Koktail z palmą

"Par Paranoje" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Najnowsza produkcja Teatru Wybrzeże, „Par paranoje" Charlesa Ludluma, w reżyserii Adama Orzechowskiego. Spektakl kipi dowcipem, ale żarty są dobrze zrównoważone z momentami poważniejszymi. Sztuka nie ucieka od tematów ważkich. Na ten niby letni koktail składają się rozważania o (wojnie?) płci, zdradzie oraz popędzie erotycznym jako sile czysto biologicznej. Pod przykrywką komedii rozgrywa się tutaj dramat psychologiczny. I dobrze, że Ludlum na żartach nie poprzestaje, bo niektóre z nich mają, zdaje się, brodę.

Głównym atutem spektaklu jest świetnie dobrana obsada. Mamy dwie pary: Anna Kociarz vs Justyna Bartoszewicz oraz Robert Ninkiewicz vs Cezary Rybiński. Wszyscy reprezentują bardzo odmienne typy ludzkie - nie tylko pod względem wyglądu ale i temperamentu. Cieszy także fakt, że Cezary Rybiński obsadzony został w końcu w samodzielnej, pełnowymiarowej roli. Leonard i Karen (Ninkiewicz i Kociarz) to małżeństwo pewnych siebie psychoterapeutów i koneserów sztuki. Freddy i Eleanor (Rybiński i Bartoszewicz) to klasyczny tandem: malarz i jego muza. Muza trochę pozostawiona sama sobie i spragniona miłości. Każdy z małżonków szuka kogoś zupełnie odmiennego niż jego/jej aktualny partner. Zgodnie z porzekadłem, że trawa jest zawsze zieleńsza na cudzym podwórku. Tym roszadom towarzyszą zabawy na pograniczu sado-maso. Anna Kociarz w jednej ze scen ubrana jest jak domina, natomiast Justyna Bartoszewicz zostaje zakneblowana, związana i podwieszona za ręce przez swojego męża. Przemoc jest tutaj ubrana w zabawę, oswojona, jest niby niewinnym narzędziem sprawowania władzy jednej płci nad drugą.

Zaskakująco oszczędna scenografia (autorstwa Magdaleny Gajewskiej) składa się z metalowej ściany na wprost widowni, żółtego kudłatego dywanu, dwóch „basenów" wypełnionych niebieskimi piłeczkami, czerwonej leżanki i krzesła. Zagadka tej skromnej aranżacji wyjaśnia się w finale, kiedy ściana opada (jeśli ktoś widział Faraona, będzie miał deja vu) i odsłania las dmuchanych palm. W tym samym momencie coraz bardziej zaczynają odsłaniać się paranoje i lęki bohaterów, wzrasta też dynamika - co działa na korzyść sztuki. Początek jest bowiem nieco nużący. W pierwszej części mamy kilka następujących po sobie spotkań, skonstruowanych wg tego samego klucza. Po kilku scenach wiemy już, o co chodzi - każdy z małżonków wejdzie w romans z osobą z przeciwległej pary. Wydaje się, że bez szkody dla sztuki można by było te spotkania nieco skrócić.

Ciekawie zaczyna się dziać dopiero od sceny snu Eleanor - w tym momencie cała konstrukcja spektaklu zaczyna się rozpadać i staje się coraz bardziej absurdalna. Spektakl odchodzi od lekkiej komedii małżeńskiej ku temu, co dziwne i niepokojące. Karen proponuje całej trójce eksperyment psychologiczny z użyciem narkotyków, który odkrywa zaskakujące fakty na temat każdego z nich. Szczytem subwersji jest natomiast Cezary Rybiński, który wchodzi na scenę przebrany za swoją kochankę, by uwieść jej męża.

Końcówka natomiast jest już zupełnie zaskakująca. Nasi bohaterowie okazują się nie być osobami, za które braliśmy ich na początku. Za sprawą zmieniającej się scenografii przenosimy się do szpitala psychiatrycznego. Tylko nie do końca wiadomo, kto jest lekarzem, a kto leczonym. A może to widownia wymaga terapii wstrząsowej? Przecież zostajemy zamknięci w dusznym pokoju bez klamek razem z aktorami. Widzowie są zaangażowani przez aktorów od początku do końca. Pijemy soczek ze szklanek ozdobionych małymi plastikowymi palemkami, rozdawany przez obsługę widowni podczas spektaklu. Nie ma tutaj wyraźnej granicy między oglądanymi a oglądającymi. Bawimy się dobrze, ale zabawa podszyta jest lękiem. Kto jest kim teraz, a kim może stać się za chwilę.

Szkoda tylko, że spektakl miał swoją premierę na scenie letniej w Pruszczu Gdańskim - o wiele większe wrażenie robi w kameralnej Malarni. To nie jest spektakl przeznaczony do grania na otwartej przestrzeni, ponieważ wtedy jego napięcie ulega rozproszeniu. Nie jest to bowiem lekka, wakacyjna komedyjka o perypetiach małżeńskich. Ten spektakl tylko udaje farsę, w głębi kryjąc szaleństwo. Pełen jest ciemnych zakamarków - jak umysł wariata.

Katarzyna Gajewska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
12 lipca 2016
Portrety
Adam Orzechowski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...