Królowa odeszła

Portret Niny Andrycz

Wyrazista aktorka, poetka, pisarka, człowiek o wielkim sercu i niezwykłej wrażliwości. Uwielbiała być damą. Kochała życie i teatr. Sarę Bernhardt w musicalu "Polita" zagrała jako stulatka.

Jak wielu znają Państwo ludzi, którzy z pełnym przekonaniem twierdziliby, że swój największy sukces odnieśli, mając... 85 lat? Ona - królowa balu, zakochana w teatrze, książkach i życiu - taka właśnie była. Wiedziała, że nic nie dorówna roli twórczyni brytyjskiego imperium Elżbiety I w spektaklu "Królowa i Szekspir" Marcela Kochańczyka, którą zagrała w nader sędziwym wieku. Uczennica Aleksandra Zelwerowicza, panna z Brześcia nad Bugiem, czuła, że to królowe, damy, arystokratki - korowód wspaniałych, nierzadko historycznych postaci na czele z Marią Stuart, Lady Makbet, Lady Milford, carycą Katarzyną i Kleopatrą - są jej najmocniejszą stroną. Uwielbiała je, bo w szarej, komunistycznej rzeczywistości, dawały złudzenie obcowania z lepszym światem. - Tak się składa, że im gorzej w kraju, im ciemniej, siermiężniej i smutniej, tym bardziej podobają się na scenie królowe, cesarzowe, wielkie damy z dekoltem po pas, w tiulach, koronkach i perłach - mówiła. Zmarła 31 stycznia w warszawskim szpitalu na Powiślu, w łóżku od Jurka Owsiaka. Jego Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy przekazała zresztą w testamencie niebagatelną sumę. Miała gest i serce, które okazywała słabszym (wspierała m.in. fundację "Zdążyć z pomocą"). Sama o sobie mówiła - heroina, bo słowo gwiazda do niej nie przemawiało. - Gdy wchodziła do teatru, wszyscy o tym wiedzieli - wspomina Ignacy Gogolewski. - Potrafiła zapamiętać stronę tekstu prozą w ciągu jednej nocy. Teatr był jej prawdziwym domem - mówi Olgierd Łukaszewicz. - Zdumiewająca postać. Piękna kobieta. Tak jak Aleksandra Śląska, powtarzała: "Moja wyobraźnia uruchamia się najbardziej, gdy gram królowe" - dodaje Krystyna Janda. W listopadzie skończyła 101 lat, choć długo podawała do publicznej wiadomości datę, czyniącą z niej osobę młodszą - 11.11.1915. Gdy jednak planowała miejsce pochówku (marzyła o cmentarzu na Starych Powązkach - ba, wykupiła nawet kwaterę na 99 lat), zażyczyła sobie, by na kamieniu wygrawerowano tę pierwszą, prawdziwą - 11 listopada 1912. Za młodszą uchodziła dlatego, że ktoś w czasie okupacji majstrował przy jej metryce urodzenia - ot, typowe wojenne losy. Po wojnie zaś nie w smak jej było przywracanie dawnego stanu rzeczy, bowiem... jako młodsza, jak sama filuternie podkreślała, miała większe szanse znaleźć męża. I znalazła! Był nim najdłużej urzędujący PRL-owski premier Józef Cyrankiewicz - wielka miłość aktorki, ale i powód, dla którego z niej szydzono. Miała książkowy życiorys. Tego, czego doświadczyła, starczyłoby na kilka powieści. I na film!

Co ciekawe, pani Nina, zakochana po uszy w scenie, przez 65 lat wierna Teatrowi Polskiemu, nie przesadzała w romansowaniu z celuloidem. Na ekranie pojawiła się w "Warszawskiej premierze", "Uczcie Baltazara", "Darach magów", "Kontrakcie", "Horrorze w Wesołych Bagniskach", "Sławie i chwale", "Na dobre i na złe", "Jeszcze nie wieczór" oraz "Sercu na dłoni". Skończyła w Wilnie prawo, a w Warszawie historię i to, co stało się pasją jej życia: aktorstwo. I pomyśleć, że mama serdecznie jej to odradzała. - Scena to rozpusta! - beształa córkę. Czy miała plan B? Być może zostałaby pisarką, wydała wszakże powieść, wspomnienia, wiersze. - Dworzec, z którego odjechała, dawno spłonął, ale w snach jej powraca - pisała w jednym z nich ("Biografia"). 31 stycznia 2014 roku podróż pani Niny na zawsze dobiegła końca.

Maciej Misiorny
Tele Tydzień
12 lutego 2014
Portrety
Nina Andrycz

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia