Kilka notatek na temat Łódzkich Spotkań Teatralnych 2007

W Łódzkim Domu Kultury po raz kolejny miało miejsce wielkie święto teatru alternatywnego – Łódzkie Spotkania Teatralne. W dniach 7-9.12.2007 w ramach festiwalu swoje umiejętności zaprezentowało 12 zespołów artystycznych z całej Polski a także Czech i Niemiec.
Zaplanowano występ 13 zespołów, ale na skutek nieszczęśliwego wypadku teatr Kurtyna II z Torunia, który przyjechał do Łodzi ze spektaklem Łaknąć, musiał go odwołać. Liczba zespołów nie była zatem oszałamiająco wielka, podobnie zresztą jak poziom prezentacji. Przedstawienia często obracały się wokół podobnych tematów, większość nie zaskakiwała tak, jak wynikałoby to z pięknie zapowiadających się recenzji programowych. Jury, w tym roku w składzie: Ewa Wójciak (aktorka, dyrektor Teatru Ósmego Dnia w Poznaniu), Paweł Szkotak (reżyser, dyrektor Teatru Polskiego i Teatru Biuro Podróży w Poznaniu), Lech Śliwonik (rektor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, prezes Zarządu Głównego Towarzystwa Kultury Teatralnej w Warszawie) i Janusz Majcherek (wykładowca Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, redaktor miesięcznika “Teatr”) miało poważny problem, przyznając nagrody i wyróżnienia. Pierwszą nagrodę otrzymał Robert Paluchowski (Teatr Realistyczny) ze Skierniewic za przedstawienie Mc Gyver Paluchowy & end, a trzy równorzędne wyróżnienia Teatr Klub Gry z Warszawy, ART.51 ze Zgierza oraz Teatr Krzyk z Maszewa. Nie dopisali także widzowie, których było zdecydowanie mniej niż w ubiegłych latach. Na dobry początek pokazano Lotos sintetic Teatru Art.51 ze Zgierza. Spektakl otwierający Łódzkie Spotkania Teatralne, dwa miesiące wcześniej podczas Łódzkiego Przeglądu Teatrów Amatorskich, również odbywającego się w Łódzkim Domu Kultury, zajął II miejsce. Tym razem otrzymał jedno z trzech wyróżnień. Jednak spektakli tych nie da się porównać. Rządziły nimi zupełnie inne emocje, inne ich aspekty wyszły na pierwszy plan i choć w każdej z etiud, z których składa się spektakl, dziewczyny starały się pokazać z innej strony, to tym razem udało im się to jeszcze dosadniej. Udało, choć zapewne nie był to efekt do końca zamierzony, ponieważ wiele sytuacji zostało zaimprowizowanych na skutek walki ze złośliwością rzeczy martwych. Piłka pękła, głośnik nie chciał się włączyć, ale aktorki grały dalej, nie poddały się nawet wtedy, gdy dało się słyszeć ze sceny szept w kierunku feralnego głośnika: dlaczego?. Fenomenalnie zaśpiewany hit Rolling Stones Satisfaction jeszcze mocniej zaakcentował kobiecą bezradność, ale już następna scena, w której panie w samej bieliźnie zatańczyły do innej piosenki pod tymże samym tytułem, pokazała, iż trzeba próbować i silnie przeć przed siebie. Momentami odnosiłam wrażenie, jakby spektakl został stworzony od podstaw 15 minut wcześniej, ale bynajmniej nie było to jego minusem. Agata Drewnicz, Anka Perek i Justyna Zielińska grały bardzo naturalnie i przekonująco, bez teatralnej maniery. Szczególnie mocno można to było odczuć podczas sceny na zielonej, sztucznej trawie, kiedy bohaterki rozmawiają o śmierci, a potem snują fantazje erotyczne. Aż można zapomnieć, że jest się w teatrze. Teatr Rondo zaserwował nam na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych monodram Przyj dziewczyno przyj… w wykonaniu Wiolety Komar, młodej aktorki, doskonale znanej ze spektaklu Grzech. Spektakl oparty jest o teksty Tadeusza Różewicza, szczególnie parodię współczesnej powieści postmodernistycznej “Przyj, dziewczyno, przyj, przyj do sukcesu”. Sam Różewicz, w wywiadzie udzielonym kiedyś dla Polskiego Radia, bardzo mocno podkreślał, iż jest to parodia, ale czy aby na pewno tylko tak można odbierać spektakl słupskiego teatru? Moim zdaniem zdecydowanie nie, ponieważ z tej scenicznej ironii i próby wyśmiania współczesnej kultury masowej i niskiej, przebija się gorzka prawda, a uśmiechy, które wywołują kwestie wypowiadane przez Nadzieję Tupalską, są niestety uśmiechami przez łzy. Bohaterka przyjmując na siebie coraz to inne role (reżysera teatralnego, pisarki, internetowej seksoholiczki, zwykłego, szarego robotnika itd.), przywołuje całą lawinę intertekstualnych skojarzeń, odwołuje się do bogatego zasobu literatury światowej i polskiej, do szeregu najróżniejszych postaci, do bardzo różnorodnych wydarzeń w kulturze, a także tych z “życia codziennego”. Powstają z tego dość ciekawe “szumy, zlepy, ciągi”. A ponieważ wypowiadane są one najczęściej z punktu widzenia osoby, dla której kultura jest tylko mglistym pojęciem, zasłyszanym w telewizji, albo wyczytanym w brukowej gazecie, powstaje szereg komicznych sytuacji, które bez skrupułów obnażają powierzchowność i bezideowość kultury popularnej. Przed obejrzeniem spektaklu Betanki Teatru Kreatury z Gorzowa Wielkopolskiego, zajrzałam na jego stronę internetową, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej, ponieważ mając w pamięci wydarzenia sprzed około dwóch lat, zaintrygował mnie jego tytuł. Okazało się, iż nie myliłam się - spektakl opowiada o wydarzeniach z zakonu sióstr Betanek w Kazimierzu Dolnym sprzed dwóch lat, kiedy to siostry, buntując się przeciwko zakazowi sprawowania przez nie sakramentów i usunięcia ich ze zgromadzenia, zamknęły się w swoim domu i nie chciały go opuścić. Ze strony internetowej, która została bardzo profesjonalnie przygotowana, dowiedziałam się także o całym kontekście powstania spektaklu, o stosunku do niego władz Kościoła oraz polityków, a także przeczytałam wszystko, co na jego temat do tej pory napisano. Zapowiadało się bardzo ciekawie, dlatego z dużą niecierpliwością czekałam na spektakl. Niestety muszę przyznać, że nie sprostał on moim oczekiwaniom i nadziejom, jakie w nim pokładałam. Spodziewałam się czegoś mistycznego, co rzucałoby nowe światło na sprawę Betanek lub, co pokazywałoby je z innego, niż przeciętny, punktu widzenia. Wszakże to naturalne, tego wymagamy od teatru, szczególnie, jeśli przedstawienie opiera się na faktach autentycznych, a nie jest tylko adaptacją tekstu literackiego. Co prawda w jednym z wywiadów reżyser Przemek Wiśniewski opowiadał, jak wybrał się do Kazimierza Dolnego, ale nie dowiedział się niczego nowego w sprawie Betanek i swój spektakl oparł głównie na notatkach prasowych, ale mimo to, liczyłam na pewne innowacje. Spektakl rozpoczął się ciekawie, cztery aktorki - Marta Andrzejczyk, Ewa Pawlak, Katarzyna Pielużek, Agnieszka Reimus-Zapadka - siedząc pośród widzów, opowiedziały o swoim życiu przed wstąpieniem do zgromadzenia oraz o tym, co popchnęło je do tego czynu. Następnie rozebrały się, zeszły na scenę, ubrały się w zakonne uniformy i zaczęły recytować przykazania, które wpajane są Betankom. Przez następne pół godziny rzucały się po scenie, demolowały krzesełka, pluły i oblewały się wodą oraz krzyczały, że Betania jest jedyną nadzieją na zbawienie zepsutego już świata i modliły się za wypędzenie szatana. Zaskakujący miał być zapewne koniec spektaklu - zgasło światło, aktorki ze świecami w dłoniach oświadczyły, że przedstawienie musi zostać przerwane oraz poprosiły widzów o głosowanie, czy siostry powinny zostać w zakonie czy z niego wyjść. Poprzez demokratyczne głosowanie widzowie zadecydowali, że siostry mają wyjść. Niestety taki chwyt teatralny, jak zwrot do publiczności i wciągniecie jej w ramy spektaklu, jest już trochę oklepany i musi zostać naprawdę ciekawie poprowadzony, aby zainteresował widzów. Reasumując wydaje mi się, że temat manipulacji, uzależnienia duchowego, sekciarstwa można przedstawić w bardziej interesujący sposób, pokazać motywację ludzi, którzy poddają się temu, dokładniej namalować ich portret psychologiczny. W spektaklu Teatru Kreatury niestety jest to zbyt mało widoczne i wymyka się widzowi, który rewolucje wyczyniane na scenie może pojmować tylko jako wytwór nieuzasadnionego szaleństwa. Nie był to czeski film, choć zespół teatralny przyjechał do nas z Pragi. W Teatrze im. S. Jaracza zaprezentowany został spektakl Understand, zainspirowany życiem i twórczością Hansa Christiana Andersena, choć nie jest adaptacją żadnej jego baśni ani życiorysu. Ach… Pięknie było. Baśniowo, lirycznie, onirycznie. Przedstawienie przenosiło widzów w zupełnie inny świat, być może świat dziecięcych marzeń, snutych dawno, dawno temu i obecnie bardzo odległych, być może świat marzeń tuż zza rogu, które towarzyszą nam zawsze i całe życie istnieją na granicy naszej podświadomości. Spektakl zaskakiwał na każdym kroku - już od pierwszych chwil, kiedy to aktorzy po czesku zwracali się do zaskoczonej publiczności i próbowali wciągnąć ją w swoją grę, co nawiasem mówiąc udało im się lepiej, niż mówiącym po polsku aktorkom z Teatru Kreatury. Robili to poprzez akrobatyczne wyczyny, zakamarki ruchomej sceny, muzykę na żywo, włączenie do spektaklu lalek i uczynienie z nich pełnoprawnych bohaterów przedstawienia. Spektakl zasłużenie otrzymał od widzów owacje na stojąco. Ożywił festiwalowe przedstawienia i pokazał, że teatr alternatywny można potraktować inaczej, niż robią to nasze rodzime zespoły, które są do znudzenia jednostajne i patetyczne. A’propos patetyzmu i wzniosłości należy wspomnieć o Śpiewach Eurypidesa zaprezentowanych w ramach festiwalu przez Stowarzyszenie Teatralne Chorea z Łodzi. Jest to najnowszy projekt Chorei, który swoją premierę miał we wrześniu 2007. Trudno jednak napisać o nim coś innego, niż o poprzednich dokonaniach grupy. Ich celem jest odkrywanie na nowo antyku, antycznych dramatów oraz poszukiwania, czym była i jak dokładnie wyglądała starożytna trójjedyna chorea. Bardzo konsekwentnie do tego celu dążą i pokazują to w każdym kolejnym spektaklu. Tym razem na warsztat wzięli Bachantki Eurypidesa, bardzo dokładnie je przestudiowali i zaprezentowali przed publicznością za pomocą partii chórów, arii i dialogów z muzyką skomponowaną przez Macieja Rychłego. Połączyli grekę i język polski. Z tego połączenia wyszło przedstawienie mroczne, odsłaniające zakamarki ludzkiej psychiki, zarówno antycznych bachantek, połączonych w zbiorowym uniesieniu, jak i współczesnego społeczeństwa, które stopniowo, poddając się ekstazie, potrafi sięgnąć do tego, co w codziennym życiu i świetle dnia wydaje się niedostępne. Spektakl kończy się zbrodnią, która wydaje się równie prawdziwa i realna przed naszą erą jak i współcześnie. Łódzkie Spotkania Teatralne są już tradycją. Przez wiele lat można było na nich obejrzeć wiele znakomitych grup teatralnych, prezentujących bardzo dobre spektakle. Co się stało w tym roku, że tych bardzo dobrych spektakli było tak mało? Mam nadzieję, że to tylko chwilowa niemoc teatru alternatywnego i do przyszłorocznych spotkań coś w tej materii drgnie, czego życzę widzom, artystom oraz jury. Łódzkie Spotkania Teatralne, 7.12 - 9.12.2007 Łódź.
Sandra Kmieciak
Dziennik Teatralny Łódź
14 grudnia 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia