Król jest nagi

"Poskromienie złośnicy" - reż: Tadeusz Bradecki - Teatr Śląski w Katowicach

Świetnie zrealizowana adaptacja klasycznej już komedii. Gdyby powyższym zdaniem zakończyć recenzję, właściwie nic złego by się nie stało - nikt w błąd nie zostałby wprowadzony. Jednakże pozostałby we mnie pewien dyskomfort, jakby wyrzut sumienia, że coś tu jednak nie zostało wyraźnie powiedziane, że jakieś istotne pytanie nie zostało postawione - bo czy najświetniej nawet zrealizowana adaptacja klasyki, automatycznie staje się dobrym przedstawieniem?

Akcja, napisanej na przełomie XVI i XVII wieku sztuki, została przeniesiona we włoskie realia lat 50. ubiegłego wieku. Zabieg reżyserski, z pewnością ciekawy, choć i nienowatorski, mający pewnikiem na celu uwspółcześnienie dzieła. I tak, zamiast fantazyjnych żabotów, pończoch, podwiązek i krynolin, mamy kolorowe marynarki, sukienki w grochy, dzwony i skórzane kurtki, zamiast bryczek i rączych koni - skutery o linii klasycznie zaokrąglonej, itd. Generalnie twórcom udało się uchwycić klimat pięknej skądinąd epoki – bo któż nie lubi ckliwych i cudownie kiczowatych włoskich piosenek jak nie przymierzając “Ciao ciao bambina”.  

Do wysokiego poziomu reżyserii doszlusowali aktorzy, grający lekko i z wdziękiem. Świetnie obsadzeni “poskramiana” i “poskramiający” - Monika Radziwon i Grzegorz Przybył oraz “perły drugiego planu”: Andrzej Warcaba w roli Grubbia i Andrzej Dopierała jako Hortensjo {ten głos!}.

Wszystko to podkreśla igrająca ze stereotypami Italii scenografia oraz kilka reżyserskich smaczków, jak postaci zasiadające w lożach jakby żywcem wyjęte z epoki Szekspira, czy też dwóch cherlawych, bo kilkuletnich cherubinów znoszących ze sceny co cięższe rekwizyty. Całość skrojona ze smakiem, ładnie i kolorowo. 

I teraz powróćmy do pytania zasugerowanego na poczatku – czy jest to teatr najwyższej próby? Paradoksalnie to, co miało podnieść atrakcyjność owego przedstawienia, stało się jego największym problemem – przeniesienie akcji w czasy niemal współczesne, uwypukliło, zdemaskowało całą staroświeckość i ramotę tej napisanej ponad 300 lat temu komedii. O ile wielkie tragedie Szekspira dotknąwszy problemów dla ludzkości uniwersalnych, zdają się być ponadczasowe, to dla tej akurat komedii czas okazał się być wyjątkowo niełaskawy.

Kultura jest tworem dynamicznym, humor nie stoi w miejscu – to, co bawiło do łez ludzi tamtej epoki, we mnie - okrutnie doświadczonemu absurdem Monthy Pythona czy pure-nonsensem grupy Mumio {nomen omen z Katowic pochodzącej} - wywołuje co najwyżej ledwie kurtuazyjny uśmieszek. Mimo iż czasem udaje się porządnie rozbawić publiczność, to wynikiem tego rzadko jest sam tekst, a częściej aktorskie tricki i sztuczki, co więcej, mimo literacko pięknej rozpoetyzowanej szekspirowskiej frazy, żart zawarty w tekście jest ciężki, przaśny i grubą kreską podkreślony, czym zdradza swój jakby nie było plebejski rodowód. I gdyby chociaż płynęły z tego jakieś ponadczasowe wnioski, jakieś istotne nauki, zamiast przebrzmiałego już fallocentrycznego obrazu relacji damsko-męskich, to może miało by to wtedy jakiś sens. Ba! Być może wystawiona w jej oryginalnym wyglądzie, w strojach, języku i scenografii z epoki komedia ta, byłaby zajmującym historyczno-obyczajowym obrazkiem, ciekawostką – możliwe, lecz próba uczynienia jej współcześnie obowiązującą i poruszającą, nie wydaje mi się niczym więcej jak tylko szminkowaniem trupa. 

Podsumowując, nie można powiedzieć by było to przedstawienie nieudane – myślę, że traktując je w kategoriach czysto rozrywkowych, będzie to raczej mile spędzone 2,5 godziny. Jeżeli jednak ktoś oczekuje od teatru czegoś więcej niż rozrywki, będzie raczej rozczarowany.

Michał Raszka
Dziennik Teatralny Katowice
9 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia