Każda premiera to jest ryzyko

rozmowa z Adamem Orzechowskim

Rozmowa z Adamem Orzechowskim

Jarosław Zalesiński: W jaki sposób dyrektor teatru repertuarowego układa nowy sezon? Ja mogę się tego tylko domyślać.

Adam Orzechowski: A czego się pan domyśla?

Że na przykład taki dyrektor musi dbać o to, by te spektakle znalazły publiczność.

- Nie ma na to stuprocentowej recepty. Każda premiera jest obarczona ryzykiem.

A po drugie taki dyrektor musi chyba pamiętać o tym, że kieruje instytucją narodowej kultury, więc powinien reagować na to, czym polska kultura aktualnie żyje. Polska kultura, niestety, często żyje tym, czym żyje pewna prym wiodąca gazeta. Kiedy patrzy się na obowiązujące trendy, można dostrzec, że modne przedstawienia są często robione na modne tematy, wykreowane przez modne media. A te modne tematy bardzo często odrywają się od rzeczywistości, od tego, czym żyjemy na co dzień.

Ale wydaje mi się, że w pańskich spektaklach i także w pańskich wypowiedziach o teatrze pojawia się kierunek odwrotny: sprzeciw wobec ideologizacji rzeczywistości.

- Tak, jestem wrogiem ideologii, co nie znaczy, że sprzeciwiam się istotnym ideom. Uważam, że tworzenie ideologicznego, jednowymiarowego teatru jest jego zubażaniem. Chcąc oczywiście, by przedstawienia były o czymś dotykamy rejonów bardziej lub mniej zideologizowanych, staramy się jednak podsuwać widzom materiał do przemyśleń, a nie serwować im prawdy ostateczne i niepodlegające dyskusji.

Bo w takiej żyjemy rzeczywistości.

Ale mam poczucie, że w teatrze oczekujemy pewnego przerysowania tej rzeczywistości. Dla mnie to, że ktoś mówi mi, że warto coś zrobić, bo wszyscy już się tym zajmują, jest sygnałem, by tego właśnie nie robić, bo to pcha nas w jakieś banalne koleiny.

Nie tylko spektakle, ale i cały sezon nie może być wobec tego u Pana jednowymiarowy.

- Sezon jest efektem tego, z kim teatr decyduje się współpracować. W planach mamy na przykład wystawienie "Płatonowa" Czechowa. Gdybyśmy powierzyli reżyserię komuś takiemu jak Krzysztof Garbaczewski, powstałby inny spektakl niż ten, jaki wyreżyseruje u nas Grzegorz Wiśniewski.

Krzysztof Garbaczewski zapewniłby Panu rozgłos.

- Gdyby zależało mi na szukaniu rozgłosu albo na potwierdzeniu przez media i poklepywaniu mnie po ramieniu, może bym się na to zdecydował. Ale mnie zależy głównie na tym, żeby ktoś do tego teatru przychodził. Głośne spektakle zwykle żyją życiem festiwalowym, w repertuarze pojawiają się raz na trzy miesiące.

"Płatonowa" poznamy w nowym tłumaczeniu...

- Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej. "Płatonow" raczej nie bywa realizowany w takim rozmiarze, w jakim zostawił nam go Czechów. Trzeba dokonać wyboru, skreślić sporo poszczególnych scen. To, co zaproponował Grzegorz Wiśniewski razem z Jakubem Roszkowskim jako współautorem adaptacji jest dość mocnym naruszeniem konstrukcji "Płatonowa", tak by pokazać zderzenie sposobu myślenia Głagoliewa i reszty, czyli młodego, wypalonego niestety pokolenia. O takim pokoleniowym wypaleniu przedstawienie ma mówić.

Sezon w Teatrze Wybrzeże zaczyna się jednak nie od "Płatonowa", tylko od "Seansu" Noela Cowarda. Kolejna wyreżyserowana przez Pana inteligentna komedia?

- To rzeczywiście zabawna, stylowa angielska komedia, której premierę z powodów że tak powiem techniczno-organizacyjnych zmuszeni byliśmy przenieść z sierpnia na październik. Mamy w niej bardzo owocną teatralnie, ale i lubianą przez widzów sytuację, kiedy ktoś widzi coś, czego inny nie ma szans dostrzec. My widzimy duchy, których nie mogą zobaczyć wszyscy sceniczni bohaterowie. Okultystyczne eksperymenty kończą się wg Cowarda nie najlepiej. Igraszki z duchami niekoniecznie są dla nas dobre. Trochę chcemy postraszyć, ale nie wchodzimy w rejony horroru.

Co dalej? Budżet pozwoli Panu na ile premier? Poprzedni sezon był chudy.

- W tym roku został jeszcze bardziej obcięty, o kolejne 3 proc. Po "Seansie" i "Płatonowie" chcemy na Dużej Scenie, gdzieś w okolicach lutego, wystawić "Martwe dusze" Gogola. To przedstawienie wyreżyseruje Janusz Wiśniewski, i będzie to oczywiście spektakl w jego oryginalnym stylu. Takiej wyrazistej konwencji jeszcze nie mieliśmy, chciałbym, żeby i aktorzy, i widzowie spotkali się z tym wybitnym twórcą.

