Koniec nienawiści

"Mojo Mickybo" - reż: Adam Biernacki - Fundacja Scena Współczesna Warszawa

Wzruszające, zabawne i chwilami groteskowe jest przedstawienie Adama Biernackiego "Mojo Mickybo" w warszawskiej Starej Prochoffni. To przejmująca opowieść o pięknej przyjaźni i skaleczonym dzieciństwie.

Owen McCafferty, autor m.in. "Scen z wielkiego miasta", jednym tchem jest wymieniany obok największych współczesnych dramaturgów irlandzkich - Martina McDonagha czy Conora McPhersona. To surowy sędzia dla wad swoich rodaków, wnikliwy kronikarz rodzinnego Belfastu, jego krwawej historii z podziałami religijnymi, uprzedzeniami rasowymi i polityką. "Mojo Mickybo" to jedna z jego najdotkliwszych sztuk. Rzecz dzieje się w latach 70. 

ubiegłego stulecia w Belfaście, w którym trwają walki protestantów z katolikami. Historia jest tym boleśniejsza, że poznajemy ją z perspektywy dwóch dorastających chłopców. Wojna jest dla nich jednak towarzyszem zabaw, czymś normalnym jak słońce, woda i zupa na obiad. Ich świat nie jest jeszcze poplamiony krwią, nie ma w nim też łez i bólu. Jeśli już płaczą, to dlatego, że koledzy ukradli im rower, a nie dlatego, że wybuch bomby urwał komuś nogę. W końcu taką nogę można sobie przyszyć i będzie się sprawniej kopało piłkę. Biernacki rozpoczyna swój spektakl sceną w zepsutej windzie - oto dwaj dorośli mężczyźni znaleźli się między piętrami. Nerwowo próbują wezwać pomoc, ale bezskutecznie. Patrzą na siebie spode łba, w dzieciństwie byli przyjaciółmi. Wracają wspomnienia. Z każdą minutą zaczynamy wierzyć, że znów są gówniarzami, którzy próbują uciec przed złym światem. Marzą o Dzikim Zachodzie, są jak Butch Cassidy i Sundance Kid - ich ulubieni bohaterowie. Strzelają do siebie, plują, udają, palą - chcą być dorośli, chcą być kimś innym, może nawet niewidzialnym, niezniszczalnym. Arkadiusz Smoleński i Janusz Brodacki grają nie tylko tytułowych bohaterów, są też jednocześnie swoimi kolegami oraz rodzicami. Bez zarzutu wchodzą w kolejne role, zmieniają maski, barwę głosów i gesty. Tylko chwilami trudno dociec, czy stoi przed nami ojciec Mojo, który znów po imprezie wrócił pijany w sztok, czy raczej matka Mickybo żartuje, że sprzedała syna, by móc zapłacić za gaz i ugotować gulasz mężowi.

Mojo Smoleńskiego to marzyciel, który chciałby pojechać do Australii. Dalej wierzy, że wszystko może być proste jak na filmach. Bo dobro musi zwyciężyć. Niezła rola. Mickybo Brodackiego (powinien popracować nad dykcją) to narwaniec. Najchętniej dołożyłby wszystkim. Trochę więcej widzi, być może więcej czuje niż Mojo. Ale duma nie pozwala pokazywać uczuć. Biernackiemu udało się bez patosu i pretensji, ale z humorem i ironią opowiedzieć o świecie dwóch małych wojowników, którzy brutalnie zderzeni z krwawą rzeczywistością muszą przegrać. W momencie, w którym wojna zabierze im bliskich, złamią się na zawsze. To jak kubeł zimnej wody - pryskają marzenia, trzeba natychmiast się obudzić i też walczyć, opowiedzieć się po którejś ze stron. Dzieciństwo skończone.

Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna
31 grudnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia