Krzyk był potrzebny

Marcin Nałęcz-Niesiołowski podpisał umowę

Dyrektor filharmonii Marcin Nałęcz-Niesiołowski podpisał umowę. Będzie kierował tą instytucją przez następne 2,5 roku. Czyli tyle, ile od początku proponował mu marszałek. Oznacza to, że dyrektor może nie otworzyć gmachu opery. A przecież to jego dziecko. Było się o co bić? - pyta Bartosz Wacławski w Kurierze Porannym.

Dziennikarz białostockiej "Gazety Wyborczej" Jakub Medek uważa, że nie. Koronny argument: jeśli jest tak wspaniały, to niech startuje w konkursie na dyrektora opery (nic przecież nie stoi na przeszkodzie, by wygrał). Święta prawda. Tylko dlaczego zarząd województwa przedłuża mu umowę na 2,5 roku bez konkursu? Pewnie marszałek uznał, że warto. O miesiąc, pół roku czy dwa lata dłużej, już nie. Dziwne, prawda? 

A jednocześnie "Gazeta" nie zauważa, że kontrakt bez konkursu dostał też inny wybitny twórca - Piotr Tomaszuk, szef Wierszalina! I to aż na cztery lata. Powód: wybitne osiągnięcia. Podobnie jak w przypadku dyrektora-dyrygenta. 

Rozumiem, że to dziennikarzowi nie przeszkadza. Przyznam, mnie również. Bo przecież Wierszalin to Tomaszuk. Bez niego to nie to samo. Podobnie jest z Nałęcz-Niesiołowskim. Dlatego powinien otworzyć operę. Nie jako gość, ale jako dyrektor. Dajmy mu tę satysfakcję, bo na nią zasłużył. I 

jeszcze jedno. Przy okazji przedłużenia umowy dyrektorowi podnoszą się głosy w sprawie pieniędzy. Ciekawe, że rozmawiamy o nich wtedy, gdy gmach opery już stoi. Jakoś wcześniej takie glosy były zbyt ciche. Ale pomijając: rzeczywiście opera w Białymstoku będzie kosztować majątek: rocznie 20-30 milionów złotych. Przyda się menedżer, który te pieniądze znajdzie nie tylko w kasie samorządu. Czy Nałęcz-Niesiołowski taki będzie? Tego nie wiem. Może więc warto sprawdzić?

Bartosz Wacławski
Kurier Poranny
7 lipca 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia