Krzyki zamiast szeptów

"Persona" - reż. Grzegorz Wiśniewski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Elżbieta Vogler, bohaterka Persony Ingmara Bergmana, nie ma ostatnio szczęścia na polskich scenach. W Warszawie musiała z kamienną twarzą patrzeć na niespodziewany finał zmagań Simone Weil z Krystianem Lupą

Niestety niedługo potem, w spektaklu Persona reżyserowanym w Teatrze Wybrzeże przez Grzegorza Wiśniewskiego, znów była zmuszona przechodzić w milczeniu ciężkie chwile. Choćby w czasie audycji radiowej, którą pielęgniarka Alma próbowała ją trochę zabawić w trakcie pobytu w szpitalu. Najpierw, jak u Bergmana, słychać było kobiecy głos proszący nieznanego rozmówcę o przebaczenie. Vogler zaczęła się śmiać, ale zamiast wyłączyć odbiornik (jak zrobiła to Liv Ullmann w Personie), stopniowo zwiększała pilotem głośność. Dźwięk stawał się nieznośny, niektórzy widzowie zatykali uszy, a całkiem dobrze zagrane żebranie o litość przeszło nagle w serię bełkotliwych okrzyków, w których mowa była o mroku i nieobecności Boga i których związek z resztą słuchowiska pozostawał pod dużym znakiem zapytania.

Ta scena jest bardzo reprezentatywna dla gdańskiego spektaklu. Tam, gdzie Bergman wyłącza dźwięk, Wiśniewski podkręca wzmacniacz. To, co w filmie pozostaje nienazwane, na gdańskiej scenie musi być jasno powiedziane – inaczej widz mógłby nie dowiedzieć się, jakie konkretnie obawy trapią milczącą Elżbietę. Na subtelne i niedookreślone relacje pomiędzy dwiema kobietami w Wybrzeżu pozostało mało miejsca. Zupełnie jakby Wiśniewski chciał zrobić czytankę z Bergmana dla tych wszystkich, którzy nie byli w stanie zrozumieć filmu. Problem jednak w tym, że Bergmana nie daje się w ten sposób uprościć.

Persona to tekst o dwóch osobowościach, które na pierwszy rzut oka są skrajnie różne, ale w miarę rozwoju akcji zaczynają się do siebie zbliżać i wzajemnie przenikać, aż do punktu, w którym łączą się w jedność. W gdańskim spektaklu różnice między obiema bohaterkami są wyznaczone bardzo jasno, ale nie ma kryjącej się pod ich powierzchnią przestrzeni, w której mogłyby się spotkać i połączyć.

Pielęgniarka Alma (Ewa Jendrzejewska) to w przedstawieniu Wiśniewskiego bardzo naiwna, dobroduszna postać, zupełnie nieprzygotowana na spotkanie z silną osobowością Elżbiety. Kreacja Bibi Andersson w filmie Bergmana łączyła te cechy z ogromną wewnętrzną siłą i determinacją, ale w roli Jendrzejewskiej tych ostatnich wyraźnie brakuje. W Gdańsku Alma nie walczy w wyczerpującym pojedynku osobowości, bo od samego początku wiadomo, że nie będzie umiała stawić czoła milczeniu Elżbiety. Daje więc tylko sobą manipulować, a pod koniec przedstawienia pozwala sobie na – w gruncie rzeczy mało znaczący – bunt, który i tak służy nie jej, tylko powodzeniu jej pacjentki.

Szkoda, że tak właśnie poprowadzono postać Almy, tym bardziej, że sam pomysł obsadzenia w roli młodej pielęgniarki dojrzałej aktorki był świetny i mógł pozwolić na –zupełnie inne niż w filmie – uwypuklenie dorosłości ukrytej w tej, pozornie dziecinnej, kobiecie. Niestety, pomysł ten nie tylko pozostaje niewykorzystany, ale też ma swoje nieprzyjemne efekty uboczne. Jendrzejewska, grająca młodą, skrajnie naiwną dziewczynę, wypada po prostu sztucznie, a w najgorszych momentach karykaturalnie – dojrzała kobieta zostaje wbita w kostium niezbyt rozgarniętej trzpiotki, w którym nie czuje się dobrze.

Zadanie utrudnia aktorce kilka dziwacznych decyzji inscenizacyjnych. Kiedy Alma zaczyna buntować się przeciwko Elżbiecie, pojawia się na scenie w halce, jaskrawej apaszce i okularach przeciwsłonecznych. Trudno powiedzieć, co stoi za tym dziwacznym negliżem – może z jednej strony ujawnienie siebie i własnej kobiecości, a z drugiej chęć wyśmiania aktorskiej elegancji Elżbiety? Główny problem jednak w tym, że w scenach, w których powinno się ją odbierać poważnie, wygląda absurdalnie. Pozycja Almy zostaje podkopana jeszcze bardziej w scenie, w której opiekunka pierwszy raz zmusza Elżbietę do odezwania się. W scenariuszu Persony dramatyczne „Przestań!” pada w momencie, kiedy pielęgniarka ma polać pacjentkę wrzątkiem. U Wiśniewskiego wrzątek pojawia się później, a Elżbieta krzyczy, kiedy Alma rzuca się na nią, okładając ją rękami i krzycząc „Kurwa! Kurwa!”. To, niestety, kompletny dramaturgiczny niewypał. Postać Almy, zamiast stać się bardziej wyrazista, robi się żałosna i bezsilna.

Elżbieta (Joanna Bogacka) też zostaje w gdańskim przedstawieniu dookreślona – i jest to również dookreślenie niezbyt szczęśliwe. Milcząca pacjentka Almy robi wrażenie osoby przede wszystkim zblazowanej, zupełnie jakby na przedstawieniu Elektry zamilkła po prostu ze znudzenia. Na swoją opiekunkę patrzy albo z irytacją, albo z pobłażaniem – rzadziej z zaciekawieniem. Tak jak Alma Jendrzejewskiej skłania się w stronę stereotypowej naiwności, tak Elżbieta Bogackiej jest starzejącą się gwiazdą sceny i filmu, zmęczoną swoją karierą, która przygląda się, bez zbytniego zaangażowania, młodszej od siebie kobiecie. Przy takiej interpretacji sceny, w których Alma dziękuje swojej towarzyszce za to, że jej cierpliwie i z uwagą słucha, wypadają po prostu fałszywie – wystarczy spojrzeć na uśmiechającą się z politowaniem Elżbietę, żeby zrozumieć, że nie ma żadnych podstaw do wdzięczności.

Trzeba niestety przyznać, że zdarzają się sceny, w których obie aktorki grają kiepsko, z nieprzyjemną teatralną manierą. Złorzecząca obłudnym artystom Alma biega po scenie dobitnie akcentując każde ważniejsze słowo i wykonując całą serię bardzo dramatycznych, ale zupełnie niepotrzebnych gestów. Elżbieta, oglądająca stare slajdy ze swoich spektakli (w tej funkcji zdjęcia Joanny Bogackiej w jej różnych rolach z początku kariery aktorskiej), musi przy każdym kolejnym podejść do ekranu, tak samo się uśmiechnąć i tak samo obrócić radośnie w kółko. Zupełnie jakby w przedstawieniu o kobiecie przerażonej sztucznością i sceny, i świata aktorki ani na chwilę nie mogły po prostu zaistnieć bez uzewnętrzniania każdej wewnętrznej zmiany pięknie wyartykułowanym słowem albo widowiskowym gestem.

Zdarzają się sceny bardzo solidnie przygotowane i zagrane – jak ta, w której Alma zwierza się Elżbiecie ze swojego udziału w orgii i późniejszej aborcji, w ciągle zmniejszającym się kręgu światła ze stopniowo przygasającego reflektora. Zmieniające się relacje między dwiema kobietami są oddawane przez całą serię ciekawych zabiegów, od zmian w kolorystyce kostiumów, po nadającą spektaklowi rytm, cyklicznie powtarzającą się scenę pocałunku, w której po rozbłysku fleszy ustawionych w kątach sceny zapada na chwilę całkowita ciemność.

Mimo to nie udaje się jednak stworzyć wrażenia autentycznego, intensywnego kontaktu między Almą a Elżbietą. Każda istnieje samodzielnie, gra swoją rolę i osiąga (lub nie) swoje cele. Obraz taki, jak w filmie Bergmana – twarz, która należy w połowie do pielęgniarki, a w połowie do pacjentki – tu wypadałby sztucznie. Może dlatego Wiśniewski w kluczowej – a w spektaklu również ostatniej – scenie Persony, w której Alma zaczyna nagle, w imieniu Elżbiety, mówić o tym, co ją zmusiło do milczenia, prawie od razu oddaje głos samej Elżbiecie. Alma nie staje się Elżbietą; skłania ją tylko do otwarcia się i opowiedzenia o sobie. Jeżeli nawet jest tu odpowiednik morderczej walki, którą w oryginale obie kobiety prowadzą ze sobą, to jest to walka ustawiona, z łatwym do przewidzenia wynikiem. W końcu naiwna Alma staje się po prostu narzędziem uzdrowienia doświadczonej Elżbiety, do której – także dosłownie – należy ostatnie zdanie w spektaklu.

Persona Bergmana to tekst o duszy; Persona w Teatrze Wybrzeże to spektakl o depresji poporodowej i psychoterapii. To oczywiście też ważne tematy, a przedstawienie rzadko schodzi poniżej przyzwoitego poziomu (choć jeszcze rzadziej go przekracza). Można by więc powiedzieć, że całość to przykład przeciętnej, rzemieślniczej roboty, pozbawionej iskry bożej. Można by – ale chyba nie w sytuacji, kiedy wystawianym tekstem jest właśnie Persona. Jakościowa przepaść między filmem Bergmana a spektaklem Wiśniewskiego jest na tyle duża, że trzeba jednak mówić o klęsce. Niestety, Persony (w przeciwieństwie nawet do wielu tekstów samego Bergmana) nie da się wystawić po prostu solidnie – można ją zrobić albo źle, albo genialnie.

Paweł Schreiber – doktor nauk humanistycznych; pracuje w Katedrze Filologii Angielskiej Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, publikuje w „Teatrze” i „Didaskaliach”.

Paweł Schreiber
Teatr 06/10
3 lipca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...