Klapa w Teatrze im. Kochanowskiego

"Dama Kameliowa" - reż: Tomasz Konina - Teatr Kochanowskiego w Opolu

Po ostatniej premierze w Teatrze im. Kochanowskiego właściwie nie ma o czym pisać. Bo trudno rozpisywać się o kilku ładnych sukniach, które należałoby wyróżnić jako atut estetyczny najnowszego przedstawienia Tomasza Koniny. O reszcie wygodniej byłoby milczeć - pisze Aleksandra Konopko

Ale gdyby komentatorzy teatru mieli się takiej wygodzie poddawać, lepiej byłoby, żeby w ogóle swojego zawodu nie uprawiali. Podobnie jest w przypadku teatru, który chce być uznawany za ambitny - właśnie takich wygodnych, miałkich przedstawień jak opolska "Dama Kameliowa" powinien unikać.

Konina ułatwia wszystko do granic możliwości. Nie poświęcamy czasu na analizę, bo nie ma czego analizować. Reżyser najwyraźniej nie pochylił się zanadto nad interpretacją. A skoro sam nie znalazł ważnego powodu, dla którego warto dzisiaj tekst Aleksandra Dumasa syna wystawić na scenie, trudno, aby znaleźli go sami widzowie. Bo czy za wystarczający argument "za" można uznać fakt, że w repertuarze teatru nie było klasycznego melodramatu, a dwie ostatnie premiery uznano za niełatwe, ambitne próby reinterpretacji? To o wiele za mało.

Oczywiście w teatrze nie musimy poddawać się jedynie trudnym filozoficzno-kulturowym dyskursom, czy największej literaturze. Bezsprzecznie melodramat może również okazać się dobrym przedstawieniem. Jednak aby tak się stało, potrzebna jest nieprzeciętna sprawność reżysera, który będzie pracował nad nim z jeszcze większą uwagą niż w sytuacji, kiedy bierze na warsztat wielką, ambitną literaturę.

W przypadku opolskiej realizacji brak reżyserskiego zdecydowania i odpowiedzi na elementarne pytanie - o czym, poprzez tekst Dumasa, chce się dzisiaj widzom opowiedzieć - skazuje spektakl od początku na nijakość.

Co gorsza, pociąga za sobą słabe wykonanie. Brak interpretacyjnej idei szybko przemienia tekst Dumasa (koniec końców uznawany za szczytowe osiągnięcie klasycznego melodramatu) w inscenizację, która przypomina raczej nieznośną i pretensjonalną telenowelę. Nic więc dziwnego, że aktorzy, chcąc odnaleźć się w tej przestrzeni, a jednocześnie próbując stworzyć teatralne kreacje, wypadają zaskakująco słabo.

Naprawdę dawno na tej scenie nie prezentowano tak pretensjonalnego, manierycznego, pełnego egzaltacji i sztuczności aktorstwa. Najbardziej żal Grażyny Misiorowskiej (w roli Małgorzaty Gautier), bo to na niej spoczywa największy ciężar. I to ona właśnie najbardziej próbuje się bronić przed tą narzuconą tendencyjnością. Udaje się jej to dopiero w pewnym stopniu w drugiej części.

Patetycznej egzaltacji poddaje się zaś zupełnie Krzysztof Wrona i dlatego kreowana przez niego postać Armanda na poziomie teatralnej kreacji przepada z kretesem. Dużo mniej pretensjonalnie są postaci drugoplanowe. Najbardziej swobodnie i naturalnie wypada gra Cecylii Jacewskiej-Caban w roli Mimi.

Tomasz Konina tą realizacją paradoksalnie występuje sam przeciwko sobie. "Dama kameliowa" bezlitośnie obnaża braki w jego reżyserskim warsztacie. W przypadku przedstawień opartych o ambitną literaturę, z głębokim przesłaniem (po którą chętnie reżyser sięga), wrażenia bywały podzielone, bo same utwory wnosiły ciekawe odniesienia. Tym razem, kiedy brak takiej literackiej podstawy, niewiele pozostaje.

Konina skupia się przede wszystkim na wizualnej, estetycznej stronie przedstawienia. Przy pomocy światła, scenografii, kostiumów próbuje budować jak najbardziej efektowne obrazy. Niekiedy bardzo ładne. Ale, niestety, nawet najpiękniejsza scenografia nie przysłoni innych słabości

***

Przypomnijmy - "Dama kameliowa" to opowieść o prawdziwej, niespełnionej miłości byłej kurtyzany do młodego Armanda Duvala. Finał historii jest tragiczny, bo tytułowa dama umiera na gruźlicę w momencie, gdy jej ukochany dowiaduje się, dlaczego Małgorzata go porzuciła i skłonny jest jej wszystko wybaczyć.

Na poziomie inscenizacji ten tragiczny los został zaznaczony kilkoma bardzo prostymi chwytami: od początku aktorzy (poza tytułową postacią) ubrani są w garnitury i sukienki przywodzące na myśl skojarzenia ze stypą, w podłogę wetknięto kiczowate, sztuczne kwiaty przypominające pogrzebowe bukiety. Kiedy prawda o odejściu Małgorzaty wychodzi na jaw, zostają zerwane białe tiulowe zasłony otaczające do tej pory scenę. Wszystko jest jasne i oczywiste. Nie ma miejsca na wątpliwości.

Trochę jak asekurację można odebrać cytowane we wstępie programu słowa Gombrowicza: "Dręcząca lektura. Mówimy: to dość kiepskie i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha - i nie możemy się oderwać. Wykrzykujemy: nieznośna opera! I czytamy w dalszym ciągu, urzeczeni".

Paradoks polega na tym, że gdyby sparafrazować słowa autora "Dzienników", rezygnując z tych kilku pozytywnych zwrotów, powstałaby może najbardziej trafna recenzja opolskiej premiery.

Aleksandra Konopko
Gazeta Wyborcza Opole
31 maja 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...