze polskie festiwale. W kolejnych latach współpracował z Teatrem Powszechnym w Warszawie, Teatrem Polskim w Poznaniu, Teatrem Muzycznym Capitol we Wrocławiu, Teatrem Kochanowskiego w Opolu, Teatrem Zagłębia w Sosnowcu, Teatrem Współczesnym w Szczecinie, czy Teatrem 21, dla którego wraz z Justyną Sobczyk wyreżyserował „Superspektakl" przygotowany w ramach koprodukcji z Teatrem Powszechnym w Warszawie. Jego najgłośniejsze spektakle to „Kordian" (Teatrze Polskim w Poznaniu), w którym m.in. w rolę „Kordianki" wcieliła się Alex Freiheit (performerka znana z duetu Siksa) oraz „Mein Kampf" (Teatru Powszechny w Warszawie), przygotowany w ramach obchodów Roku Antyfaszystowskiego, gdzie po raz pierwszy w historii na scenie teatralnej podjęto bezpośrednią polemikę z książką autorstwa Adolfa Hitlera, co odbiło się szerokim echem nie tylko w Polsce , ale też poza granicami, gdzie spektakl Skrzywanka był bardzo pozytywnie odbierany m. in. przez Financial Times, New York Times, Der Freitag, Jerusalem Post, czy L'Espresso. W 2019 roku w miesięczniku „Dialog" ukazał się jego debiutancki dramat „Pogrom alfonsów, Warszawa 1905", który został zakwalifikowany do półfinału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej.

Przemysław Bollin
Onet.Kultura
9 grudnia 2019
Portrety
Jakub Skrzywanek

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...