Kiszone ogórki w Metropolitan Opera

Wywiad z Piotrem Beczałą

- Mistrzami są dla mnie wszyscy, którzy w swoich dziedzinach, z pełną koncentracją i poświęceniem, starali się osiągnąć mistrzostwo. Są wśród nich Adam Małysz, Justyna Kowalczyk i Robert Kubica - mówi Piotr Beczała.

Karolina Marchlewska-Trzmiel: Mówi się, że jest pan młodym Pavarottim, a pana głos jest najbardziej poruszającym w naszych czasach. Regularnie śpiewa pan w największych salach operowych świata, we włoskiej La Scali czy Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Czy czuje się pan już celebrytą?

Piotr Beczała: Słowo to ma dla mnie dość negatywne znaczenie. Celebryci to najczęściej osoby znane z tego, że są znane. Cała moja droga artystyczna jest właściwie tego zaprzeczeniem. Nie unikam mediów, ale mój wizerunek związany jest przede wszystkim z moim zawodem lub - jak ja to nazywam - powołaniem.

Kto jest pana mistrzem?

- Takich mam wielu. Fritz Wunderlich, wielki niemiecki tenor, czy Jussi Bjórling - szwedzki tenor. Obaj poświęcili się muzyce i osiągnęli niedościgniony poziom. Nie mam jednak wyłącznie muzycznych wzorców. Mistrzami są dla mnie wszyscy, którzy w swoich dziedzinach, z pełną koncentracją i poświęceniem, starali się osiągnąć mistrzostwo. Są wśród nich Adam Małysz, Justyna Kowalczyk i Robert Kubica.

Na deskach Metropolitan Opera występuje też rosyjska diwa Anna Netrebko, a ostatnio i znakomity polski baryton Mariusz Kwiecień, jak się im partneruje?

- Wspaniale, bardzo często śpiewamy razem, znamy się i szanujemy. Myślę, że podobnie traktujemy nasz zawód i mamy poczucie odpowiedzialności za przyszłość opery. Z Anną Netrebko się przyjaźnimy i jesteśmy sąsiadami w Nowym Jorku. Często odwiedzamy się prywatnie, wspólnie gotujemy i spędzamy wolny czas.

Jaką cenę płaci się za sukces artystyczny?

- Ceną na pewno jest samotność. Ciągłe podróże, brak stabilności i niewielka grupa przyjaciół to ciemne strony kariery. Moja sytuacja jest komfortowa, ponieważ moja żona Kasia jest zawsze ze mną i kreujemy nasz podróżniczy świat wspólnie.

Muzycy są dla siebie największymi krytykami - który z pana występów uważa pan za najlepszy?

- Trudno mi to ocenić, ale staram się, żeby każdy występ był jak najlepszy. Inne znaczenie ma szeregowy spektakl nawet w Metropolitan Opera, a inne premiera na otwarcie sezonu tego teatru. Porównania zostawiam publiczności i krytykom. Jednak debiut w roli Romea Charles'a Gounoda na festiwalu w Salzburgu czy rola kawalera Des Grieux (obie z towarzyszeniem Anny Netrebko) w "Manon" Jules'a Masseneta pozostaną w mojej pamięci. Specjalnym przeżyciem było niedawne otwarcie tamtejszego sezonu "Eugeniuszem Onieginem" z Anną i Mariuszem.

Szerokim echem odbił się ostatnio incydent z La Scali. Podczas występu w roli Alfreda Germonta w "Traviacie" Giuseppe Verdiego został pan "wybuczany" przez mediolańską publiczność. Wróci pan jeszcze na tę włoską scenę?

- Nie chciałbym zbyt szeroko komentować wydarzeń związanych z La Scalą, ale nie wszystko złoto, co się świeci. Myślę, że ten teatr potrzebuje gruntownej przebudowy, zanim będzie można traktować występy tam z należytą temu historycznemu miejscu powagą. Mogę potwierdzić, że po zakończeniu mojego obecnego kontraktu wiele musiałoby się zmienić, abym zdecydował się podpisać następny...

Na scenie podczas występów z pewnością zdarzają się jakieś nieprzewidziane, zabawne historie.

- Takich historii było bardzo wiele, niektóre zabawne, inne dość tragiczne. Tradycją jest, że podczas ostatniego spektaklu z serii robimy sobie dowcipy, które oczywiście mają być niewidoczne dla publiczności. W "Eugeniuszu Onieginie" w Metropolitan Opera Leński miał wręczyć Tatianie prezent w postaci małego słoika konfitur. Na ostatni spektakl kupiłem litrowy słoik ogórków kiszonych i zrobiłem nalepkę "Ogórki Leńskiego". Przy wręczaniu na scenie było trochę śmiechu, a Ania Netrebko otworzyła słoik i poczęstowała ogórkiem Mariusza. Na scenie w Metropolitan Opera!

Kim jest Piotr Beczała prywatnie?

- Normalnym 46-latkiem, spełnionym zawodowo i prywatnie, patrzącym z dumą w przeszłość i z zainteresowaniem w przyszłość, na szczęście zdrowym i w miarę rozsądnie oceniającym rzeczywistość.

Jakie są pana pozamuzyczne zainteresowania?

- Mam ich sporo. To na pewno literatura - czytam dużo i chętnie. Wszystko, co mi wpadnie w ręce, od Herberta i Lema do Ludluma i Browna. Gramy z żoną w golfa, gotujemy, piekę ciasta... Bardzo lubię też stare samochody i zegarki.

O czym pan marzy?

- O pokoju na świecie. Banał, prawda? Marzę o tym, żeby więcej było ludzi, którzy z pasją i poszanowaniem bliźniego robią to, co lubią najbardziej.

Karolina Marchlewska-Trzmiel
Do Rzeczy
1 stycznia 2014
Portrety
Piotr Beczała

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...