Krystian Lupa dostanie teatralnego Oscara

Europejskie Nagrody Teatralne

We Wrocławiu rozpoczął się festiwal, którego punktem kulminacyjnym będzie przyznanie w niedzielę 5 kwietnia Krystianowi Lupie Europejskiej Nagrody Teatralnej, uważanej za odpowiednik filmowych Oscarów. Twórczość wybitnego reżysera przypomina szef działu Kultura DZIENNIKA, Jacek Wakar.

Europejska Nagroda Teatralna to niejedyny laur dla Krystiana Lupy. Reżyser jest także zdobywcą dwóch najważniejszych polskich nagród teatralnych: Nagrody im. Konrada Swinarskiego za reżyserię „Marzycieli” Musila w Starym Teatrze w Krakowie (1988) oraz Nagrody im. Leona Schillera za wybitne osiągnięcia w reżyserii teatralnej w roku 1991. W ostatniej dekadzie otrzymał m.in. Nagrodę Krytyki Francuskiej za „Lunatyków I” i „Lunatyków II” wg Brocha ze Starego Teatru w Krakowie dla najlepszego spektaklu obcojęzycznego w sezonie 1998/99 we Francji. 

W 2001 roku rząd Austrii odznaczył reżysera Krzyżem Zasługi I Klasy w dziedzinie nauki i sztuki, a rok później został Kawalerem Orderu Sztuk Pięknych i Literatury – najwyższego odznaczenia dla twórców nadanego przez ministra kultury Francji. Za spektakl „Wymazywanie” Bernharda w warszawskim Dramatycznym Lupa otrzymał Feliksa (nagrodę dla najlepszego reżysera), za „Mistrza i Małgorzatę” nagrodzono go Grand Prix Publiczności na I Międzynarodowym Festiwalu „Spotkania” w 2002 roku. A jego ostatni spektakl „Factory 2” ze Starego Teatru w Krakowie otrzymał Grand Prix na I Międzynarodowym Festiwalu Teatrów „Boska komedia”. 

Myśląc o Krystianie Lupie, lubię wracać do przeszłości. To ten reżyser dał nam „Kalkwerk”, „Lunatyków”, „Immanuela Kanta” czy „Braci Karamazow”, a więc spektakle, które zbudowały w dużym stopniu świadomość ich widzów, a dla polskiego teatru ostatnich dwóch dekad stanowią punkt szczytowy. Dziś jednak zdaje się, że zapisały one rozdział w twórczości artysty już zamknięty. Od dłuższego czasu widać bowiem, że Lupa odwraca się od teatru, jaki zwykło się określać jako tradycyjny. Ostatnim widowiskiem tego nurtu było „Na szczytach panuje cisza” Thomasa Bernharda w warszawskim Teatrze Dramatycznym zrealizowane w 2006 roku. 

Dzisiaj reżyser manifestacyjnie odwraca się od dramaturgii i „gotowej” literatury, wskazując, że od teatru znacznie ciekawsze jest dla niego życie. Pierwszym dokumentem przełomu był ubiegłoroczny projekt „Factory 2”, w ramach którego Lupa, opierając się na aktorskich improwizacjach i do woli modyfikując podczas wielomiesięcznych prób przypisany do poszczególnych etiud tekst, próbował powołać do życia własną replikę legendarnej Fabryki. Co prawda twórca do dziś się od tego odżegnuje, ale robi to z coraz mniejszym przekonaniem. Przyznaje, że cieszy go, że „Factory 2” stało się już nie spektaklem, a czymś w rodzaju klubu i że aktorzy przychodzą w nim żyć, a nie grać. 

Nowe, przygotowywane właśnie przedsięwzięcie nazywa się „Persona. Tryptyk” i można się spodziewać, że okaże się kolejnym etapem na drodze Lupy wiodącej do rozsadzenia ram tradycyjnego teatru przy jednoczesnym pozostawieniu sobie prawa do budowania scenicznej iluzji. Rzecz, jak wskazuje tytuł, ma się składać z trzech części (we Wrocławiu – w ramach „work in progress” – zostanie pokazana środkowa) poświęconych po kolei grecko-ormiańskiemu mistykowi Georgijowi Dżurdżijewowi, Marylin Monroe i Simone Weil. Połączyć je ma idea konstruowania własnego mitu, a potem jego zniszczenia, ogołocenia postaci z przypisanych nim legend. 

To jeden z wielkich tematów teatru Krystiana Lupy. Konrad z „Kalkwerku” pisał na scenie własne studium, próbując ustawić samego siebie w roli demiurga, i ponosił spektakularną klęskę, zatracając się w obłędzie. Meister, bohater „Na szczytach panuje cisza”, mianował siebie samego największym z artystów, ale na zewnątrz przedostawała się tylko żałosna poza. Zestaw kabotyńskich gestów. W tym przedstawieniu, jak żadnym innym u tego reżysera wypełnionym śmiechem, objawiał się on jako godzący we własną pychę ironista. Rezygnował z pokusy mistycyzmu na rzecz gorzkiej konstatacji – patrzcie, taki też jestem, Meister to ja. 

„Factory 2” miało być doświadczeniem granicznym – dziwnym złączeniem przedstawienia, improwizacji na zadany temat, fragmentów filmowych, wreszcie odprysków prywatności autorów. Sceniczne wersje etiud i filmów Andy’ego Warhola miały przeobrazić się w manifest artysty przekraczającego wytyczone mu z góry granice. Jedni dostrzegli w tym nowe otwarcie i dowód ewolucji Lupy badającego niepenetrowane w teatrze terytoria. Inni – w tym niżej podpisany – podeszli do eksperymentu z niechęcią. Pierwszą barierą była jakość tekstu, bowiem demitologizacja bywalców Warholowskiej Fabryki dotknęła także sfery ich wypowiedzi. Drugą i bardziej istotną kwestią było pytanie o to, czy nie uciekając się do emocjonalnego szantażu, da się na scenie sportretować życie, wyrzekając się iluzji. Lupa co prawda odżegnuje się także od nazywania go guru, bowiem zostawia sobie prawo do mistyfikacji. Jednak jego status w zespołach, w których przygotowuje swoje spektakle, i dla jego wiernej widowni jest bardzo do takiej roli zbliżony. Jeśli ktoś nie kupuje takiego pojmowania teatru, opowiadając się za ewolucją poprzez rozszerzanie istniejących już konwencji, może uznać te wszystkie działania za rodzaj sekciarstwa. I chcieć tego, co dziś wydaje się chyba niemożliwe. Powrotu Krystiana Lupy do poetyki, która ukształtowała jego największe inscenizacje – „Lunatyków”, „Braci Karamazow”, „Wymazywanie”. 

Czekam zatem na „Personę”, ale nie mogę pozbyć się przeświadczenia, że formuła tamtego teatru wcale się nie wyczerpała. Tacy na przykład „Lunatycy”. Adaptując genialną powieść Hermanna Brocha, Lupa powiedział moim zdaniem więcej o kondycji człowieka w zmieniającym się dynamicznie świecie, niż zamykając się w Fabryce własnej i Warhola. Najbliżej mi do pierwszej części tego przedstawienia opartej na tomie „Esch, czyli anarchia”, bowiem reżyser z goryczą, ale i wyrozumiałością pokazał w niej ludzi takich jak my. Esch Jana Frycza, przez cztery godziny nie opuszczając sceny, próbuje zrozumieć, czym jest człowieczeństwo, czym uzurpacja władzy, a czym społeczne zakazy i nakazy. Ta perspektywa pozwalała mi odnaleźć się w świecie Lupy jak we własnym, podczas gdy „Factory 2” budziło tylko odruch buntu. 

Może jest tak, że w zamierzeniach Krystiana Lupy skrapla się dziś to wszystko, co wyznacza drogę rozumienia współczesnego teatru, a ignorować tego nie sposób. Chęć przekraczania granic sceny, penetrowania aktora na styku postaci dramatu z prywatnością powraca przecież raz po raz i to u bardzo różnych twórców. Skąd się bierze? Pewnie z niewiary w teatr, jaki był dotąd, i braku zaufania wobec raz napisanej, nawet wielkiej literatury? Nie od dziś wiadomo, że Krystian Lupa źle czuje się w todze mistrza i chce od niej uciec jak najdalej. Wyjściem ma być nowe otwarcie własnego teatru i ośmieszenie siebie jako guru. Czy to się uda? Zdarzenia takie jak Europejska Nagroda Teatralna idą na przekór tym oczekiwaniom.

Jacek Wakar
Dziennik
2 kwietnia 2009
Portrety
Krystian Lup

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia