Kim jesteśmy i dokąd idziemy?

"Bóg mordu" - reż. Krzysztof Babicki - Teatr Powszechny w Radomiu

Nowy sezon artystyczny w Teatrze Powszechnym im. J. Kochanowskiego w Radomiu otworzyła premiera „Boga mordu" Yasminy Rezy w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Ten kameralny utwór rozpisany na cztery różne głosy daje zarówno reżyserowi, jak i aktorom duże możliwości interpretacyjne.

Sztuka francuskiej dramatopisarki porusza problemy relacji i interakcji międzyludzkich. Pozwala zobaczyć, jak budujemy i stwarzamy stosunki z drugim człowiekiem, przyjrzeć się reakcjom, dostrzec, gdzie, kiedy i jak powstają emocje. Przedstawia to, co może się wydarzyć w każdej sytuacji zaistniałej między ludźmi, którzy tylko niewiele, i tylko z pozoru różnią się od siebie.

Dwie pary spotykają się, by omówić sprawę incydentu, do jakiego doszło między ich dziećmi. Ich spotkanie z grzecznej rozmowy zmieni się niepostrzeżenie w ciąg absurdalnych sytuacji wydarzeń. Dość statyczna akcja sztuki rozgrywa się w nowocześnie zaaranżowanym pokoju, którego wystrój charakteryzuje zainteresowania jego właścicieli. Z szarością ścian kontrastuje wazon z czerwonymi i pomarańczowymi gerberami, stojący na antycznej komodzie. W tle słychać interesująco zaaranżowaną „Kołysankę" Krzysztofa Komedy z „Dziecka Rosemary" Romana Polańskiego.

Gdy na scenie pojawiają się Véronique (Izabela Brejtkop) i Michelle (Marek Braun), od początku zauważalne są szczególne rysy ich osobowości: artystki i tzw. „zwyczajnego mężczyzny". Małżeństwo, które przychodzi na rozmowę, czyli Annette (Joanna Jędrejek) i Alain (Jarosław Rabenda), okazując stosowny dystans, prezentuje odrębny, prawniczo-korporacyjny styl. Tak zaakcentowana opozycja w pewnym sensie ujawnia brak komunikacji. Jak się okazuje w trakcie spektaklu, tylko pozornie jest ona niemożliwa.

Początkowo kurtuazyjna, chłodna i niemal wzorowa konwersacja, po kilku chwilach zaczyna nabierać temperatury, by po godzinie zamienić w kłótnię, a jej uczestnicy w nie przebierających w słowa i w czyny agresorów. Na światło dzienne zaczynają wychodzić wzajemne animozje i kompleksy, małostkowość i hipokryzja, a także wszelkie sprawy niekoniecznie nawet związane z przedmiotem spotkania. Na koniec dochodzi do apogeum ich zachowania spowodowanego utratą kontroli nad wypowiadanymi słowami.

W radomskim spektaklu postawiono głównie na komediowy aspekt konfliktu. Wykorzystując mieszczański konwenans i wynikające z niego schematy zachowań, rozegrano międzyludzką komedię, która w prosty sposób zmierza ku katastrofie. W trakcie przedstawienia małżeńskie obozy zajmują odrębne pozycje, kłócą się z niezbyt elegancką pasją, a dokuczając sobie, pozbywają się zwyczajowych hamulców. Jak się okazuje, takie zachowania, zapewne znacznie przerysowane, przekolorowane w większym lub mniejszym stopniu dotyczą także nas - widzów reprezentujących najbliższą nam europejską kulturę, a więc i bagaż często przez pokolenia kształtowanej mentalności, utrwalanych zachowań oraz reakcję na dziejące się wokół wydarzenia. Dlatego publiczność, niesiona tą mentalną wspólnotą, chętnie identyfikuje się z bohaterami spektaklu, pozwala wciągnąć się w konflikt bardzo zmyślnie skonstruowany przez Yasminę Rezę i zręcznie przełożony na język teatralnych wymagań przez reżysera Krzysztofa Babickiego.

Dobrze wpisali się w tę sceniczną rzeczywistość radomscy aktorzy. Na szczególną uwagę zasługuje kreacja Jarosława Rabendy, który uwypuklił egotyzm, obojętność i samotność swojej postaci, czyli Alaina. Izabela Brejtkop jako obywatelka świata Véronique rozbawiała powagą wygłaszanych frazesów na temat pacyfistycznej mocy kultury. Znerwicowana i neurotyczna Joanna Jędrejek powoli odkrywała pełne spektrum złożonej osobowości Anette, by w scenie finałowej dać upust swojej złości i bezsilności. Z kolei sztuczność i dramatyzm, z jaką zagrał Michelle'a Marek Braun dodatkowo podkreślała absurdalność sytuacji.

Krzysztof Babicki umiejętnie rozłożył akcenty konfliktu, jednocześnie pośrednio wpływając na emocje widzów, którzy - sądząc po reakcjach na widowni - skrócili dystans dzielący ich od scenicznej fikcji, czemu raz po raz dawali świadectwo salwami szczerego i pełnego zrozumienia śmiechu.

Opuszczając nietypową przestrzeń Sceny Kotłownia trudno oprzeć się wrażeniu, że „Bóg mordu" w wykonaniu radomskich aktorów jest nie tylko dobrze napisanym i zrealizowanym dowcipem, opartym na zderzeniu dwu prawie przypadkowo z sobą zetkniętych małżeństw, ponieważ konflikt w nim zawarty uosabia obraz naszych relacji społecznych. Stawia dość niepokojącą, a nawet przejmującą diagnozę na temat naszych priorytetów społecznych i zadaje pytanie, na ile w życiu codziennym potrafimy być sobą, a na ile konwenans, pozór i chęć schowania się za ich fasadą zdominował już nasze osobowości i czy jesteśmy jeszcze tego świadomi?

Martyna Dębska
Dziennik Teatralny
15 września 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia