Krakowskie premiery

"Król Roger" w Operze Krakowskiej i "Wesele w Ojcowie" baletu Cracovia Danz

"Król Roger" Karola Szymanowskiego w reż. Michała Znanieckiego w Operze Krakowskiej w Krakowie i "Wesele w Ojcowie" Karola Kurpińskiego i Józefa Damsego w choreografii Marka Rembowskiego w wykananiu baletu Cracovia Danza . Pisze Anna Woźniakowska w miesięczniku Kraków.

W piątek 13 listopada do Krakowa zawitał "Król Roger" Karola Szymanowskiego. To trzecia wizyta tej opery na muzycznej scenie naszego miasta, nie licząc prezentacji gościnnych. W 1976 "Króla Rogera" w reżyserii Macieja Prusa wystawił ówczesny dyrektor Krakowskiego Teatru Muzycznego Robert Satanowski i była to dopiero trzecia powojenna prezentacja tego dzieła w Polsce. W 1982 przypomniała go Ewa Michnik w tych samych wspaniałych kostiumach Zofii Wierchowicz, ale w reżyserii Wojciecha Ziętarskiego. Tym razem reżyseria i kostiumy są dziełem Michała Znanieckiego, scenografię zaprojektował Luigi Scogio, choreografię - Diana Theocharidis. Muzycznie spektakl przygotował i poprowadził premierę Łukasz Borowicz.

Kraków ma specjalne powody, by propagować spuściznę Szymanowskiego, wszak to tu, w Krypcie Zasłużonych na Skałce, kompozytor spoczywa, tu działa filharmonia jego imienia. To w Krakowie żyje i pracuje wybitna znawczyni życia i dzieła Karola Szymanowskiego Teresa Chylińska, która w programie opery dała ciekawą, uprawnioną choć nieoczekiwaną, wykładnię przewidzianej librettem przemiany głównego bohatera dzieła w III jego akcie. "Król Roger" jest bowiem niejednoznaczny, każdy z inscenizatorów relacje pomiędzy Królem a Pasterzem może odczytywać inaczej. By jednak pozostać w zgodzie z Szymanowskim (bo mimo pracy Iwaszkiewicza nad librettem to on jest głównym twórcą dzieła), musi pozostać w zgodzie z muzyką. A muzyka Szymanowskiego jest szczególna: nasycona emocją do granic ekstazy, jednocześnie szalenie wysmakowana. Nie ma w niej nic z pospolitości brzmień. Arystokratyzm ducha Szymanowskiego znalazł w niej pełne odbicie. Artyzmowi wiejącemu z orkiestrowego kanału, ukrytemu we wspaniałych współbrzmieniach chóru, w skomplikowanych partiach solistycznych, musi odpowiadać artyzm tworzonego przez reżysera teatru.

Michał Znaniecki uczynił Króla każdym z nas, dążącym do samorealizacji bez względu na konsekwencje, co podkreślił współczesnym strojem i zastąpieniem przewidzianej didaskaliami katedry w Palermo pokojem, w którym rodzina (z dziecięciem) spożywa posiłek. Każdy z nas bowiem pod wpływem niespodziewanego zdarzenia może w sobie odkryć nieznane dotąd uczucia, sprawdzić się w krytycznej sytuacji. Przez dwa akty podążałam bez protestu za myślą reżysera, bo jej realizacja była konsekwentna, a dzięki udanej współpracy ze scenografem i choreografką (piękny pomysł na pieśń Roksany!) - interesująca dla oka. A przede wszystkim spójny był charakter przekazu płynącego ze sceny z klimatem muzyki. Mój nastrój radykalnie zmienił się w III akcie, bo dramat zamienił się w nim w farsę. Nie pojmuję, dlaczego reżyser zwątpił w inteligencję ludzi zasiadających na widowni, dlaczego upływ czasu musiał zaznaczyć zramoleniem Edrisiego i zamienieniem Roksany w podstarzałą hipiskę ze skłonnością do alkoholu. To przerysowanie odebrało wiarygodność finałowi, spłaszczyło wymowę dzieła. Artyzm zamienił się w trywialność. Zerwała się nić łącząca muzykę i obraz, i tego rozejścia się nie był w stanie naprawić cały żar, cały kunszt wokalny i aktorski, jaki Mariusz Kwiecień wlał w finałową arię Króla.

A jednocześnie ten krakowski "Król Roger" broni się muzyką. Łukasz Borowicz przygotował orkiestrę bardzo starannie, nasycił ją odpowiednią emocją, a drobne usterki instrumentów dętych nie zniweczyły urody całości dzieła. Bardzo dobrze śpiewały chóry (przygotowanie: Zygmunt Magiera i Marek Kluza). Mariusz Kwiecień jest urodzonym Rogerem, więc każda zaśpiewana przez niego fraza elektryzowała. Katarzyna Oleś-Blacha była dobrą Roksaną, choć w III akcie nie zrozumiałam ani jednego śpiewanego przez nią słowa. Pavlo Tolstoyowi, śpiewającemu przyzwoicie, zabrakło charyzmy Pasterza wydobywającego z ludzi skrywane pasje. Adam Sobierajski jako Edrisi chwilami nie mógł się przebić przez gęstą warstwę muzyki orkiestrowej. Obsady śpiewaków dobrze dopełnili Monika Korybalska jako Diakonisa i Przemysław Firek jako Arcykapłan. Ale i tu wolałabym głosy o gęstszym brzmieniu i większym wolumenie.

Kilka dni wcześniej, 9 listopada, premiera odbyła się także na scenie Teatru Ludowego, choć nie za sprawą tamtejszego zespołu aktorskiego, ale dzięki Baletowi Dworskiemu Cracovia Danza i krakowskiej Akademii Muzycznej. Współpraca tych instytucji zaowocowała wystawieniem baletu "Wesele w Ojcowie" Karola Kurpińskiego i Józefa Damsego. W Krakowie nie oglądaliśmy tego widowiska, uznanego za pierwszy balet narodowy, od 1976 roku, a jak ważna jest znajomość rytmiki i charakteru krakowiaków, mazurków i oberków, dowiódł choćby ostatni Konkurs Chopinowski, w którym słyszeliśmy wiele "wariacji na temat", także w wykonaniu polskich pianistów. Ale spektakl choreograficznie przygotowany przez Marka Rembowskiego, w kostiumach Zofii de Ines, także jej i Tomasza Chlandy scenografii, muzycznie przygotowany i poprowadzony przez Macieja Tworka, był ważny nie tylko ze względów edukacyjnych. Dał widzom sporo przyjemności, bo i tancerze dobrze wywiązali się ze swych zadań, i orkiestra pozwoliła cieszyć się dawno niesłyszaną muzyką Kurpińskiego i Damsego, kompozytorów współczesnych Chopinowi i przez niego odsuniętych w cień.

Od kilku lat z cienia wydobywany jest inny kompozytor epoki chopinowskiej, a i dyplomata, Józef Michał Ksawery Franciszek Poniatowski, książę Monterotondo herbu Ciołek, wnuk brata Stanisława Augusta. Spotykaliśmy się już z jego dziełami w czasie Festiwali Muzyki Polskiej. Tym razem dzięki Instytutowi Rozwoju Kultury Polskiej oraz Zakonowi Maltańskiemu w Polsce 22 października zabrzmiała po raz pierwszy w Krakowie, w Centrum Jana Pawła II, jego Msza F-dur, obszerny utwór odnaleziony przez dwoma laty w British Library. Msza napisana pierwotnie na kwartet solistów, chór i fortepian, została zintrumentowana przez Macieja Jabłońskiego i Sebastiana Perłowskiego i zaprezentowana pod batutą tego ostatniego przez wyśmienitych wykonawców: Katarzynę Oleś-Blachę (sopran), Urszulę Kryger (mezzosopran), Pawio Tolstoya (tenor), Wojtka Śmiłka (bas), Chór Polskiego Radia oraz Orkiestrę Instytutu Rozwoju Kultury Polskiej, w skład której weszli czołowi krakowscy instrumentaliści. Tak dobrany zespół wykonawczy wydobył całe piękno muzyki Poniatowskiego, który obdarzony był wielką inwencją melodyczną i władał dobrym warsztatem kompozytorskim. Nasza wiedza o polskiej muzyce znów nieco się poszerzyła.

Anna Woźniakowska
Miesięcznik Kraków
24 grudnia 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...