Kiedy nie trzeba już tłumaczyć świata

„Matecznik" - reż. Aneta Adamska-Szukała - Teatr Przedmieście w Rzeszowie

Każdy ma takie miejsce do którego wraca przynajmniej w myślach. Tam nawet przedmioty mówią, o czymś przypominają. Jeśli takiego miejsca fizycznie ktoś nie ma, to ma w swojej wyobraźni i za nim tęskni. Za domem, rodziną, kochającą czasem nieumiejętnie, ale często bezwarunkowo. Bywa też, że bez uznania i odwzajemnionej miłości. Różnie z tym bywa.

Adamska-Szukała rozpisała tekst Moniki Siary-Bramory na dwie aktorki (trzy adeptki stanowią jedynie tło). Jest o takim powrocie wyobraźnią do rodzinnego domu z codziennymi spełnieniami i niespełnieniami.

Także chwilami ciszy wybrzmiewającej szczególnie mocno kiedy każda z kobiecych postaci będąca zarazem matką i córką po bezlitosnych refleksjach na temat swych matczynych niespełnień i oczekiwań - bądź jako córka (nie)poddawania się domowym rygoryzmom - ma wymarzony czas na chwilę wytchnienia. A może bardziej refleksję, czemu nie sprostały, co zaniedbały? Są obie w podwójnych wcieleniach trochę zrezygnowane. Może tym, że ten czas wymusił na nich tak bezlitośnie te (samo)oceny? Jako matki są też obarczone od zawsze i na zawsze instynktami macierzyńskimi. A jako córki skrywanym poczuciem winy kładącym się cieniem na duszy.

Na scenie oglądamy dwie osobowości kobiece i aktorskie: Aneta Adamska-Szukała dyskretnie odrobiną humoru przełamuje w postaci dramat koniecznej rezygnacji z dalszej walki o takie życie jakie sobie ta postać wymarzyła dla swej córki i jako córka dla siebie - obie psychicznie mocne, uczuciowo stabilne wydają się być z tym pogodzone. Iwona Błądzińska podejrzanie spolegliwie, w istocie ze skrywanym sprzeciwem zdaje się akceptować postawę pierwszej. Tak naprawdę jest wulkanem niezgody na życie nie takie jakie sobie wymyśliła w tych obu rolach matki i córki. Wyraża to tylko raz, ale to właśnie ta scena psychicznego niestłumionego wybuchu zagrana przejmująco i przekonywująco daje napęd przedstawieniu w stosownej chwili. W tym momencie dowiadujemy się o co tu chodzi i, że cała sprawa jest w sumie nieśmieszna.

Spektakl Adamskiej-Szukały jest lustrem, w którym można przyjrzeć się także sobie. Po to by dojść do wniosku, że nigdy nawet w natłoku obowiązków kiedy padamy ze zmęczenia na twarz nie wolno nam rezygnować z marzeń. Zawiera też sugestię, że kiedy bezpowrotnie kończy się czas rodzicielskiej troski szybko powinniśmy nauczyć się jak żyć wśród dorosłych dzieci, z ich parterami i potomstwem. Ale jak tu tak nagle wyjść z roli matki czy ojca i nieoczekiwanie przestać tłumaczyć świat?

Sceniczna opowieść Adamskiej-Szukały w istocie jest o miłości, często towarzyszącej prozie i blaskom codziennego życia. Wszystko to podane jest w lekkiej formie i przymrużeniem oka. Nie ma tu grania na emocjach i grzebania komukolwiek w duszy. Towarzysko i na luzie uczestniczymy w spotkaniu dwóch przyjaciółek - dwóch matek i dwóch córek - które popijając drinki i relaksując się uskarżają się sobie na swoje matki (córki) wspominają chwile bliskości i obcości niespiesznie i dowcipnie. W lekkiej, relaksacyjno - refleksyjnej, pogodnej scenografii Maćka Szukały.

W jakiejś mierze spektakl Adamskiej-Szukały burzy w nas oglądających czy raczej współuczestnikach często jeszcze dominujący obraz matki, która bezgranicznie poświęca się rodzinie i reszcie świata. Błądzińska i Adamska-Szukała grają matki, które niekoniecznie są uosobieniem takiego poświęcenia.

Adamska-Szukała jako reżyserka posługuje się własnym i oryginalnym językiem teatralnym i sposobem myślenia o teatrze, które publiczność akceptuje. Trochę rozbawiona, trochę zamyślona, w sumie czymś przejęta.

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
15 lutego 2022

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia