Król bawi się w Poznaniu

"Rigoletto" - 10. Dni Verdiego

Po światowej prapremierze "Rigoletta", która miała miejsce w Wenecji 11 stycznia 1851 roku, Verdi miał ponoć powiedzieć do odtwórcy tytułowej partii: "Jestem rad z siebie i sądzę, że nie napiszę nigdy nic lepszego...". Z perspektywy czasu i poznania całej twórczości włoskiego mistrza opery można zarówno zgodzić się z kompozytorem, jak i też zanegować drugą część wypowiedzi. Historia dworskiego błazna i jego córki, owszem, stanowiła dobry materiał eksportowy, który szybko rozniósł się do teatrów poza Włochami, ale potem powstawały równie doskonałe i piękne dzieła, np. "Falstaff" - jedyna, napisana u schyłku życia Verdiego, opera buffa

Komponując "Rigoletto" Giuseppe Verdi zainteresował się poruszającym dramatemVicotra Hugo: „Król się bawi”, do którego libretto opracował Francesco Maria Piave. Jego treścią jest historia fałszywego, szyderczego księcia i jego błazna, który okazuje się być kochającym ojcem dla swojej jedynej córki Gildy. Intryga doprowadza do zabicia niewinnej, zakochanej nieszczęśliwie w Księciu córki Rigoletta. 

W ramach odbywających się w listopadzie XVII Poznańskich Dni Verdiego, dyrektor Michał Znaniecki zaprezentował owe dzieło na deskach Teatru Wielkiego. Swoją autorską inscenizację przeniósł z wrocławskiej opery, gdzie premiera odbyła się w 2007 roku, aby zaprezentować  
ją poznańskiej publiczności. Czytając popremierowe recenzje i wypowiedzi potwierdza się opinia, że zamysł reżysera jest wizjonerski i szczególny spośród jego licznych produkcji.

Pierwszym elementem scenograficznym, który najbardziej się wyróżnia, jest ogromna drewniana ściana zbudowana na planie okręgu, piększona wyświetlanymi ornamentami. Pojawia się przestrzeń na wzór teatru elżbietańskiego. Ma to zarówno walory estetyczne, jak i akustyczne dla występujących artystów i chóru. Styl Znanieckiego jest w zasadzie jedyny w swoim rodzaju. Reżyser bawi się teatrem w teatrze, doskonale operuje drugim planem, gdzie np. przez oddalone, wycięte okno widzimy inną akcję sceniczną. Ponadto zmusza widza do percepcyjnego odbioru dzieła. Kolejnym uniwersalnym, a przy tym ciekawym zabiegiem scenograficznym jest stojąca na środku klatka, której rozpiętość sięga szczytów sceny. Z jednej strony służy ona za schronienie Gildy, a odwrócona - za królewską komnatę. Uwagę przykuwa także akrobata, który występuje we wstępie – scenie dworskiej. 

Reżyser poradził sobie także z motywem burzy, przyświecającemu praktycznie całemu III aktowi. Chwilę po podniesieniu kurtyny rozsypał się witraż, umocowany na łańcuchach. Motyw grozy spotęgowały emitowane z głośników dźwięki piorunów, choć niestety zagłuszyły one występujących artystów na scenie.

Reżyseria świateł Bogumiła Palewicza budzi zachwyt i kreuje przyświecające bohaterom nastroje. Odpowiednio zastosowana pełna gama kolorów do ukazania próżnego świata księcia Mantui i ponuro-mroczne barwy dla wykreowanego przez Znanieckiego świata podziemnego w III akcie. Jeśli już mówimy o tym „światku”, to dzieją się tam rzeczy niesłychane. Lekko pod sceną można zauważyć gwałty i rozboje. Być może reżyserowi zależało na podkreśleniu rychłego końca Gildy? Mnie się ten zamysł podoba. Ciekawy jest także ruch sceniczny, przygotowany przez Bożenę Klimczak. Z pewnością najbardziej mocnym punktem estetycznym były wspaniale zaprojektowane epokowe kostiumy, również wedle pomysłu Michała Znanieckiego.

Jedyne, co można zarzucić poznańskiej premierze, to często widoczny chaos na scenie. Zdarzały się momenty, że niektórzy artyści gubili się i nie wiedzieli, co dalej mają robić. Nie zaszkodziło to jednak fenomenalnym kreacjom wokalnym. 

Specjalnie zaproszony na premierowe spektakle Andrzej Dobber to postać, której przedstawiać bywalcom opery nie trzeba. Dysponujący pięknym barytonem artysta z łatwością i odpowiednim wyczuciem poruszał się na scenie. Zbudował fantastyczną kreację wokalną nieszczęśliwego błazna. Kolejna gwiazda - dziś jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich tenorów - Arnold Rutkowski, jako Książę Mantui pokazał absolutny popis swoich możliwość wokalnych w sztandarowej arii „La donna e mobile”. Małgorzata Olejniczak, kreująca Gildę, pokazała się jako świetna aktorka, natomiast głosowo brakowało w jej wykonaniu liryzmu. Artystka dysponuje pięknym i silnym sopranem, aczkolwiek w tej roli mogła pokusić się o dodanie nutki delikatności i niewinności. Szkoda, że tak dobrze nie wypadli artyści drugoplanowi, którzy nie zaprezentowali wyrównanego poziomu muzycznego. 

Dużą niespodziankę sprawiło kierownictwo muzyczne włoskiego dyrygenta Eralda Salmieri, który wartko przeprowadził muzyków po partyturze Verdiego. Wydobył on z dzieła wiele interesujących motywów i płaszczyzn muzycznych. Zawiódł trochę chór, który śpiewał nierówno.

To, czego zabrakło poznańskiej premierze, to przede wszystkim odpowiednia koordynacja zachowań poszczególnych artystów na scenie. Być może zabrakło czasu na dodatkowe próby. Pozostaję z optymistycznym nastawieniem, że z czasem spektakl ten nabierze odpowiedniego kolorytu i dojrzeje – tak jak w Operze Wrocławskiej.

Maciej Michałkowski, Tomasz Maleszewski
Dziennik Teatralny Wrocław
16 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia