Kościół ziemski Henryka i Ewy Ignaczak

"Pomiędzy" - reż. Ewa Ignaczak - Teatr Gdynia Główna

Ostatni weekend w Trójmieście nie zapowiadał się tak dobrze, jak ostatecznie się okazał. Ewa Ignaczak postanowiła koniec roku pożegnać gorzkimi słowami "Ślubu" Witolda Gombrowicza, walczącego Formą z formą, sztucznością, maskami i stereotypami, samozapalającego osobiste demony skupione w pryzmacie płatów czołowych. Jej Henryk wpisał się w struktury koncepcji świata Gombrowicza oraz teraźniejszości ojczyźnianej, rzeźbionej palicem maczanym w kompostach i sosach do ośmiorniczek.

 

"Pomiędzy" Teatru Gdynia Główna to bardzo udana propozycja teatru offowego, zarówno na poziomie kompozycji, jak uniwersalnego przekazu. To przykład świadomego podążania ścieżką kontestacji rzeczywistości przez Ewę Ignaczak przy jednoczesnym odblokowaniu zahamowań w wyrażaniu zachwytu nad tekstem. Obecna sytuacja w Polsce mogła sprzyjać reminiscencjom i folgowaniu wyobraźni reżyserki, a nawet popadaniu w stan energetycznego odrętwienia, jednak całość przemawia ponad zbiorowościami, tymi lub tamtymi. Po raz pierwszy w siedlisku Teatru Gdynia Główna skojarzono w związki tekst i przestrzeń tak, aby ciągle pozostawać poza przestrzenią, czego oczekiwałby Gombrowicz. Forma burzyła sformalizowanie wywołane pozycją, jaką przyjęło się podczas "trójstacjonarnego" wędrowania poprzez wyłożoną posadzką podziemną przestrzeń. I może to właśnie owe podziemia nadały kolejne walory temu spektaklowi.

"Pomiędzy" zaciera granice i tworzy własne, których żywot jest przypadkowy i krótki. Historia Henryka klarownie posuwa się do przodu, ustawiając fakty niemal chronologicznie. To, co podlega chaosowi, to jego przedzieranie się poprzez struktury własnej i pozostałych jaźni. Bohater śni, ale jest jednocześnie poza snem, jest bohaterem wojennym, ale także dyktatorem, który władzę i kontrolę uzyskał prostymi środkami, podważającymi celowość udziału w wojnie. Synczyzna określa potrzeby i formę konfrontacji z rodziną i otoczeniem, zmierza również do uwolnienia się z formy, określenia i ukonstytuowania własnego "ja" bohatera. Deklaracja wolności Henryka wydaje się być procesem, choć niejednokrotnie ze swoistą nonszalancją syn Ignacego pokazuje, jak proste jest władanie lękami innych. Palic jest w ciągłej aktywności, nie pokazuje kierunków, ale podnosi energię sprzeciwu. Wetknięty przez Władzia w nos traci moc, dlatego jego właściciel musi odczuć kompromitującą jałowość bytu. Palic władającego Ignacego nie ma szans z szybszym oraz zmotywowanym palicem syna, szukającego miejsca w sobie dla siebie.

Ewa Ignaczak nie tylko umiejętnie wykorzystała przestrzeń, pokazała również świeże spojrzenie na wyjściowy tekst, dopisując swoje uszczypliwości w kontekście polskich realiów. W pierwszych scenach widz styka się z teraźniejszymi sporami środowiskowymi, teatralnym performansem o ideach i prawdach krakowsko-wrocławsko-warszawskie. Reżyserka, i jednocześnie autorka scenariusza, utrzymywała tempo, dynamizowała poszczególne sceny, wciągając widzów w akcję transformacji Henryka. Miałam kilka razy wrażenie, że zdarzały się momenty improwizowane, co tylko bardziej wpisywało się w klarowne niejasności ponadczasowego tekstu autora "Ślubu".

Udało się tym razem osiągnąć równy poziom gry aktorskiej. Czworo wykonawców utrzymywało widza w ciągłej uważności, zaskakiwali niebanalnymi rozwiązaniami komunikacji i lokowania się w przestrzeni. Zarówno para mąż i żona (ojciec i matka, król i królowa) jak również Henryk i Władzio doprowadzili swoje partnerowanie do stanu niemal skończonego, nie pozostawiającym złudzeń co do wysiłku pracy nad rolami. Ciekawą wartość wniósł aktor Teatru Muzycznego Marek Sadowski, znajdując się z dużą swobodą w sztuce o innym, niż na co dzień, poziomie sensów. Początkowo starał się wprowadzić więcej elementów komediowych do swojej gry, jednak z czasem porzucił nawyki na rzecz przemyślanej, dopracowanej interpretacji postaci Władzia. Łukasz Dobrowolski w roli Henryka miał momenty spadku energii, jednak obronił swoją postać, pokazał, ile w niej sprzecznej demoniczności oraz radykalizmu rodzącego się z nudów poszukiwań tożsamości genetycznej i wyobrażeniowej. Ida Bocian jako matka, królowa i Katarzyna z krzyżem w ręku nieco irytowała właśnie tym symbolem kultu, który nie wnosił, moim zdaniem, dodatkowych sensów, był "najłatwiejszym" rekwizytem transgranicznej osobowości bohaterki. Z przyjemnością oglądałam jednak, jak aktorka "staje się" w rolach poszczególnych osób dramatu. No i Bartłomiej Sudak, operujący "nawykowo" przerysowanymi środkami wyrazu, tym razem jego sceniczna "zasadniczość" była uzasadniona.

Ewie Ignaczak udało się "postawić" najlepszy od lat spektakl, wcale nieprzekroczeniowy, ale offowo wysmakowany i dojrzały. Dwie godziny udanego spotkania z plątaniną znaczeń i "dutknięć".

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
21 grudnia 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...