Kolacja dla przepony

"Kolacja dla głupca" - reż. Bartosz Zaczykiewicz - Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu

Wizytówką nowego dyrektora teatru zawsze jest - czy chce on tego, czy nie - pierwsza premiera, którą w nim wystawia. Bartosz Zaczykiewicz, nowy szef kaliskiej sceny wyreżyserowaną przez siebie "Kolacją dla głupca" właśnie otworzył sezon teatrem "dla przepony". Takim, który pobudza do śmiechu, nie absorbując myśli i uczuć.

Podobno publiczność kocha komedie w teatrze, tylko krytycy kręcą na nie nosem. Nie wierzę za bardzo w takie stwierdzenia, najczęściej rozpowszechniane przez szefów teatrów, w których komedie królują - głównie dlatego, żeby kasa się nie świeciła pustkami. Choć zdarzają się też dyrektorzy, którzy mają naturalną, nadmierną słabość do komedii. Albo żywią przekonanie, że widzowie teatralni w przeważającej większości oczekują teatru, który dostarczy im raczej powodów do śmiechu, niż do myślenia. Takiego, który nie nakarmi duszy głębokimi emocjami, za to zmusi przeponę do intensywnej gimnastyki. Niewątpliwie część widzów uwielbia śmiech z pokazanego "krzywego paluszka", intryg z czapy wziętych i dialogów na cztery nogi. Mogą je oglądać bez końca. Ale w przypadku pozostałej części taka diagnoza się nie sprawdza. Tak się składa, ze zaliczam się do tej drugiej grupy. Nie, żebym nie lubiła się śmiać, ale niekoniecznie w tym celu muszę iść do teatru. Tym bardziej na tytuł mocno wymęczony, w polskich teatrach obecny od lat, grywany na różne sposoby (jest ktoś, kto tego tytułu w ogóle nie widział?). Gwarantujący sukces frekwencyjny, a co za tym idzie kasowy. Mam wrażenie, że tym głównie kierował się nowy dyrektor teatru w Kaliszu przy wyborze "Kolacji dla głupca".

Ta współczesna komedia francuska Francisa Vebera od ponad 20 już lat króluje na scenach, począwszy od swojej premiery w 1993 roku, w paryskim Théâtre de Varieté. W zamierzeniu miała być satyrą na francuską klasę średnią. Główny bohater Pierre Brochant (Michał Wierzbicki) jest zamożnym wydawcą, który inwestuje na boku w dzieła sztuki (kupowane w wyniku szemranych transakcji) i z nudów urządza sobie z kolegami regularne kolacje, podczas których główną atrakcją jest zaproszony gość - im większy głupek, tym lepiej. Kosztem głupka bawi się cała reszta, bo najwyraźniej nie potrafi znaleźć sobie innej formy zabawy. Kiedy Brochant spotyka Françoisa Pignona (Zbigniew Antoniewicz), poczciwego, acz mało rozgarniętego księgowego, jest w siódmym niebie. Oczyma wyobraźni widzi już kolację z nim, a co za tym idzie - swój sukces jako najlepszego łowcy głupków. Ale jak to w komediach bywa - coś musi stanąć mu na przeszkodzie do osiągnięcia sukcesu towarzyskiego. Żeby było zabawniej - wypada mu dysk, opuszcza go żona (Izabela Beń-Olejniczak), namolna kochanka (Agnieszka Dulęba-Kasza) nie daje mu spokoju etc. A François Pignon, sympatyczny ciamajda z pasją (buduje z zapałek makiety znanych budowli) okazuje się fatalnym pocieszycielem Itd. itp.

Często zdarzało się, że - pal licho sam temat - przyjemność sprawiało mi samo oglądanie aktorów w akcji. Wyraziste sylwetki bohaterów to dla aktorów świetny materiał na koncertowe granie, potrafią wciągnąć i rozkochać w sobie widzów bez reszty. W kaliskim spektaklu aktorzy jakby zapomnieli, że komedia - choć można w niej użyć przerysowanych środków wyrazu, bo sam tekst ma takich przerysowań wiele, to jednak zadaniem aktora jest takie ich wprowadzanie, żeby dla widza było to niedostrzegalne. W kaliskim spektaklu było dokładnie odwrotnie. Odniosłam też wrażenie, jakby aktorzy nie umieli się bawić słowem, czy sytuacjami na scenie. Są trochę zagubieni w komediowej konwencji. Za mało w nich życia, za dużo teatralnej pozy. Publiczność się śmiała (z wyżej wymienionych powodów), choć byli też tacy, którzy ziewali.

Scenograf (Wojciech Stefaniak) pobawił się trochę kolorem mebli, powiesił na ścianach reprodukcje Warhola i Modiglianiego, gdzieniegdzie postawił puszki z zupą Campbella, na których wzorował się Warhol, tworząc swoje słynne prace - żeby nikt nie miał wątpliwości, jaką kasą dysponuje wydawca. Nawet zgrabnie to wszystko poukładał.

Nic na to nie poradzę, ale do komedii i fars w teatrze mam stosunek letni, z tendencją do oziębłego. Co nie zmienia faktu, że zapewne część publiczności jest odmiennego zdania i na nią właśnie liczą reżyserzy i dyrektorzy teatrów. Teatr w Kaliszu już się chwali, że "Kolacja dla głupca" jeszcze przed premierą stała się hitem - bilety na wszystkie popremierowe pokazy zostały wyprzedane. Podobno zostały jeszcze ostatnie miejsca na sylwestrowy pokaz spektaklu. Ktoś się waha?

Iwona Torbicka
www.kulturaupodstaw.pl
5 grudnia 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...