Kryminalni z humorem

"Jednoręki ze Spokane" - reż: Zbigniew Brzoza - Teatr im. Solskiego w Tarnowie

Prezentację konkursową tegorocznego Ogólnopolskiego Festiwalu Komedii Talia tradycyjnie już rozpoczął zespół Tarnowskiego Teatru, pokazując swój premierowy spektakl - tym razem sztukę Martina McDonagh "Jednoręki ze Spokane" w reżyserii Zbigniewa Brzozy. Przedstawienie weszło oczywiście do repertuaru teatru i jest już dostępne szerokiej publiczności. Rzecz warta jest polecenia z uwagi na oryginalność tematu, specyficzny rodzaj humoru i interesującą inscenizację.

Autor "Jednorękiego ze Spokane", Martin McDonagh to współczesny irlandzki dramatopisarz, sławę w teatralnym świecie przyniosły mu tzw. czarne komedie łączone w trylogie - "Trylogia Leename" czy "Trylogia arańska" - których akcja rozgrywa się na irlandzkich wyspach. Jego twórczość charakteryzuje surowy, prowincjonalny język, pierwotna symbolika, a nade wszystko ironia i czarny humor. McDonagh zajmuje się także z powodzeniem pisaniem scenariuszy filmowych i reżyserią. Za krótkometrażowy obraz "Six Shooter" został uhonorowany Oscarem, a uznaniem krytyki cieszyła się też długometrażowa produkcja, którą wyreżyserował na podstawie własnego scenariusza, wyświetlana w Polsce pod tytułem "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj". Chociaż wielu krytyków uważa jego pisarstwo za wyjątkowe i niepowtarzalne, to jednak widać w nim wpływy twórców amerykańskich, takich jak chociażby Sam Shepard czy David Mamet. Amerykańskie korzenie ma również "Jednoręki ze Spokane", pierwsza sztuka McDonagha, której akcja została umiejscowiona właśnie w USA. 

Oto w obskurnym motelu w prowincjonalnym miasteczku w Arizonie zjawia się niejaki Carmichael, by dokonać kuriozalnej transakcji - odkupić od pary handlarzy marihuaną utraconą przed laty własną dłoń. O okolicznościach bandyckiego wybryku, w efekcie którego został pozbawiony ręki, dowiadujemy się z opowieści bohatera, ilustrowanej czarno-białym filmem. Młodociani przestępcy, którzy porwali go sprzed domu, przytrzymali jego ramię na torach w chwili przejazdu pociągu, po czym odeszli, machając mu odciętą dłonią na pożegnanie. Odtąd Jednoręki przez 27 lat podróżuje po kraju, szukając jej.

Swoich oprawców dawno odnalazł i zemścił się, ale w sprawie cennej dla niego kończyny szczęście mu jakoś nie sprzyja. Tymczasem Marilyn i czarnoskóry Toby twierdzą, że są w jej posiadaniu. Przynoszą nawet towar, by wymienić go na sporą dla nich kwotę 500 dolarów. Jednak najbardziej zdesperowany kaleka nie da sobie wmówić, że mała, czarna, aborygeńska ręka, ukradziona z muzeum, należała kiedyś do niego. Dla pary oszustów nadchodzą więc ciężkie chwile. Przykuci kajdankami do kaloryfera w hotelowym pokoju usiłują uratować życie, choć płonąca na kanistrze z benzyną świeca nie wróży im nic dobrego. Dodajmy jeszcze do tego irytującego recepcjonistę Mervyna i wydzwaniającą staruszkę, która spadła z drzewa, a otrzymamy mniej więcej zarys sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie.

"Jednoręki ze Spokane" to typowa czarna komedia z wątkami kryminalnymi. Jej estetyka opiera się na żartobliwym potraktowaniu tematów z natury swej poważnych, takich jak np. kalectwo, cierpienie, przemoc, narkomania, rasizm, a typowymi dla niej środkami wyrazu są groteska, parodia, ironia słowna i sytuacyjna, poetyka absurdu i surrealizmu. Niewątpliwą zaletą sztuki są niespodziewane zwroty akcji, świetne dialogi i wyraziste postacie, które, choć pochodzą ze społecznego marginesu, wzbudzają sympatię. Nie znajdziemy w niej ocen moralnych, a kontrowersyjne zagadnienia potraktowane są z karykaturalnym zacięciem. Pod tym wszystkim czai się jednak drugie dno jak w metaforze, która pozwala na głębsze interpretacje. Widz nie tylko się ubawi, ale i zamyśli nad rolą marzeń w ludzkim życiu czy potrzebą znalezienia w nim idei, która stanie się sensem podejmowanych działań.

Tarnowska inscenizacja Zbigniewa Brzozy inspirowana jest klimatem gangsterskiego kina noir. Podkreśla to nie tylko ubiór Carmichaela (charakterystyczny kapelusz i prochowiec z podniesionym kołnierzem), pistolet, którego nie waha się użyć, czy tajemnicza walizka, ale także czarno-białe projekcje video Tomasza Bergmanna, towarzyszące spektaklowi, nasuwając takie skojarzenia.

Akcja spektaklu toczy się wartko, a publiczność co chwilę jest zaskakiwana absurdalnymi sytuacjami, na nudę nie ma miejsca. Znakomicie rozegrany został finał przedstawienia, w którym Jednoręki i Mervyn schodzą ze sceny, ukazując się równocześnie na ekranie, jakby zatarła się granica między teatrem a kinem. Po czym za sprawą odwróconych napisów przesuwających się przed oczami widzów zostajemy przeniesieni za ekran, przed którym siedzi hotelowy recepcjonista. Wrażenie niesamowite i wyjątkowo udany pomysł inscenizacyjny.

Scenografia do spektaklu, autorstwa Grzegorza Małeckiego, jest oszczędna i prosta, ale wszystko jest w niej funkcjonalne - garderoba, w której przetrzymywany jest Toby i w której przechowywana jest walizka z niezwykłą zawartością, schody przeciwpożarowe za oknem, którymi przybędzie, a później ucieknie para oszustów, łóżko i nocna szafka z telefonem, tworzące skromny wystrój taniego pokoju motelowego. Ważnym elementem tej scenografii jest też ściana, która w razie potrzeby staje się ekranem, a podświetlona z drugiej strony staje się przezroczysta i otwiera dodatkową przestrzeń, np. recepcji hotelowej.

Na dobrym poziomie w tarnowskim przedstawieniu stoi również aktorstwo. Znakomita Zofia Zoń w roli Marilyn ma kilka twarzy, jak to kobieta: jest słodką idiotką, bezwzględną, choć naiwną oszustką, ale gdy trzeba, przeistacza się w seksownego i uwodzicielskiego wampa, a wszystko to z lekkością godną podziwu. Panowie: Tomasz Wiśniewski (Carmichael), Kamil Urban (Mervyn) i występujący gościnnie Łukasz Stawarczyk (Toby) równie dobrze weszli w swoje role, stwarzając postacie przekonujące, acz niejednoznaczne - ważne, że tę niejednoznaczność udało im się zaakcentować.

Inscenizacja "Jednorękiego ze Spokane" Zbigniewa Brzozy jest przemyślana i dopracowana w każdym szczególe, jeśli do tego dodamy udaną scenografię i porządne aktorstwo, to nawet wymagający widz musi być usatysfakcjonowany. A przy okazji dowie się, jak czuje się człowiek, któremu pomachano jego własną ręką, dlaczego miłością twardziela jest gibbon z zoo i czemu staruszka z połamanymi nogami zamiast dzwonić na pogotowie przegląda "świerszczyki". Absurdalny i czarny humor sztuki trafi z pewnością do miłośników książek Josepha Hellera ("Paragraf 22"), Kurta Vonneguta ("Rzeźnia nr pięć") oraz fascynatów kina spod znaku Quentina Tarantino ("Pulp Fiction", "Bękarty wojny"), Tima Burtona ("Sok z żuka", "Gnijąca panna młoda") czy Latającego Cyrku Monty Pythona. Im też serdecznie to przedstawienie polecam.

Beata Stelmach-Kutrzeba
Temi
12 października 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...