Czechów, Gogol, w poprzednim sezonie Nikołaj Kolada - kieruje Pan naszą uwagę na Rosję?

- Rosjanie po prostu mieli i mają bardzo dobrych dramatopisarzy. A poza tym - pokazując teatr ze Wschodu, a nie tylko z Zachodu, wracamy do pewnej normy. Kolada będzie reżyserował także w tym sezonie. Przygotuje własną sztukę o roboczym tytule "Statek szaleńców" lub "Okręt głupców". To metaforyczna historia mająca za tło morską katastrofę. Wydarzenia rozgrywają się jakby na arce Noego. Znając twórczość Kolady, możemy się spodziewać, że będzie to przedstawienie i mądre, i zabawne.

Nie wymienił Pan jeszcze żadnej prapremiery, a co sezon pojawiają się one

w Wybrzeżu.

- Prapremierą będzie "Ciąg" Michała Buszewicza, przygotowywany na wiosnę przez Ewelinę Marciniak. Tym razem opowiedzą nam o kondycji mężczyzny, po "Amatorkach", w których mówili o kondycji kobiety w patriarchalnym świecie. Bohaterem "Ciągu" jest mężczyzna, któremu parę rzeczy w życiu się nie udaje i który ucieka w alkohol. Prapremierowym tekstem będzie też sztuka Kolady. Wrócimy także do pomysłu wystawienia w mojej reżyserii sztuki Radosława Paczochy o Broniewskim.

Broniewskiego jako poetę zaczyna się dzisiaj odkrywać.

- Nawet jego ideologiczne teksty okazują się po latach dobrą poezją. Co miał w głowie człowiek, który pisał peany na cześć Stalina, a potem musiał z tym żyć? Uwielbiał przecież Piłsudskiego, był oficerem Legionów, przed wojną zaczął romansować z komunistami. Starał się być twórcą, który nie podporządkowywał się topornym ideologiom. A jednak... upadał. Był człowiekiem mielonym przez historię, także w okresie powojennym, kiedy stawał się poetą do wynajęcia, do politycznych zadań. A na to nakładały się niebywałe traumy osobiste.

Zakręty polskiej historii.

- To z jednej strony. A z drugiej - sam o sobie mówił "Polak-katolik-alkoholik". Był takim zakręconym Polakiem, uwikłanym w meandry myślenia o Polsce. Chciałbym w tym przedstawieniu pokazać człowieka, który uwikłał się w ideologię, pokazać, jak takie uwikłanie odbiera człowieczeństwo. Każde ideologizowanie coś odbiera, upraszcza.

Wracamy do początku rozmowy. Na koniec chciałbym jeszcze...

- Ale to jeszcze nie wszystkie premiery. Planuję też, żeby Grzegorz Wiśniewski wyreżyserował "Kto się boi Virginii Woolf" Albee'ego. To szansa na znakomite role Doroty Kolak i Mirka Baki. Sztuka Albee'ego jest hitem teatralnym i mam nadzieję, że hitem stanie się też nasz spektakl. Zrobimy również, w reżyserii Iwo Vedrala, sztukę o roboczym tytule "Wyspa Marivaux". Marivaux jest autorem zapomnianym, a napisał wiele bardzo wartościowych i urzekających teatralnie tekstów. Iwo Vedral zafascynował się dwoma - "Sporem" i "Wyspą niewolników", dodał do tego "Triumf miłości", Gombrowicza i... Houellebecqa. No i zobaczymy... Premiera najpewniej na przełomie maja i czerwca.

Do kompletu w tym zestawie brakuje jeszcze komedii.

- I taka komedia się pojawi, w lipcu na Scenie Letniej w Pruszczu Gdańskim. Roboczy tytuł "Staruszek portier". To dość perwersyjna historia o dwóch parach, w których partnerzy się wymieniają, a hotelowy portier, świadek wszystkich gier stara się nie dopuścić, by wydało się, kto z kim i dlaczego.

Teraz już to moje pytanie na koniec: czy możemy liczyć na równie znakomity Festiwal Wybrzeże Sztuki, jak w 2013 roku?

- Nie wiemy, czy festiwal się odbędzie. Pieniędzy nie mamy, mamy tylko nadzieję, że w przyszłym roku kryzys będzie odchodził w zapomnienie. Na razie przyjęliśmy jedynie termin - przełom kwietnia 1 maja - mamy apetyt na kilka już zrealizowanych tytułów i nadzieję na te zapowiadane niebawem. Me mogę jednak jeszcze zadeklarować, że zaproszę to czy inne przedstawienie, bo teraz nie mam za co tego festiwalu zrobić.

Jarosław Zalesiński
POLSKA Dziennik Bałtycki
2 października 2013
Portrety
Adam Orzechowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia