Kiedy American Dream zmienia się w koszmar

„kalifornia nieśmiertelni" – reż. Szymon Kaczmarek – Teatr Mały w Szczecinie – 29.01.2022

Teatr Mały, w którym widziałam sztukę „kalifornia nieśmiertelni", znajduje się na tyłach restauracji o tej samej nazwie i należy do Teatru Współczesnego w Szczecinie. Mała, kameralna sala zwieńczona jest równie niedużą sceną. Wielki ekran projekcyjny zamyka przestrzeń sceniczną stanowiąc jednocześnie tło. Po lewej stronie sceny znajduje się stół z odpowiednio opisanymi „dowodami zbrodni".

W takiej scenografii rozgrywa się spektakl w reżyserii Szymona Kaczmarka (który wystawiał wcześniej m.in. sztuki Shakespeare'a, „Jadro ciemności" Conrada czy „Idiotę" Dostojewskiego w różnych teatrach w Polsce). Sztuka opowiada tragiczną historię kilku polskich artystów z lat sześćdziesiątych XX wieku. Krzysztof Komeda Trzciński, Marek Hłasko, Roman Polański, Wojciech Frykowski i dziennikarz Marek Niziński byli młodzi, utalentowani, u progu światowych karier, gdy wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Ich losy splotły się tam nieodwracalnie. Wszyscy mieli spełnić marzenie, ale żaden nie zdążył. Jak to się stało, że ten American Dream zamienił się w koszmar?

Zaczęło się od niepozornego wypadku. W trakcie przyjacielskiej sprzeczki, Hłasko trącił łokciem Trzcińskiego, który upadł nieszczęśliwie uderzając się w głowę. Zmarł kilka miesięcy później, w kwietniu 1969 roku, z powodu krwiaka mózgu. Hłasko nie mógł się z tym pogodzić – miał wyrzuty sumienia. Pewnego czerwcowego wieczoru przedawkował środki nasenne, popił je alkoholem i już się nie obudził. W sierpniu tego roku doszło do makabrycznej tragedii w Cielo Drive, kalifornijskiej posiadłości Polańskiego i jego żony – Sharon Tate. Sekta Charlesa Mansona włamała się do ich domu podczas nieobecności reżysera i zamordowała ciężarną Sharon oraz jej gości – w tym Wojciecha Frytkowskiego i jego ówczesną narzeczoną, Abigail Folger. Marek Nizińśki popełnił samobójstwo kilka lat później, w 1973 roku...

Te wstrząsające wydarzenia są punktem wyjścia dla spektaklu, do którego rewelacyjny scenariusz stworzyła Justyna Litkowska. Historia, którą napisała jest niezwykle intrygująca. Poznajemy interesujące i mało znane fakty i anegdoty dotyczące tej śmietanki towarzyskiej. Akcja z biegiem czasu intensyfikuje się; spektakl zaczynający się od przedstawienia faktów, przeistacza się w bardziej płomienną narrację, by w końcu eskalować w wizję opartą na luźnych połączeniach, w której emocje biorą górę, a prawdziwe elementy mieszają się z domysłami i ocierają się o teorie spiskowe i ezoterykę. W opowieści, którą słyszymy losy artystów są w jakiś niewyjaśniony i tajemniczy sposób połączone.

Monodram zagrany został przez Macieja Litowskiego (możemy go zobaczyć w innych spektaklach szczecińskiego teatru, np. „La Pasionaria" czy „Książę Niezłomny"), który zachowuje się niczym prokurator przedstawiający swoją wersję biegu zdarzeń ławie przysięgłych, czyli widowni, chcąc przekonać do niej ławników. Jego postać przytacza nam historię celebrytów. Podnosi przy tym poszczególne dowody ze stolika. Służą mu one za rekwizyty do zilustrowania sytuacji, o których mówi. Bohater jest tak przekonujący, że chcemy mu wierzyć w dziwne zbieżności, które pokazuje, w swoistą klątwę, która dotyka kolejne pokolenia w rodzinach tych artystów. Wśród niejasnych argumentów, jakie przedstawia, są zaskakujące notatki Komedy, w których można doszukać się proroctwa oraz przepowiednie pierwszej żony Frykowskiego.

Gra Macieja Litowskiego jest porywająca. Widać jak jego bohater doskonale się rozwija, jak staje się coraz bardziej emocjonalny, niemal obłąkany, ale też jak zmienne i różnorodne są środki, po które sięga. Zresztą jego postać w sztuce naśladuje osoby, o których opowiada. Wciela się w Zofię Komedową – żonę Krzysztofa, która opowiada o wypadku męża, – odgrywa scenę z „Dziecka Rosemary" Romana Polańskiego albo naśladuje poszczególnych bohaterów z „Niewinnych Czarodziejów" Andrzeja Wajdy, których fragment jest wyświetlany na ekranie podczas spektaklu. Przeistacza się także w Mansona odtwarzając dziwne ruchy jego więziennego tańca. Jest to rola fascynująca, tak jak historia, którą przedstawia. I tak, jak prokurator przytaczający bieg wydarzeń wpływa na opinię ławy przysięgłych, tak Maciej Litowski wywołuje różne emocje wśród widzów.

Oprócz Litowskiego, ważną rolę odgrywają obrazy wyświetlane na ekranie projekcyjnym. Są to wspomnienia rodzin, zdjęcia artystów, fragmenty filmów fabularnych, piosenka The Beatles puszczana od tyłu, by wykryć ukryty w niej przekaz... Odpowiednio dopasowane do akcji i tempa sztuki, są ilustracją i podkreśleniem słów bohatera.

Sztuka „kalifornia nieśmiertelni" jest fascynująca i poruszająca. Opowieść skondensowana w jednogodzinnym spektaklu trzyma żwawe tempo – nie ma w niej miejsca na jakiekolwiek momenty dłużyzny. Zarówno wybór anegdot, materiałów wideo, jak i muzyki wywołuje pożądany w danym momencie nastrój; od lekkiego, przez refleksyjny po przejmujący albo tajemniczy. Żaden rekwizyt nie jest na scenie przypadkowo, żadne zdanie nie pojawia się tam niepotrzebnie.

Doskonale przemyślany spektakl, który utrzymuje zainteresowanie widza.

Weronika Leśniewicz
Dziennik Teatralny Szczecin
8 lutego 2022
Portrety
Szymon Kaczmarek

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia