Komedia umoralniająco-uświadamiająca na dwudziestu dziewięciu aktorów

"Książę i żebrak" - reż. Paweł Aigner - Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie

Niewinna zamiana, ot dla zabawy. Szybki przekręt, ku uciesze księcia. Drobna kombinacja, nie tylko bohaterów. Ogrom kostiumowy, słowny i ruchowy. A wszystko to w najnowszym spektaklu Książę i żebrak teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Przedstawienia, w którym pomieszanie przeplata się z poplątaniem i co chwila wiąże rozmaite guzki niełatwych pytań oraz kontrowersyjnych tematów. Obrazy zaklęte w premierowych barwach ostatniego dnia listopada, gdzieś między dźwiękami skrzypiących krzeseł a korytarzowym gwarem rozmów pełnych oczekiwania, po podniesieniu kurtyny dają upust ciekawości.

Muzyka Piotra Klimka, jak z bajek o księżniczkach, wprowadza w świat, którego stworzenia podjął się scenograf Pavel Hubička. Drewniane ramy, zabudowania, potężne białe drzwi pałacu, portrety i obskurna kliteczka, zamieniają się miejscami, a także wirują w kolorowym tańcukostiumów Zofii de Ines. Przeważają czerwień, czerń, granat i złoto, a przy wyciemnieniu świateł wypełzają z kątów szare burości.

Kręci się szybko i miesza zmysły nie tylko część wizualna, ale także tekstowa. Świetny przekład Maliny Prześlugi, która pisząc dramaty dla dzieci musi mieć sporo doświadczenia w doborze słów. Jednak śmieszy nie tylko najmłodszych, ale także dorosłych. Bawi się intelektualnie z widzem. Trawestuje zdania, wplata fragmenty takich utworów, jak DziadyMickiewicza („moje imię to czterdzieści i cztery" śpiewa Marszałek Norfolk), czy Nad Niemnem Orzeszkowej („ja nie mogę, mam globus" ), które każą dopatrywać się w spektaklu drugiego dna, mówiącego gdzieś między wierszami o tym, co Polaków trapi, gniewa, czy w jakikolwiek inny sposób porusza. Mimo iż akcja toczy się w XVI wieku w Anglii, każdy może dostrzec nutkę współczesności, polskiej teraźniejszości. Zaraz później „narodowe slogany" przełamane są i skontrastowane z angielskimi (przez aktorów dobitnie wyartykułowanymi) wtrąceniami, typu: „co to za joke?", „ależ on nam wszystkim zrobiłsurprise", biutiful itp. Czyżby autorka chciała zwrócić uwagę odbiorców na coraz częstsze wplatanie angielskich słówek do polskiej mowy? Czy miał to być rodzaj alarmu? Dalej krytykowani są aktorzy oraz zawód, który uprawiają. Padają słowa ewidentnie ukazujące przekonanie, że „w Polsce jeszcze gorzej!". Po głowie obrywa także sfera polityczna orazKościół (scena, w której ksiądz zabiera Szambelanowi wszystkie pierścienie).

Tekst pełen humorystycznych sytuacji, językowych wariacji i uśmiechów („- Ale dowody! – Na wrzucanie do wody przyjdzie jeszcze czas.") wpada w ręce aktorów. A ci, wpasowując się w wirujący bal kostiumowo-znaczeniowy, mają swoje wzloty i upadki. Pojawiają się pewne oklepane motywy, które kojarzą się z mało profesjonalnymi przedstawieniami, gdyż sięgają do schematycznych wzorców i utartych klisz (na przykład sceny zbiorowe, gdzie gromada biega z krzykiem w tę i z powrotem po scenie, pokazując tym samym przerażenie – ile razy to już było?). Chór kłania się w pas synchronizacji i prosi o lepszą współpracę. Spektakl okazał się zapewne nie lada wyzwaniem czy to przez dużą ilość ruchu, czy tekstu. Czasami jednak zbyt wiele w nim harmidru i tupania, które zagłuszają wypowiadane na jednym wydechu kwestie i nie zawsze docierają do publiczności. Widać, że aktorzy próbują zwracać się do dzieci, jednak nie liczą na odpowiedź. Więc po co to robią? Można zauważyć reżyserskie próby rozbawienia maluchów, które na widok, gonitwy, upadku, czy jakiegoś podstępu reagują salwą śmiechu, jednak tutaj coś nie gra. Może za dużo jest niepotrzebnej bieganiny, z której młody widz nic nie rozumie? Może współczesnych dzieci nie śmieszy cudza krzywda? Może słowa nie zostają odebrane lub zrozumiane, tak jak życzyłby sobie tego reżyser?Jednak nie zmienia to faktu, że spektakl jest ciekawy, a wspólnie wykonywane piosenki umilają jego odbiór. Salwę śmiechu wywołuje postać Króla (Janusz Łagodziński), który bawi kilkukrotnym zmartwychwstawaniem jak i swoimi akrobacjami na łóżku. Cieszą się także dziecięce buzie na widok szalonej Leonory Canty, którą gra Jolanta Rychłowska. Wcielając się w wulgarną, wrzaskliwą, herszt babę, daje ona dowód, że potrafi byćwyniosłą,dumną królową (co czyni w Iwonie, księżniczce Burgunda), bogatą, fałszywą mieszczanką (Napis), a także „starą jędzą" z chatki na śmietniku. Przyjazną postać tworzy także Daniel Dobosz będący w Księciu i żebrakuTomkiem Canty. Widać, że to, co robi sprawia mu dużo radości. Na brawa zasługuje także ostatnia scena, gdzie w drobnej choreografii dwaj główni bohaterowie odbierają sobie koronę.

Niby bajka dla dzieci, dużo ruchu, koloru i muzyki, a jednak przemykają się gdzieś między wierszami (lub przeskakują między fotelami – jak aktorzy, którzy w teatrze Osterwy w zwyczaju już mają wchodzenie od strony widowni) tematybezpośrednio dotykające współczesnego człowieka: mrzonki o sprawiedliwej władzy, bezmyślne rządy z uwzględnieniem jedynie własnego dobra. Podstępy, przekręty i inne szachrajstwa. Sprawiedliwość losu i zawirowania życia. Ciemne i dobre charaktery. Ocena postaw pozostawiona w przestrzeni. Muzyka, humor i kostiumy. Łatwe i w ogólnym rozrachunku smaczne widowisko, w którym tak dorośli jak i dzieci znajdą coś dla siebie. Pozwala na długie dziecięco żarliwe debaty oraz poważne dojrzałe rozmyślania. Dobra bajka na zimowe popołudnie.

Daria Bełch
Dziennik Teatralny Lublin
18 grudnia 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia