Kalina zafoliowana

"Kalina" - reż. Agata Biziuk - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego Poznań

Czy fascynacja fenomenem Kaliny Jędrusik wystarcza, by zabrać się za zrobienie spektaklu o jej życiu? Świetnie śpiewająca aktorka to zaledwie jeden z elementów opowieści. O wiele ważniejsza jest umiejętność zbudowania żywej postaci - intrygującej, wymykającej się jednoznacznym interpretacjom. Tego zabrakło w spektaklu "Kalina".

Monodram Anny Mierzwy rozpoczyna jeden z największych hitów Kabaretu Starszych Panów - piosenka Wasowskiego i Przybory "Bo we mnie jest seks". Wybór wzbudza od początku mój niepokój i obawę, że może dramaturgia spektaklu opierać się będzie na obiegowych opiniach o artystce - wyuzdanej, ekscentrycznej, głupiutkiej - przeplecionych wątkiem straconego dziecka i dojmującej samotności pod koniec życia. Że mogę nie zobaczyć Kaliny, która intrygowała, igrała z opinią publiczną, pozwoliła budować swój mit i nigdy nie odkrywała kart. Miała w sobie jakąś tajemnicę, jakiś smutek. Nie do końca było wiadomo, kiedy gra, a kiedy jest już naturalnie prawdziwa. Jakaś oniryczność była w niej - kiedy pojawiała się na scenie, wyglądała, jakby na chwilę wyszła z głębokiego snu. Potrafiła być w jednej chwili wulgarna, a za chwilę melancholijna, jakby zawieszona w przestrzeni. Moje obawy okazały się uzasadnione. Na scenie Teatru Nowego zobaczyłam świetnie śpiewającą aktorkę, która miedzy piosenkami wygłaszała dość banalny tekst (autorstwa Magdaleny Zaniewskiej), który sam w sobie nie był s stanie ponieść spektaklu, w dodatku nie pomagał w budowaniu przekonującej postaci. Aktorka chyba też za bardzo zawierzyła reżyserce (Agata Biziuk). W efekcie zamiast prawdy, ze sceny co chwila trąci fałszem, zamiast pełnokrwistej postaci, pojawia się banalna, powierzchowna, głupiutka. Nie ma żadnej tajemnicy, wszystko jest na wierzchu. Oczywiste i jednoznaczne. Nie wierzę Mierzwie, szczególnie w tych bardziej dramatycznych fragmentach monologu. Zupełnie nie rozumiem, czemu miały służyć jedne z ostatnich scen spektaklu, kiedy aktorka zrywa z głowy perukę...

Przez cały czas dręczyło mnie pytanie, dlaczego Anna Mierzwa nie zdecydowała się na recital - lepiej było zbudować dramaturgię, opartą na dobrych piosenkach, niż podpierać się słabym tekstem. Wypowiadane przez aktorkę słowa były puste, jak pusty był obraz Kaliny, lansowany przez peerelowską propagandę: sex bomby i skandalistki. A przecież artystka nie tylko lubiła skandalizować. Nie tylko rozbiła małżeństwo Stanisława Dygata, jednego z najciekawszych pisarzy XX wieku, ale była z nim ponad 20 lat i żyć bez siebie nie mogli. Choć tolerowali swoje zdrady, Dygat pisał o niej: "Starała mi się podobać i z jakimś szatańskim wyczuciem sytuacji, na które często potrafią zdobyć się kobiety, odgrywała kogoś zupełnie innego. Taką dziewczynę z powieści Hemingwaya, kogoś, kogo wyobraziłem sobie, za kim tęskniłem, a kogo nigdy nie spotkałem". Ich wzajemne listy do siebie intrygują i zastanawiają, jeszcze bardziej komplikują odpowiedz na pytanie, kim dla siebie byli. Mówiono o nich - Arthur Miller i Marilyn Monroe PRL-u. I to porównanie wraca wielokrotnie w monodramie, tyle, że nic z tego nie wynika. Zawsze staje się końcem, jakąś kropką. Nigdy początkiem, co byłoby mniej oczywiste i znacznie ciekawsze.

Anna Mierzwa zapowiadała przed premierą, że monodram będzie jej wyobrażeniem na temat Jędrusik. Zamiast tego na scenie przeważa parodia, pastisz, a tych własnych wyobrażeń jakoś brakuje. Szkoda, że tak mało piosenek aktorka zaśpiewała po swojemu. Widać, ze świetnie czuje się w klimatach popowych, rozrywkowych - być może trzeba było iść w tym kierunku, zamiast nadużywać maniery Kaliny.

W spektaklu słyszymy 14 piosenek. Niektóre przechodzą jak widmo, nic po nich nie zostaje. Są po prostu kiepsko wymyślone - od "Bo we mnie jest seks" począwszy. Najgorzej wypada chyba pod tym względem "Uśmiechnij się", oparta na powtarzanym do znudzenia schemacie choreograficznym. O ile na temat tekstu miedzy piosenkami wolałabym raczej milczeć, to o samych piosenkach warto jeszcze słów kilka powiedzieć. Przede wszystkim są ciekawie zaaranżowane i zagrane, co jest zasługą Krzysztofa "Wiki" Nowikowa (grającego też w spektaklu na gitarze) i jego ekipy (Stanisław Pawlak, instrumenty klawiszowe, Piotr "Max" Wiśniewski, gitara basowa i Mieszko Łowżył, perkusja).

Trzy piosenki są świetne, pod każdym względem: "Utwierdź mnie" (wyimaginowana rozmowa Kaliny z Gomułką, przemawiającym z ekranu. Co jest tym smaczniejsze, że jak wiadomo, towarzysz Wiesław nie cierpiał Jędrusik, podobno doprowadzała go do furii), "La valse du mal" - z rewelacyjnym aranżem, który podkreśla dramaturgię piosenki, znakomicie oddaną przez Mierzwę. Jaka szkoda, ze inne piosenki nie podążały tym tropem. Świetnie wypada wykonany na koniec utwór "Ja nie chcę spać" do muzyki Krzysztofa Komedy - ze znakomitą wokalizą aktorki. Zresztą, wszędzie tam, gdzie więcej było Mierzwy niż Jędrusik, piosenki przemawiały mocno i prawdziwie, były próbą dotknięcia żywej artystki, nieodgadnionej.

Mimo wszystko, Annie Mierzwie należą się ogromne brawa za odwagę zmierzenia się z jedną z największych legend PRL-u, najbardziej rozebranej i najmniej rozpoznanej.

Iwona Torbicka
www.kulturaupodstaw.pl
4 listopada 2016

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia