Konstrukcja doskonała?
"Nasza klasa" - 5. Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@portKolejny dzień V edycji Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port przyniósł widzom osławioną "Naszą klasę", spektakl - powstały na podstawie głośnego (nagroda Nike) dramatu Tadeusza Słobodzianka - wyreżyserował Ondrej Spišák.
Surowa, sprowadzona do minimum scenografia: kilka szkolnych ławek, kilka krzeseł, duże, drewniane drzwi. To nad nimi pojawiać się będą znaki odmierzające czas: krzyż, sierp i młot, swastyka, znów sierp i młot, ponownie krzyż…To tymi drzwiami wbiegną do „swojej klasy” beztroscy, roześmiani bohaterowie Słobodzianka. To te drzwi, zamknięte na początku, w pewnym momencie znów się otworzą po to, by stać się wejściem do innej klasy: do niej kolejno przechodzić będą dorastający koledzy i koleżanki ze szkolnej ławy…
Słobodzianek ubrał swych uczniów w ciasno skrojone kostiumy, nie sposób ich zrzucić czy choć poluźnić. Już od pierwszej sceny widać wyraźnie, że w spektaklu tym nie będzie miejsca na żadne przemiany bohaterów, na żadne transgresje, metamorfozy. Dorosła Rachelka niczym nie będzie się różnić od swej młodzieńczej wersji zasiadającej w klasowej ławce; dorosły Menachem to dokładnie ten sam chłopak, który namawiał młode dziewczęta na wycieczkę nowym rowerem. Bo u Słobodzianka uczniowie wkraczają do swojej klasy już skazani: od początku naznaczeni piętnem przyszłej roli życiowej, z całym bagażem stereotypów, przesądów i powszechnych wyobrażeń, które ów dany kostium ze sobą ciągnie.
W „Naszej klasie” zbrodnia ma do pokonania niezwykle prostą i dobrze oświetloną ścieżkę. Od rzuconej w stronę kolegi z ławki kulki papieru wprost do bestialskiego mordu żydowskich mieszkańców małego miasteczka. To, co dzieje się po drodze – wszystkie narastające akty przemocy i nienawiści, wszelkie niezgody na bezprawie i niesprawiedliwość – zdają się być po prostu częścią planu, składają się na rytm, w którym przez „Naszą klasę” podąża zbrodnia. Nakreślone grubą kreską kostiumy bohaterów już od pierwszych scen pozwalają przewidzieć kto będzie miał w owej zbrodni jaki udział: kto pierwszy rzuci kamieniem, kto będzie ukrywał Żyda w stodole, kto będzie prowodyrem zbiorowego gwałtu.
Spektakl Spišáka jest bardzo wierną realizacja dramatu Słobodzianka. Akcja rozgrywa się tu szybko, ani przez chwilę nie zmienia swojego tempa. Zmieniające się symbole nad szkolnymi drzwiami, oznajmiające rozpoczęcie kolejnej „lekcji” głośne dzwonki, pojawiające się systematycznie szkolne rymowanki, Mickiewicz, Sienkiewicz, zabijani kolejno bohaterowie z ławką pod pachą przechodzący do „ostatniej klasy”, humor, tragizm odmierzane z aptekarską dokładnością. Wszystko to doprawione dobrą, solidną grą aktorską sprawia, że spektakl „Nasza klasa” sprawia wrażenie mechanizmu szwajcarskiego zegarka. Działa wyśmienicie, nigdy się nie psuje, jego poszczególne elementy zachwycają precyzją i skutecznością. Wszystko to jednak sprawia, że podczas spektaklu Spišáka – najpierw cicho i delikatnie, później coraz śmielej – zaczyna kiełkować w nas, widzach, pragnienie dostrzeżenia jakiejś ryski, odprysku, plamy czy nierówności, które odczarowałyby nieco ten błyszczący mechanizm. I dostrzegamy. Widzimy papierowość postaci, linijką odkreślony nurt dramatu, który nawet o milimetr nie wkracza w przestrzeń mielizny, mętów, niejasności i wahania, widzimy niepotrzebną metafizykę (motyw śmierci synów Menachema i Zygmunta). Wtedy też, poprzez pęknięcia i szczeliny precyzyjnej konstrukcji Słobodzianka spada na nas ciężar tego, co w żaden sposób nie może być ujęte w jakiekolwiek ramy, struktury czy formy: niewyobrażalnej zbrodni popełnionej na mieszkańcach małego miasteczka, potwornej krzywdy i niepojętego cierpienia.