Kill John 2?

„Szkoda, że jest nierządnicą" - reż. Declan Donnellan - Cheek by Jowl w Londynie

Declan Donnellan z zimną krwią planuje mord na Johnie – Johnie Fordzie, autorze „Szkoda, że jest nierządnicą" z roku 1633. I jeszcze chwała (medialna) mu za to. Ni mniej, ni więcej, to „okrucieństwo na miarę Tarantino i dwudziestego pierwszego wieku" jak pisze – w tonie bałwochwalczym – Sydney Morning Herald. W tle peanów pozostaje zaś kwestia miary, która przekornie wysuwa się na plan pierwszy inscenizacji Donnellana. I za to jej chwała.

Siedemnastowieczna sztuka Forda – jedna z perełek jakobińskiej tragedii zemsty, brocząca krwią, iskrząca, niejednokrotnie rynsztokowym, humorem i łamiąca istniejące do dziś jeszcze (sic!)  tabu – kazirodcza miłość brata do siostry – traci siłę rażenia w londyńskim wydaniu Cheek by Jowl. Na wejściu.

W przedstawieniu nie pozostaje nic z klaustrofobicznej i dusznej atmosfery zamkniętego teatru jakobińskiego, z jego maleńką widownią, gdzie ściśnięta ciżba ludzka z zapartym tchem i  zatrwożeniem (także moralnym) śledziła rozwój wypadków na scenie – w oparach stearyny i... absurdu. Bo jakobiński dramat balansuje, jak twierdzą znawcy i spadkobiercy gatunku, między szokiem a schlock'iem (schlock z ang. – „bubel, tandeta, dziadostwo"), sympatyzując raz z ofiarą, a raz z katem. Cheek by Jowl – dziecko swoich czasów? – narusza jakobińską dialektykę i pozbawia nas estetycznej przygody i etycznych rozterek, przechylając szalę na płytki schlock.

Donnellan wybiera formę otwartą widowiska – tworzy coś na kształt musicalu/koncertu dla wioski globalnej/ miasteczka festiwalowego, ze sprawną choreografią (rodem z MTV) i nie gorszym wokalem, wzmocnionym mikrofonem. W przerwach, postaci na scenie (kiczowaty pokój współczesnej, wyzwolonej nastolatki) podają oryginalny tekst Forda z 1633. Siedemnastowieczna fraza, a z nią powściągliwość Annabelli z Fordowskiego oryginału, w ustach roznegliżowanego blond podlotka (słodka jak sułtański krem Gina Bramhill), na tle szkarłatu skotłowanej pościeli i ścian, oplakatowanych soft porno, przekracza granice najśmielszej parodii. „Szkoda, że jest dziwką" szyte jest  grubymi – bardzo grubymi – nićmi. U Donellana niczego (i nikogo) się nie żałuje.

Giovanni (genialny w swojej nijakości Orlando James) to chodząca (i tańcząca) kalka Jamesa Deana, buntownika bez powodu i polotu – bo z szablonu. Czyż bunt nie jest 'cool'? Weźmy, na ten przykład, kazirodczy związek z siostrą? Cierpienia młodego Wertera to z pewnością nie bajka Giovanniego, niewolnika zdecydowanie mniej wysublimowanych klisz. O wiele bliżej mu do Teda Bundy'ego, czego krwawo dowodzi, uśmiercając ciężarną kochankę i siostrę w jednej osobie, i dając początek ogólnej rzezi w finale przedstawienia. Jego rywal o względy siostry, Soranzo (w tej roli nie dający się zaszufladkować Gyuri Sarossy) to nadwrażliwy macho – idealny materiał na leadera współczesnego boysbandu. Jego sługę Vasqueza można, z kolei, wziąć za profesjonalnego cheapandales'a – w inscenizacji Donellana to największe ciacho spośród panów na scenie, a w sztuce Forda – największa zagadka i perpetuum mobile intrygi. Laurence'owi Spellmanowi udaje się jednak przemycić na scenę całkiem sporo z merkurialności i makiawelizmu Fordowskiego pierwowzoru (chapeau bas). A na deser – Annabella z dodatkami: raz jako Matka Boska z gorejącym sercem na dłoni, a raz jako nierządnica, ale z „Antychrysta" Larsa von Triera, z pejczem – też w dłoni.

Donnellan bez zahamowań żongluje ikonami popkultury, i trzeba mu przyznać, że uciekając w zamierzony banał, ślizgając się po powierzchni oklepanych obrazów, osiąga zamierzony efekt. „Szkoda, że jest nierządnicą" bawi i śmieszy bez względu na szerokość geograficzną, światopogląd czy preferowaną estetykę. No właśnie – śmieszy. A przecież tragedia Forda to w istocie nic śmiesznego.

Ale kto przy zdrowych zmysłach oczekiwałby Arystotelesowskiej litości i trwogi po wodewilu? Donnellan, nieodrodne dziecko swoich czasów, gra z konwencją, jak Tarantino z przemocą. Cytując cytaty cytatów, nie odsyła poza, ale zamyka przedstawienie w przedstawieniu. Odbiera obrazom i słowom z tragedii Forda ich strukturę głęboką – treść i siłę odziaływania. A widzom, tym samym, szansę na katharsis – oczyszczenie. Ale czy do końca? No właśnie... To niedowierzanie, tę wdrukowaną potrzebę treści, tęsknotę za głębią, odsądzany od czci i wiary – ale żywiony w skrytości ducha – głód sensu budzi w nas Cheek by Jowl.

Początkowo może się wydawać, że Ford w wydaniu Donnellana stoi na przeciwległym biegunie do Forda w oryginale, czy w wydaniu Sary Kane, która nie gdzie indziej, ale właśnie w „Oczyszczonych" wykorzystuje motyw kazirodczej miłości siostry do brata i cytuje wers ze sztuki Forda: „Kochaj mnie lub zabij, bracie." Podczas gdy u Kane to ciągle realna alternatywa, Donnellan pozbawia swoje postaci jakiegokolwiek wyboru – estetyka powierzchni staje się u niego jedyną możliwą etyką, wszystko więc zyskuje tę samą wartość – tj. nic nie ma wartości, ani alternatywy. Jednak wśród kolejnych salw śmiechu i gagów na scenie, na przekór zabiegom reżysera – dekonstrukcjonisty i relatywisty, wbrew współczesnym, post-strukturalnym gustom, w odpowiedzi na świat zredukowany do powierzchni, nieoczekiwanie (deus ex machina?) rodzi się trwoga i litość i tęsknota za strukturą głęboką. Katharsis na miarę współczesności?

Monika Gorzelak
Dziennik Teatralny
26 listopada 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia