Kolesiowski teatr nie jest dobry

Rozmowa z Ewą Pilawską

Myślę, że z powodu polityki środowisko teatralne mocno się podzieliło, co jest bardzo szkodliwe. Oczywiście, teatry bywają obsadzane z partyjnego klucza, ale taki "kolesiowski" teatr nie jest dobry, bo teatrem powinni zajmować się fachowcy. Żyjemy w czasach, kiedy ścierają się ze sobą potężne siły polityczne. Poranek zaczynamy od newsów, awantury rozlewają się na wszystkie pola, również na kulturę, która czasami staje się przedmiotem politycznej gry. Sztuka przestaje być istotna - mówi Ewa Pilawska, dyrektor artystyczna Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, który po raz 26. wystartował w Łodzi.

Z Ewą Pilawską - dyrektor artystyczną Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, który po raz 26. wystartował w Łodzi - rozmawia Dawid Dudko.

Od 8 lutego do 21 marca 2020 w Łodzi trwa 26. Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. W programie jednego z najważniejszych festiwali w Polsce znalazły się przedstawienia takich twórców jak Krystian Lupa, Daria Kopiec, Agnieszka Glińska, Bartosz Szydłowski i Krzysztof Skonieczny. Festiwalowi przewodniczy dyrektorka Ewa Pilawska, odznaczona Srebrnym Medalem Gloria Artis

- To właśnie teatr w wolnej Polsce jako pierwszy rozprawił się z tematami tabu - przypomina Ewa Pilawska. - Ostatnie sytuacje w kulturze w Polsce pokazują, do czego prowadzi brak zrozumienia, czym jest instytucja kultury.
- Smutne jest, kiedy nie ocenia się teatru za jego poziom artystyczny, a zaczyna się brać pod uwagę zaangażowanie polityczne: "określ się, po czyjej jesteś stronie" - dodaje.

- Nasz festiwal jest jednym z pierwszych, które powstały w wolnej Polsce. Budowałam od zera, można powiedzieć, że wykułam ten festiwal z kamienia - podkreśla dyrektorka Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.

Wystartowało artystyczne święto dla ludzi, którzy chcą poznać teatr z każdej strony. Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych daje taką możliwość, zrywając ze sztywnymi podziałami w sztuce. Konsekwentnie podkreśla to dowodząca festiwalem Ewa Pilawska, dyrektorka Teatru Powszechnego w Łodzi, która podczas tegorocznej inauguracji odebrała za swoje działania w dziedzinie teatru Srebrny Medal Gloria Artis. Pilawska zaznacza, że zbudowała festiwal od zera, że nie szufladkuje twórców, a najlepszym tego dowodem jest program 26. edycji. Przewodnim hasłem jest w tym roku "Teatr". Czy Teatr stał się swoim największym wrogiem? Odpowiedzi poszukamy w spektaklach najważniejszych twórców.

W programie festiwalu znalazło się jedenaście spektakli, wśród nich festiwalowa premiera, czyli "Jednorożec" w reżyserii Adama Orzechowskiego; widowiskowy "Capri: wyspa uciekinierów" Krystiana Lupy, przez wielu nazywany najważniejszym przedstawieniem zeszłego roku; krakowskie adaptacje klasyki - "Hamlet" Bartosz Szydłowskiego i "Panny z Wilka" Agnieszki Glińskiej; a także "Róża jerychońska" - prawdziwa historia dwudziestojednoletniej ukraińskiej prostytutki Oleny Popik - w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego, oraz "Cząstki kobiety" laureata Grand Prix Boskiej Komedii Kornéla Mundruczó.

Przed nami nie tylko spektakle, ale też koncerty, wystawy i spotkania, bo jak twierdzi Ewa Pilawska, siłą i oddechem teatru jest różnorodność.

Dawid Dudko: Co jest największą przyjemnością w teatrze?

Ewa Pilawska: Dobry teatr. Ten moment, kiedy uświadamiamy sobie, że powstał ważny spektakl. Poczucie, kiedy z pozytywnej chemii i pracy zespołu rodzi się coś wartościowego – na scenie i w naszych głowach. Kiedy "zagęszcza się" ta metafizyka przeżycia, którą bardzo trudno zdefiniować.

Prowokuje pani, pytając czy teatr stał się swoim największym wrogiem. Podczas dowodzonego przez panią festiwalu, który w tym roku kończy 26 lat, ten "wróg" stanie się bardziej przyjacielem?

- Teatr staje się własnym wrogiem, kiedy popada w zbyt dobre samopoczucie i przestaje poszukiwać. Gdy w teatrze dominuje aspekt administracyjno-urzędniczy, zanika odwaga oraz ryzyko artystyczne. Kiedy pojawia się bylejakość, z teatru odchodzi widownia, nadchodzi paraliżująca martwota, a teatr funkcjonuje od eventu do eventu. Ale czy to jest jeszcze teatr? Wrogiem jest chęć trwania przy tym, co stare, sprawdzone – ta stagnacja zabija zarówno teatr jako instytucję, jak i metafizykę teatru. Teatr musi pulsować. Ale żeby tak się działo, potrzebna jest charyzma i determinacja.

Różnorodność to pierwsze co przychodzi mi na myśl po przeczytaniu programu 26. edycji festiwalu. Znalazło się miejsce dla bardzo różnych twórców. Są Wojciech Malajkat, Krystian Lupa, Agnieszka Glińska, Bartosz Szydłowski i znany z kina Krzysztof Skonieczny. Walczy pani z podziałami w sztuce?

- Nie uznaję sztucznych podziałów, nie szufladkuję twórców. Teatr jest po prostu dobry albo zły. Kierowanie się opiniami innych albo tym, co jest na topie, co wypada, co jest "polityczne", zabiera wolność wyboru.

Poza Krakowem, Warszawą i Łodzią, na festiwalu prezentują się Gliwice i Gniezno. Przypomina pani, że po sztukę wartą uwagi nie trzeba jechać tylko do największych miast.

- W ostatnich latach obserwujemy zmianę, w mniejszych ośrodkach powstają ważne spektakle, są tam znakomite teatry. Gorąco polecam odwiedzenie na przykład Teatru i Zespołu z Gniezna czy Wałbrzycha. Coraz częściej ważny teatr powstaje poza tzw. "centrum".

Łódź ma jeden z największych i najstarszych festiwali teatralnych w Polsce. Czy teatr stał się już wizytówką miasta na równi z filmem?

- Oblicze filmu w Łodzi się zmieniło. Nasz festiwal jest jednym z pierwszych, które powstały w wolnej Polsce. Jeżeli nie tylko utrzymuje się, ale również rozwija przez 26 lat, a widzowie oczekują kolejnych edycji, bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że powstał ważny festiwal teatralny – wizytówka Łodzi. Rozwój umocniła stała dotacja w wysokości miliona złotych przyznana przez Radę Miejską w Łodzi w 2006 roku, dwa lata temu zmieniona na dotację celową. Początki były trudne – zaczynaliśmy bez dofinansowania, mając tylko do dyspozycji hotel Urzędu Miasta Łodzi. Budowałam od zera, można powiedzieć, że wykułam ten festiwal z kamienia. To lata pracy i mozolna droga, ale może właśnie dzięki temu udało się stworzyć rodzaj metafizyki i porozumienia.

Oprócz promowania spektakli trudnych, poszukujących, rewolucjonizuje pani gatunek komedii w ramach wymyślonego przez panią Polskiego Centrum Komedii. W teatrze wypada się śmiać?

- Wypada. Śmiech to oczyszczenie i katharsis. Teatr powinien być różnorodny, ciekawy, zajmujący. Naszą specjalizacją jest komedia, upominamy się o jej dobry gust. Polskie Centrum Komedii nie rozwija się w takim tempie, w jakim chcielibyśmy, ale nie wszystko zależy od nas. Żeby mówić pełnym głosem, potrzebne są odpowiednie warunki. Oczywiście bardzo mnie cieszy, że za chwilę Teatr Telewizji pokaże kolejną polską komedię. Będzie to "Wykapany zięć" Krzysztofa Kędziory, sztuka napisana specjalnie dla nas na konkurs "Komediopisanie". To kolejna komedia Polskiego Centrum Komedii, która będzie zaprezentowana w Teatrze Telewizji – między innymi po tryptyku Juliusza Machulskiego ("Brancz", "Next-ex", "Matka brata mojego syna") czy "Komedii romantycznej" Wojciecha Tomczyka. Ostatnio usłyszałam zdanie - "jeśli chodzi o współczesną polską komedię, wszystkie tropy wiodą do Pani".

Dziś teatr rozrywkowy często z założenia nazywany jest komercyjnym.

Nie do końca wiem, czym jest teatr rozrywkowy. Myślę, że taki tytuł mogłoby otrzymać wiele produkcji tzw. polskiego "West Endu" i teatry, które intensywnie prowadzą u siebie działalność impresaryjną. My jesteśmy teatrem repertuarowym, to znaczy takim, który 6 dni w tygodniu gra swój repertuar i ma stały zespół.

Zapowiadając tegoroczną edycję wspomina pani o różnorodności i otwartości. Czym są one dla pani?

- Powietrzem. Różnorodność jest oddechem i siłą teatru. To właśnie teatr w wolnej Polsce jako pierwszy rozprawił się z tematami tabu. Przypomnijmy sobie twórczość na przykład Krystiana Lupy, Grzegorza Jarzyny czy Krzysztofa Warlikowskiego, później Moniki Strzępki czy Jana Klaty – wszyscy wnosili nową wartość i estetykę. Ważny teatr uczy nas tolerancji, dobra, empatii; zadaje tematy, z którymi wychodzimy.

Jest też zupełnie inny aspekt otwartości w teatrze, który dotyczy pracy instytucji. Uważam, że zarobki zarówno dyrektora, jak i zespołów: artystycznego, technicznego i administracyjnego, powinny być jawne. Zgadzam się z tymi, którzy tego oczekują – przedstawicielami organizacji pozarządowych i ruchów miejskich. Myślę też, że powinno być podawane do publicznej wiadomości, jaką dotacją dysponują teatry i jak ją wydatkują oraz ile który teatr bierze za zagranie swojego tytułu na festiwalach. To świadczy o otwartości, ale jeszcze nie do końca pozwalają na to przepisy.

W naszym środowisku lubimy powtarzać, że reżyserzy i twórcy teatralni zarabiają za mało – wręcz, że nie płaci im się w ogóle. W Teatrze Powszechnym w Łodzi wprowadziłam wiele lat temu pionierską wówczas metodę – reżyser otrzymuje na spektakl godny budżet, który sam dowolnie dzieli. Jest również w pewnym sensie producentem, który decyduje o gronie współpracowników, wysokości honorariów, od siebie począwszy. Mam również satysfakcję, że w naszym Teatrze od wielu lat aktorzy grający zarabiają więcej od swojego dyrektora.

Dwa z zaproszonych do Łodzi spektakli - "Historia przemocy" na podstawie powieści Edouarda Louisa i premiera festiwalu, "Jednorożec" Adama Orzechowskiego, według hiszpańskiej sztuki Paco Bezerry - koncentrują się na temacie przemocy. Do tego jeden z najgłośniejszych tytułów ostatniego czasu "Cząstki kobiety" Kornéla Mundruczó o opresyjności wobec kobiet. Nie boi się pani trudnych tematów. Kontrowersje to siła sztuki, czy, jak twierdzą niektórzy, wabik?

- Nigdy się nie bałam trudnych tematów, bo – jak mówiłam – to właśnie teatr nas z nimi oswaja, obalając tabu. Teatr mówi między innymi o przemocy, wykorzystywaniu seksualnym, tolerancji, braku empatii. Przemoc pojawia się nie tylko w wymienionych przez pana tytułach. Mamy chyba taki czas, że trzeba o niej mówić.

"Niepotrzebnie pozwalamy, by polityka tak bardzo stawała się obecna w teatrze, by politycy nami grali. By za pośrednictwem teatru rozgrywali swoje wojny" - mówiła pani w 2017 roku. Coś się zmieniło od tamtego czasu?

- Myślę, że z powodu polityki środowisko teatralne mocno się podzieliło, co jest bardzo szkodliwe. Oczywiście, teatry bywają obsadzane z partyjnego klucza, ale taki "kolesiowski" teatr nie jest dobry, bo teatrem powinni zajmować się fachowcy. Żyjemy w czasach, kiedy ścierają się ze sobą potężne siły polityczne. Poranek zaczynamy od newsów, awantury rozlewają się na wszystkie pola, również na kulturę, która czasami staje się przedmiotem politycznej gry. Sztuka przestaje być istotna. Smutne jest, kiedy nie ocenia się teatru za jego poziom artystyczny, program merytoryczny, wyniki i frekwencję, a zaczyna się brać pod uwagę zaangażowanie polityczne: "określ się, po czyjej jesteś stronie". A publiczność? Teatr powinien być jednak osobną wyspą. Ostatnie sytuacje w kulturze w Polsce pokazują, do czego prowadzi brak zrozumienia, czym jest instytucja kultury. Niestety nie uczymy się na błędach.

Festiwal jest dobrą okazją, by zachęcić do teatru nowych widzów, być może takich, którzy przyjdą pierwszy raz. Pamięta pani swoje pierwsze obejrzane przedstawienie?

- Tak, to było w Teatrze Lalek Pleciuga w Szczecinie. Potem, kiedy byłam w 6-7 klasie szkoły podstawowej, połknęłam bakcyl Teatru Telewizji. To były jego złote lata. Dzieci mają różne pasje, ja czekałam na poniedziałkowy Teatr Telewizji. Fascynował mnie – niezależnie od tego, na ile tak naprawdę rozumiałam, co w słowie wstępnym mówił na przykład Stefan Treugutt. Miałam wrażenie, że biorę udział w czymś wyjątkowym. Ważny był dla mnie Teatr Macieja Englerta, który został pierwszym dyrektorem Teatru Współczesnego w Szczecinie. Natomiast przełomowym spektaklem, który naprawdę mną wstrząsnął i zapadł we mnie, był "Lot nad kukułczym gniazdem" w reżyserii Zygmunt Hübnera w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

Jak powstaje jeden z najważniejszych festiwali kulturalnych w Polsce? Wszyscy chętnie poznamy trochę zakulisowego życia.

- Mam to szczęście, że robię to, co mnie pasjonuje. Tworzenie festiwalu to przede wszystkim tworzenie jego repertuaru. Przy budowaniu każdej edycji towarzyszy mi niezmiennie nadzieja, ciekawość, wątpliwości i niepewność. Teatr cały czas mnie zaskakuje. Niektórym wydaje się, że po tylu latach to już samo się kręci, ale to nieprawda. Teatr to szalenie delikatna tkanka, którą bardzo łatwo przerwać. Do teatru trzeba podchodzić z pokorą i czułością; z takim wewnętrznym uczuciem, jakie towarzyszy pierwszej randce. Pojawienie się rutyny to sygnał, że trzeba odejść.

Repertuar festiwalu nie powstaje w gabinecie. Wymaga podróżowania po Polsce i poza nią, oglądania spektakli. 99 procent tych podróży odbywam w weekendy, bo w tygodniu jestem w Teatrze Powszechnym. Oczywiście z tymi podróżami wiąże się wiele wspomnień i anegdot. Teatr mnie fascynuje i zawsze odbywałam teatralne podróże, również prywatnie. Niektórzy chodzą w weekendy na tenis, siatkówkę, squasha, a ja jadę do teatru. Teraz jest to jeszcze bardziej osiągalne – tanie bilety lotnicze do Londynu czy świetna autostrada do Berlina są w zasięgu ręki.

- Pani obowiązki wypełnia też inicjatywa "Teatr dla niewidomych i słabo widzących", jakie trudności się z tym wiążą?

- Teatr dla niewidomych daje mi wielką radość. To unikatowy w skali Europy projekt. Prezentujemy zawsze nowe teksty, tylko raz, a premierę poprzedza normalny etap prób. Zaczynało się skromnie, a teraz – po 66 zagranych premierach – regularnie odwiedzają nas osoby niewidome z całej Polski. Jak można mówić o trudnościach, skoro osoby niewidome są w stanie dotrzeć do nas nawet z Poznania? Ze względu na intensywne granie (czasami nawet 60 spektakli w miesiącu), nie możemy grać tak często, jak oczekuje tego publiczność. I to chyba jedyna trudność.

Czego życzy pani polskiemu teatrowi na kolejny rok?

- Dobrych premier, przymierza z publicznością, odwagi, ryzyka artystycznego, ale też poczucia humoru. Różnorodności i przyjaźni.

___

Ewa Pilawska jest dyrektorem Teatru Powszechnego w Łodzi oraz twórczynią i dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych Ewa Pilawska. Stworzyła w Teatrze Powszechnym szereg autorskich projektów - między innymi Polskie Centrum Komedii, konkurs „Komediopisanie", „Teatr dla niewidomych i słabo widzących" czy cykl „Dziecko w sytuacji". Prowadząc Teatr, kieruje się zasadą „Teatr blisko ludzi", która obejmuje stworzone przez nią projekty społeczne i edukacyjne. Laureatka wielu wyróżnień, między innymi „Łodzianin roku", „Człowiek kultury" i „Nadzwyczajnej Złotej Maski".
8 lutego, w dniu inauguracji XXVI Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, została odznaczona Srebrnym Medalem Gloria Artis (przyznanym przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego decyzją z dnia 9 września 2019). Odznaczona także Brązowym Medalem Gloria Artis przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdana Zdrojewskiego, Srebrnym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego oraz Złotym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego.

Dawid Dudko
Onet.Kultura
15 lutego 2020
Portrety
Ewa Pilawska

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...