Kłamstwa na gorącym, blaszanym dachu

"Kotka na blaszanym gorącym dachu" - reż. Katarzyna Deszcz - Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

Na sukces kieleckiego przedstawienia "Kotki na blaszanym gorącym dachu" złożyło się wiele rzeczy i osób. Pierwszy był tekst Tennessee Williamsa, świetnego obserwatora i portrecisty, który jak nikt inny mistrzowsko opisywał złożone ludzkie relacje. Jego drapieżne, pełen prawdy sztuki działały jak narkotyk i prowokowały do przenoszenia na ekran i scenę.

Dlatego twórczość Tennessee Williamsa znana jest większości przez pryzmat filmów, które na podstawie jego utworów powstały.

Kieleckie przedstawienie ma jednak przewagę nad tamtymi filmami, bo wykorzystano współczesny przekład Jacka Poniedziałka. Trudno się dziwić, że dyrektor teatru Żeromskiego, Piotr Szczerski po lekturze dramatu uznał, że jest on tak współczesny, tak mocny, że wart pokazania.

Jacek Poniedziałek bowiem zmieniając język (i jedynie język) dał nam tekst bardzo aktualny, ale przede wszystkim prawdziwy.

Jak sam mówi, po lekturze oryginału odkrył, że w najsłynniejszej ekranizacji "Kotki" z Liz Taylor i Paulem Newmanem, autor scenariusza pominął sprawę homoseksualizmu, który ma kluczowe znaczenie, pozwala zrozumieć postępowanie bohaterów. Jego przekład jest wierny oryginałowi a język współczesny, dosadny. Jest to materia gęsta od emocji, którą reżyser Katarzyna Deszcz przełożyła na scenę.

I jej obecność to kolejny sukces kieleckiego przedstawienia - Katarzyna Deszcz jest mistrzynią w budowaniu nastroju, w rozkładaniu akcentów i rysowaniu wielokolorowych postaci. I w domu amerykańskiego posiadacza ziemskiego, gdzie na urodzinach głowy rodu spotykają się najbliżsi jest gęsto od emocji i kłamstw. Pękają one jak balony, bo żyjący 40 lat w zakłamaniu Duży Tata, na wieść, że dostaje drugą szansę na życie - udaje mu się pokonać raka, postanawia zerwać z hipokryzją i wreszcie robić i mówić to, co chce i myśli. Dowiadujemy się, że nienawidzi żony, pierworodnego syna, a także synową którą nazywa maciorą oraz ich dzieci. Szczerze chce porozmawiać z jedyną osobą, którą kocha - młodszym synem Brickiem, ale ta pierwsza, szczera rozmowa jest bardzo trudna. Brick topiący w alkoholu wstręt do samego siebie opowiada ojcu o przyjaźni z kolegą z drużyny, Skipperem, mówi o tym jak jego żona Margaret podejrzewając, że obu łączy dużo więcej niż przyjaźń sprowokowała Skippera by udowodnił, że jest mężczyzną. Alkoholizm Bricka wynika ze zdrady żony, ale i ze zdrady przyjaciela, bo kiedy staczający się na dno, pijący bez umiaru Skipper dzwonił do Bricka ten rozłączył się.

W sztukach Tennessee Williamsa nie ma prostych rozwiązań i happy endów. I tym razem szczerość, która jest jak cios, pociąga za sobą kolejne uderzenie: ojciec dowiaduje się, że wieści o jego powrocie do zdrowia są kłamstwem.

Duży Tata to świetna rola Pawła Sanakiewicza, który gra brutala, chama, cynika, trzeźwo patrzącego na świat i ludzi wokół. Wychowany przez parę gejów jest bardziej tolerancyjny dla inności, także syna, który jest najbardziej do niego podobny i mu najbliższy. Sanakiewicz jest wzruszający, kiedy łamie mu się głos przy słowie kocham, kiedy w typowy sposób: złością i przekleństwami pokazuje bezradność na wieść, że wkrótce umrze.

Nie mniej poruszająca jest Margaret - żona Bricka, zakochana w mężu, znosząca wszystko byle być przy nim. To ona demaskowała Skippera, to ona tłumaczy mężowi, że kochając się z obojgiem: ona i Skipper myśleli o Bricku, nawet w ten sposób chcieli być bliżej niego.

Beata Pszeniczna gra odważnie, jest jak tytułowa kotka: bezwstydna, pełna pożądania, ale także cierpliwości i pokory. Jest inteligentna i piękna. Jej rola to wygłaszanie monologów, niekończące się zagadywanie niechęci i obojętności męża. Andrzej Plata grający Bricka jest poprawny w zdystansowanym milczeniu. Trudno powiedzieć czy można bardziej aktywnie grać apatię.

Zuzanna Wierzbińska w roli drugiej synowej Mae to kwintesencja chciwości, świetnie wypada przewrotne zderzenie wizerunkowe: wysoka i o świetnej figurze aktorka gra markę pięciorga tłustych potworków w ciąży z szóstym.

Teresa Bielińska wykorzystała atut jakim jest donośny głos tworząc postać tyranizującej otoczenie, rozwrzeszczanej baby - Dużej Mamy. Prawdziwie zakochanej w mężu brutalu i zagubionej na wieść o jego chorobie. To ona spieszy dać mu morfinę kiedy syn i synowa wykłócają się o spadek.

Plusem tego przedstawienia jest także oszczędna, funkcjonalna scenografia Andrzeja Sadowskiego i muzyka Krzysztofa Suchodolskiego, który do nagrań zatrudnił dobrych jazzmanów. Muzyka buduje nastrój, zagęszcza lub uspokaja atmosferę.

Dzięki nim wszystkim spełniła się zapowiedź Pawła Sanakiewicza, który na konferencji prasowej obiecywał wbić widzów w fotele. To się udało. Kielecka "Kotka" to kawał dobrego teatru, nawet dla widza bez żadnego przygotowania. A czy z przedstawienia wyniesie przekonanie, że nie warto żyć w kłamstwie i spolegliwości, czy tylko dobrze będzie się bawił, to już jego prywatna sprawa. Przedstawienie z pewnością warto zobaczyć.


29 stycznia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...