Kac Belfast

"Wesele" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Śląski w Katowicach

Radosław Rychcik najwidoczniej potraktował "Wesele" jako tekstowe truchło, skoro po rozpłataniu tkanki utworu odrzucił praktycznie wszystko i wypreparował zeń jedynie prymarną zasadę konfliktu.

Daleko mi do traktowania "Wesela" jako nietykalnego literackiego sacrum. W dobie anarchii interpretacyjnej próba dotarcia do intencji odautorskiej mogła wydawać się przestarzała; obecnie w środowisku teatralnym obserwuje się jednak coraz silniejsze postulaty powrotu do wejścia w choćby szczątkowy dyskurs z myślą twórcy. Owszem, uważam, że kanoniczny utwór Wyspiańskiego można przepisać i osadzić w zupełnie nowych realiach. Nie można jednak zapominać, że "Wesele" obciążone jest ogromnym balastem - a manipulacja przy tak złożonym materiale niesie ze sobą ryzyko. Dlatego konieczna jest precyzja chirurgicznego skalpela. Niestety, Rychcik wymachuje maczetą, wycinając z gąszczu wszystko, co nie wpisuje się w założoną przez niego konstrukcję świata. Zostaje tego niewiele.

"Czy wesele może odmienić naród?" - plakat z takim pytaniem wita (czy raczej "prowokuje") widzów wchodzących do teatru. Zarówno w "Weselu" polskim, jak i w "Weselu" osadzonym w Irlandii Północnej kluczową sprawą pozostaną kwestie tożsamościowe i narodowowyzwoleńcze. Fundamenty takiego założenia wątleją po bliższym przyjrzeniu się problemowi. Przypomnijmy, podwaliną dla inscenizacji Rychcika są czasy "The Troubles", wieloletniego konfliktu w Irlandii Północnej, toczącego się między (w większości) protestanckimi lojalistami oraz dążącymi do uzyskania niepodległości od Korony katolickimi republikanami. Nie istnieje zatem wspólna sprawa, w imię której należałoby się konsolidować (co przecież stanowi clou dramatu Wyspiańskiego). Bierność i rozproszenie elit przestaje być jakimkolwiek tematem. Konflikt interesów i wartości usuwa z pola zainteresowań rozważania nad drogami do osiągnięcia konsensusu. Okazuje się, że problem, który miał spajać obydwie rzeczywistości, zawiera sprzeczność w samej jego podstawie.

W tym uniwersum można jednak odnaleźć próby stworzenia jeżeli nie mitologii, to przynajmniej genealogii. W programie wydrukowano całe noty biograficzne bohaterów irlandzkiego "Wesela". O Racheli (czy raczej: Jenny) czytamy: "Była OC (Commanding Officer) - każda jednostka IRA miała swojego dowódcę, oficera zajmującego się materiałami wybuchowymi, kwatermistrza odpowiedzialnego za finanse jednostki. Miała trzech synów. Najpierw zabito pierwszego, bo uważano, że to powstrzyma ją przed angażowaniem się w walkę o zjednoczenie Irlandii. Bo była dobra w tym, co robiła. Nie powstrzymało [...]."

I tak dalej. Z programu wnioskujemy, że spektakl oparto na mieszance bohaterów fikcyjnych i autentycznych, takich jak noblista Seamus Heaney. Nie jest to postać wprowadzona bez żadnego uzasadnienia; w twórczości Heaneya rezonuje przecież północnoirlandzki konflikt. Sam poeta niejednokrotnie akcentował swoje pochodzenie, więc włączenie go w ramy inscenizacji mogło być słusznym posunięciem. Niestety, Heaney pojawia się jedynie na kartach w programu. W samym przedstawieniu pozostaje wycięta z Wyspiańskiego sylweta Poety-Tetmajera, nieprzystająca do i tak nieudolnie wykonanego kolażu. Przykłady można mnożyć. Dlaczego wśród barowego rozhoworu objawia się Billy Elliot z filmu Stephena Daldry'ego? Dlaczego zostaje namaszczony na figurę kozła ofiarnego?

Konkluzja? Program sugeruje rozbudowany i dość przemyślany świat, który w żadnym stopniu nie materializuje się na scenie. To zaplecze pełne niewykorzystanych czy niedostatecznie rozwiniętych pomysłów. Spektakl, który winien być autonomiczną wypowiedzią, w tym przypadku nie może się obyć bez drukowanego suplementu. Niestety, brak programu w ręku może nawet skutkować trudnością w ustaleniu, po której ze stron opowiadają się weselnicy.

Słowo "konflikt" konotuje obraz sztuki krytycznej, która uderza w miękkie podbrzusze rzeczywistości. Ukazanie konfliktu działa szczególnie silnie, jeśli ucieka od publicystyki i skupia się na wychwyceniu napięć w codziennych relacjach. Nie da się zaprzeczyć, że twórcy podjęli próbę stworzenia atmosfery niezbędnej do takich obserwacji. Wesele odbywa się w pubie w Belfaście. Pani Młoda reprezentuje katolików, Pan Młody - protestantów. Skonwencjonalizowane rytuały oraz zamroczenie alkoholem mogłyby w oczywisty sposób obnażyć siłę resentymentu. Niestety, w delirycznym upojeniu nie uwidaczniają się autentyczne zaszłości, a jedynie zwykła pijacka agresja. Niesnaski objawiają się przede wszystkim pod postacią burd, w których panowie okładają się krzesłami. Wydaje się zresztą, że uwaga reżysera ogniskuje się przede wszystkim na ukazaniu erotycznego napięcia pomiędzy biesiadnikami. Co kulminuje się zresztą w scenie gwałtu na Kaśce, dokonanym przy dźwiękach "I'm a Man" Bo Diddleya. Zadawnione urazy jako katalizator seksualnej agresji? Grząski to grunt, osuwisko.

Rychcik nie przywołuje i nie omawia wydarzeń kluczowych dla "The Troubles". Nie uświadczymy dyskusji nad, dajmy na to, zamachem w Omagh, choć w jednym momencie pada nawiązanie do roku 1972 - daty słynnej "krwawej niedzieli". Spektaklowi brakuje więc zarówno spójnego zarysowania resentymentu w codziennych relacjach, jak i wzmocnionej historyczną podbudową analizy w skali makro. Paradoksalnie najciekawszym elementem stają się fragmenty audycji Stephena Nolana, otwierające obydwie części przedstawienia. Pierwsze nagranie działa przede wszystkim na poziomie przenośnym. Prozaiczna prognoza pogody osadzona w konkretnym kontekście staje się metaforyczną wypowiedzią dotyczącą konfliktu. Deszcze i burze nad Shankill Road oraz Falls Road - reprezentującymi obie strony konfliktu - odnoszą się wszakże do niełatwej koegzystencji zwaśnionych krajanów (oczyma wyobraźni można zobaczyć polityczne murale na ulicach Belfastu i wszystko nagle nabiera dziwnej ostrości...). Druga audycja Nolana dotyczy awansu Irlandii Północnej na Euro 2016. Prowadzący zachęca do celebrowania sukcesu. Z drugiej strony z rosnącym zdenerwowaniem przestrzega dzwoniących do radia kibiców przed nacechowanymi ideologicznie komentarzami. Te momenty najcelniej określają naturę sporu.

Bo okazuje się, że Rychcikowe "Wesele" prócz okazjonalnych wtrętów o Irlandii Północnej nie mówi właściwie niczego. Tekst nie został poddany przemyślanej reinterpretacji, by mógł faktycznie odnieść się do odległego Polakom konfliktu. Irlandzcy katolicy gwarzą z siermiężnym chłopskim akcentem. "Chłopokatolicy" (bo chyba w ten sposób należy nazywać ten hybrydyczny zrost kategorii) nie są już nawet naiwni czy przaśni. Nie - to zwykłe gruboskórne pospólstwo. Niektóre cytaty stały się obiektem prymitywnej kosmetyki. Przykładem niech będzie koszmarek: "W naszych oczach chłop urasta do potęgi króla Artura". Pomimo wysiłków poczynionych w programie w spektaklu tożsamość weselników nie została wyretuszowana - wciąż funkcjonują jako "Kasper", "Isia" czy "Wojtek". Można oczywiście próbować bronić takiego rozwiązania próbą znalezienia analogii między Irlandią a Polską. Weźmy choćby sprawę śląską; wydaje mi się, że reżyser deklarował zamiar podniesienia tej kwestii. Skończyło się jak zwykle na obietnicach.

Dalsza część wywodu polegałaby w dużej mierze na punktowaniu kolejnych absurdów. Ciężarna Isia rodzi dziecko - chochoła, wyśpiewującego głosem Niemena frazy zaczerpnięte z filmu Wajdy. Na tym rola plastikowej laleczki w zasadzie się kończy. Pojawiają się jeszcze widma, między innymi odziany w skrwawiony fartuch William Moore, członek "Rzeźników z Shankill". Niestety, części z widm w ogóle nie uświadczymy - najwidoczniej wyłamywali się z rozbuchanej fantazji twórcy. W finale zamiast chochołowego tańca formuje się gromada a'la gospel. Nie mam pojęcia, jak w weselnikach udało się wykrzesać tyle radości, skoro przed chwilą znaczna część gości zniknęła w płytkim grobie, stworzonym ze zdemontowanego chodnika.

Sama podstawowa idea zawiera w sobie jakiś potencjał. Słowa Żyda: "My jesteśmy tacy przyjaciele, co się nie lubią..." mogłyby stanowić przecież solidny punkt wyjścia do poprowadzenia konsekwentnej narracji. Wizja Rychcika ma jednak zbyt wiele luk, zbyt wiele wątłości, by zaistniała sposobność podjęcia dyskusji na poziomie. Wesele? Dziękuję, ja dziś nie tańczę.

Agata Tomasiewicz
teatrdlawas.pl
30 stycznia 2016

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia