Kobiety na wadze

"Historia brzydoty" - reż. Anna Piotrowska - Wrocławski Teatr Pantomimy

Jest ich pięć, są piękne, mają dopracowany makijaż, eleganckie fryzury. Ubrane w czarno-granatowe kostiumy wydają się starsze niż są w rzeczywistości. Te kobiety opowiadają o anoreksji - o chorobie, o jej destruktywnym wpływie, o wyniszczeniu fizycznym i psychicznym.

Anna Piotrowska, choreografka od lat związana ze Śląskim Teatrem Tańca w Bytomiu, pokazała na scenie Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego, spektakl, w którym wyszła poza ramy, do których przyzwyczaiła nas pantomima. Połączyła taniec, gest i słowo. Opowiedziała historię luźno inspirowaną "Historią brzydoty" Umberto Eco. Swoje aktorki zamieniła w wyznawczynie anoreksji - piękności, które same siebie wiodą ku unicestwieniu.

"Historia brzydoty" miała bardzo dobre otwarcie. W minimalistycznej scenografii - podświetlona podłoga, waga lekarska i przeszklona szafka z poprzedniej epoki - z widowni na scenę wchodzą aktorki. Każda dźwiga białe krzesło i kieruje się w stronę wagi. Ustawiają na niej krzesła, przypominające białe szkielety. Odczytują wynik. Waga je pociąga, fascynuje, ale wahają się zanim wejdą na nią same. Rozbrzmiewający w ciszy dźwięk przesuwania ciężarków przyprawia o ciarki. Zaczynamy się zastanawiać nad tym, co znaczy dla tych kobiet dodatkowy kilogram.

Aktorki siadają w rzędzie, wyjętym z lekarskiej szafki plastrem zaklejają sobie usta. Nie brakuje w ich ruchach nerwowości, drżenia. Anoreksja - kontrola wagi, kontrola jedzenia - wyzwala w nich skrajne emocje. Zasiadają do stołu - niektóre jedzenie pochłaniają kompulsywnie, inne jedzą małymi kęsami, jeszcze innym jedzenie rośnie w ustach. To bardzo sugestywna scena.

Spektakl Anny Piotrowskiej składa się właśnie z pojedynczych scen, brakuje mu konsekwencji i ciągłości fabularnej. Ma dobre momenty - jak scena wyścigu z krzesłami, w której aktorki padają, wysiłkiem woli podnoszą się i ruszają dalej, ku mecie, gdzie czeka je wycieńczenie i w konsekwencji śmierć. Podobał mi się też obraz euforii, który wywołuje anoreksja. Bohaterki straciły na wadze i czują się królowymi życia, tańczą w stroboskopowym świetle taniec zwycięstwa, oddając cześć swojej bogini. Piotrowska umiejętnie zbudowała napięcie, ciekawie rozpoczęła opowieść o ukrytej chorobie, lęku, obsesji i w konsekwencji obłędzie ogarniającym bohaterki. Później jednak opowieść przestała być tak spójna - zaczęła przypominać szkolne przedstawienie. Ruch nie niósł już treści, stał się ilustracją, w dodatku nieczytelną. Świadoma tego reżyser, oddała aktorkom głos. Odliczanie, śpiew, czy kwestie wygłaszane do błyszczącego mikrofonu, przypominającego ten, którego używały gwiazdy estrady lat. 70 ubiegłego wieku, zubożyły przedstawienie. Odebrały mu początkową ostrość i tempo. Zakończenie, którego nie zdradzę, przywróciło na chwilę "Historii brzydoty" sugestywność, ale nie zniwelowało poczucia znużenia, towarzyszącego widzom.

"Historia brzydoty" jest kolejnym spektaklem - poszukiwaniem wrocławskiej Pantomimy, która po śmierci swojego mistrza nadal wypatruje swojej drogi i swojego języka. Mam nadzieję, że to kolejny krok, by wypracować wyrazistą i rozpoznawalną tożsamość.

Agnieszka Kołodyńska
www.wroclaw.pl
13 lutego 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...