Kamień: cios w mieszczańskiego widza

"Kamień" - reż: Adam Nalepa - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Spektakl Adama Nalepy z niezwykłą precyzją godzi we wszystkie przyzwyczajenia mieszczańskiego widza. Nie jest ani łatwo, ani lekko, ani przyjemnie. Radykalne w formie i czytelne w treści przedstawienie "Kamień" to przykład teatru, jakiego w Trójmieście dawno już nie było.

Adam Nalepa, reżyser ostatniego przed przerwą urlopową spektaklu Teatru Wybrzeże, ze sztuki Mariusa von Mayenburga "Kamień" wykreślił postać dziadka - jedynego mężczyzny w otoczeniu pięciu kobiet. Szukał dramaturgicznie czystej formy, w której dramat wykorzenienia był dostatecznie wyraźny. W efekcie podziwiać możemy jeden z najlepszych spektakli Teatru Wybrzeże ostatnich kilku lat. 

Osobliwy jest już sam prolog spektaklu. Aktorki wchodzą na scenę, zostawiają butelki z wodą mineralną i jakieś rekwizyty i wychodzą. Po chwili wracają - trzy z nich mają w rękach skrzypce, czwarta wiolonczelę, piąta siada przed fortepianem. Dają przejmujący, drapieżny koncert, w czasie którego inspicjentka tuż przed widzami maluje sprayem na scenie ramy scenicznego świata, w którego centrum znajdują się aktorki. Smród farby czuć w kilku pierwszych rzędach. Gdy przestrzeń zostaje zamknięta, Justyna Bartoszewicz krzykiem rozpoczyna właściwe przedstawienie. 

Kim są i co robią oglądane na scenie postaci? Na początku trudno dociec. Pomocą może być widoczny w tle na ścianie napis - "1993, czyli DZISIAJ", a chwilę później "1935, czyli DAWNO, DAWNO TEMU" itd. Przenosimy się więc w czasie, z jednej krótkiej sceny w drugą, za pomocą szybkich wygaszeń światła, przypominających pracę projektora ze slajdami. Tych slajdów jest tak dużo, że próba pełnego zrekonstruowania poszczególnych wątków i ułożenia ich w porządku chronologicznym jest praktycznie niemożliwa. Reżyser idąc w ślady Mayneburga pozwala widzom podjąć taką próbę, a następnie zmusza do porzucenia komfortowego "wszystko rozumiem". Również w tym celu aktorki oprócz swoich podstawowych ról, odgrywają także inne postaci (np. Justyna Bartoszewicz, czyli Hanna z 1993 roku, w 1935 będzie Withą). 

"Kamień" Mayneburga, świetnie wypunktowany przez Adama Nalepę, powstał dlatego, że dom w XX wieku przestał spełniać rolę ciepłego, bezpiecznego gniazda. Miezi jest żydówką, która musi w 1935 roku odstąpić swój dom aryjskiej Withe. Ta z kolei opuszcza go w 1953, kiedy zajmuje go polska rodzina małej Stefanie. Po 40 latach Witha z córką Heidrun i wnuczką Hanną wracają do tego samego domu. Czy możliwe jest dalsze traktowanie go jako swojego? Czy nasza tożsamość w ogóle może być jeszcze wyznaczana w ten sposób i czym jest sama figura domu, zdaje się pytać za Mayenburgiem Adam Nalepa. Na szczęście na to i kilka innych pytań reżyser nie odpowiada, pozostawiając odpowiedź widzom. 

Dawno nie widziałem tak dobrze gających aktorów Wybrzeża. Magdalena Boć, Alina Lipnicka, Wanda Skorny, Marzena Nieczuja-Urbańska i wspomniana Justyna Bartoszewicz, świetnie radzą sobie z większością scen, budując pełne napięcia relacje dosłownie na moment, by po chwili porzucić je i budować wszystko od nowa w kolejnym epizodzie. W bardzo zgranym zespole pierwszą aktorką wydaje się być Justyna Bartoszewicz (to jej najlepsza rola w Teatrze Wybrzeże) - na niej Nalepa oparł całą misterną konstrukcję swojego spektaklu. Nie sposób pominąć świetnej gry Marzeny Nieczui-Urbańskiej, która po kilku chudych latach wraca do aktorstwa najwyższej próby, grając niezwykle precyzyjnie, prostym gestem i przede wszystkim twarzą, stanowiącą lustro dla emocji Heidrun. 

Warto zwrócić uwagę na to, że oszczędna, czarno-biała scenografia (Adam Nalepa) wypływa wprost z tekstu sztuki. Kostiumy Magdaleny Gajewskiej subtelnie podkreślają zaś charakter postaci, a dyskretnie wprowadzony kolor czerwony jest stygmatem (czy to będzie makijaż, broszka, kolczyki, czy buty) tych, których postacie powiązane są z "niepokojami" II wojny światowej. 

Ten niezwykle precyzyjnie skonstruowany spektakl jest jak wysokogatunkowe wytrawne wino, które od pozostałych wyróżnia jego cierpki smak. "Kamieniem" można się delektować, docenić jego klasę, ale można się też zbuntować i odrzucić to skrajnie formalne przestawienie. I właśnie to, że trudno zachować "bezpieczną" pozycję biernego obserwatora (podobnie było z poprzednim spektaklem tego reżysera "Blaszanym bębenkiem") uważam za główną wartość polskiej prapremiery "Kamienia". 

Adamowi Nalepie udało się stworzyć czystą sceniczną formę i znaleźć dla niej właściwych wykonawców. W ponad półtoragodzinnym spektaklu poruszono tak wiele kwestii, że trudno ogarnąć je wszystkie za pierwszym razem. I chociaż w kolażu obrazów "Kamienia" zdarzają się też słabsze, nieco mniej udane, to spektakl Wybrzeża zdecydowanie uznać można w Trójmieście za prawdziwe wydarzenie. Z przyjemnością wybiorę się na to przedstawienie ponownie.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
8 września 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia