Kochałem Grotowskiego

rozmowa z Eugenio Barbą

Rozmowa z twórcą duńskiego Odin Teatret - Eugenio Barbą - pierwszym zagranicznym asystentem Jerzego Grotowskiego.

Krzysztof Kucharski: Twój Odin Teatret kojarzy mi się z gęstymi, ale raczej kameralnymi spektaklami. Teraz przywiozłeś do Wrocławia prawie sto osób. 

Eugeno Barba: Teraz Odin Teatret dzieli się swoim doświadczeniem i wiedzą o teatrze w trzech nurtach. Pierwszy to są takie wielkie widowiska, jak to, które zaraz obejrzysz. Drugi to wymiana między kulturowa, a trzeci mniejsze formy odwołujące się do kulturowych korzeni. To widowisko we wrocławskim Arsenale opowiada o Hamlecie, ale nie tym Hamlecie Shakespeare\'a. To historia o władzy. Przez żądzę władzy brat zabija brata. A syn zabitego udaje szaleńca, aby nie zostać zabitym, choć jest bystrym młodzieńcem. To stary skandynawski dramat. Jego bohaterowie, Wikingowie, nie zabijali szaleńców. Wojownik to człowiek honoru i może zabić tylko drugiego wojownika. Na ludzi słabych nie podnosi się miecza. 

Znamy się już trzydzieści albo i więcej lat, ale nigdy nie spytałem cię, jak trafiłeś do Polski i Grotowskiego, którego wtedy nikt na świecie nie znał? 

- To skomplikowana historia. Byłem młodym włoskim emigrantem, który w poszukiwaniu pracy pojechał do Norwegii. Pochodzę z rodziny, która bardzo zbiedniała podczas wojny. W Norwegii mogłem być marynarzem, spawaczem w stoczni, mogłem robić różne rzeczy. Praca i poprawa sytuacji materialnej daje człowiekowi poczucie wolności i godności. Miałem wtedy osiemnaście lat. 

Nie czułeś się tam obco, ty - południowiec? 

- Masz rację, byłem tam nie tylko obcokrajowcem, ale ze względu na moją mocno śniadą cerę i czarne włosy, brano mnie za Araba albo Turka. Wtedy zetknąłem się po raz pierwszy z rasizmem. Część Norwegów była dla mnie bardzo życzliwa, ale byli też tacy, którzy uważali mnie za kogoś gorszego. Szukałem jakiegoś rozwiązania, bo ta sytuacja nie była dla mnie komfortowa. Pomyślałem, że gdybym powiedział, że jestem artystą, to zmieniłyby się moje relacje z tubylcami. Byłyby może różnice artystyczne, ale nie etniczne. Próbowałem pisać, grać na różnych instrumentach, a także malować i tańczyć. W końcu pomyślałem, że najbardziej odpowiadałby mi zawód reżysera. W Norwegii nie było szkół dla reżyserów. Wystąpiłem do UNESCO o stypendium, by móc studiować w Polsce. 

Skąd ci wpadła do głowy Polska akurat? 

- Zobaczyłem film Andrzeja Wajdy "Popiół i diament". Dzięki stypendium mogłem rozpocząć studia w Uniwersytecie Warszawskim, ale od razu poszedłem do szkoły teatralnej, zdałem egzamin i zostałem przyjęty. Przez rok musiałem się nauczyć języka polskiego. Chciałem zostać jeszcze w Polsce i dostałem następne stypendium. Nie ukrywam, że wybrałem też Polskę ze względu na moje lewicowe poglądy. Tu się szybko jednak przekonałem, jak naprawdę wygląda socjalizm. Pozbyłem się na zawsze iluzji i złudzeń. 

Ale ciągle mi nie powiedziałeś, skąd wziął się w twoim życiu Jerzy Grotowski. 

- Spotkałem go przypadkowo. Nawiązaliśmy kontakt dzięki fascynacji sztuką i filozofią hinduską. Połączyły nas Indie, a nie teatr. Pojechałem do Opola, do Teatru XIII Rzędów i tam zobaczyłem, jak on odkrywał teatr. Grotowski był bardzo młody, kiedy go poznałem, miał ledwie 29 lat. Miał bardzo małe doświadczenie, gdy zakładał ten teatr. Zrealizował tylko trzy spektakle. Razem ze swoimi aktorami w Opolu zaczęli odkrywać zupełnie nowy teatr. To był dla mnie powód, dla którego poczułem bardzo silną więź z Grotowskim. Grotowskiemu bardzo się podobało, że ma zagranicznego asystenta, a ja też mogłem się wykazać przed moim profesorem w szkole teatralnej Bohdanem Korzeniewskim, że nie marnuję czasu, tylko asystuję o trzy lata starszemu koledze, ale już dyrektorowi teatru. Mówiąc szczerze, przez trzy lata tylko przypatrywałem się, co oni robią. 

Co cię w tej ich pracy interesowało? 

- Grotowski jako jedyny reżyser pracował z aktorami nad sztucznością. Obowiązującą konwencją była w teatrze naturalność, udawanie życia. Grotowski pracował nad stworzeniem sztucznego języka, języka ciała. Takiego jak w klasycznym balecie, czy hinduskim kathakali albo japońskim no, czy kabuki. W jego teatrze ten sztuczny język każdy tworzył tylko dla siebie. 

Dajmy spokój na chwilę sztuce. Na konferencji prasowej powiedziałeś, że dano ci do zrozumienia, że w Polsce jesteś traktowany jak persona non grata. 

- Grotowski w Polsce napotykał na wiele przeszkód. Problemem była cenzura, ale głównie partia. Ten teatr stwarzał wiele małych i dużych problemów. Na przykład Grotowski zrobił "Doktora Fausta" Marlowe\'a i ukazał go jako świętego człowieka, który bluźnił przeciw Bogu. Oczywiście natychmiast zaprotestował Kościół katolicki. Na jego spektakle przychodziło niewielu widzów. Towarzyszom partyjnym to się nie podobało. Na teatr nasyłano najróżniejsze kontrole. Jedna przyjechała aż z Warszawy, na jej czele stali profesorowie - Zbigniew Raszewski i Bohdan Korzeniewski... 

Wtedy nie byli chyba najżyczliwiej nastawieni do Grotowskiego? 

- Myślę, że nie tyle nie podobało im się, to co Grotowski robi w teatrze, ale uraziła ich arogancja z jaką ich traktował. Nie mam wątpliwości, że spektakle zrobiły na nich wrażenie. Zresztą później bardzo wspierali Grotowskiego. 

Uciekłeś od mojego pytania. Dlaczego zostałeś osobą niepożądaną w Polsce? 

Miałem paszport i mogłem swobodnie podróżować po Europie. Podróżowałem, rozmawiałem z ważnymi osobami z życia teatralnego, opowiadałem o Grotowskim, pisałem o nim artykuły, przywoziłem do Polski zagraniczną prasę. W trakcie takiej podróży poznałem w Wiedniu Konrada Swinarskiego, który tam pracował, on poznał mnie z wieloma ludźmi teatru. Jeden z nich zainteresował się tym, co mówiłem o teatrze Grotowskiego. Powiedział, że skontaktuje mnie z Amerykaninem, którego takie teatry interesują. I tak trafiłem na Richarda Schechnera, który przygotowywał numer The Drama Review poświęcony dramatom Christophera Marlowe\'a. Napisałem mu o przedstawieniu "Doktora Fausta" w reżyserii Grotowskiego, a on to wydrukował. To był pierwszy kontakt Amerykanów z teatrem Grotowskiego. 

Odpowiedź na twoje pytanie jest dość banalna. Skończyła mi się polska wiza w Norwegii. Poszedłem do polskiej ambasady i tam się dowiedziałem, że jestem w Polsce persona non grata. Nigdy nie wyjaśniono mi dlaczego. Wiele lat minęło zanim ponownie przyjechałem do Polski. 

Za to powołałeś do życia Odin Teater. 

- Zainteresowali mnie ludzie, którzy nie dostali się do szkoły teatralnej i oni stali się zalążkiem mojego teatru. Ten początek był bardzo ciekawy. Ci ludzie niedostali się do szkoły, bo niewiele umieli. Moje doświadczenie też było bardzo skromne. Zaczęliśmy się razem uczyć, trochę intuicyjnie szukaliśmy jakichś własnych środków. Przygotowaliśmy pierwszy spektakl oparty na dramacie norweskiego pisarza Jensa Bjoernboe... 

Nie uwierzysz, ale grałem księdza w jego sztuce "Ornitofile", ale wracajmy do Odin Teatret. Kiedy z Norwegii przenieśliście się do Danii? 

- Po jakichś dwóch latach pojechaliśmy na małe tournee do Danii. Władze małego miasteczka Holstebro zaproponowały nam, byśmy osiedli u nich na stałe. I tak się stało. Zadomowiliśmy się w Holstebro. Na prawdziwe uznanie czekaliśmy dziesięć lat. 

Twoje więzi z Grotowskim i jego teatrem wcale nie osłabły. 

- Mieli najróżniejsze kłopoty, a to wiz nie dostali, a to pieniędzy na drogę. Na różne sposoby starałem się im pomagać. Zawsze byliśmy dla nich rodzajem bazy. 

Tak całkiem bezinteresownie? 

- Jeśli kogoś kochasz, to zawsze starasz mu się pomagać. Ja kochałem Grotowskiego. Łączyła nas zawsze braterska przyjaźń od opolskiego okresu. Miałem zawsze takie dziwne poczucie, że powinienem go chronić.

Krzysztof Kucharski
POLSKA Gazeta Wrocławska
15 czerwca 2009
Portrety
Eugenio Barba

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...