Książę ułomny

"Książę Niezłomny" - aut. Juliusz Słowacki/Pedro Calderone de la Barka - reż. Małgorzata Warsicka - Narodowy Stary Teatr w Krakowie

Gdym przekładał „Księcia Niezłomnego", tarzałem się po ziemi, wystawiłem sobie, że jestem tym księciem Portugalii, który za ojczyznę oddał swój żywot i dźwigam kajdany Maurów. Darłem piersi moje, połykałem proch na podłodze zamiatany... – opowiadał o stworzonym w 1843 roku przekładzie z Calderona, a właściwie samoistnym dziele, Juliusz Słowacki.

Dziś, po 180 latach, takie przeżywanie i taki bohater – fanatyczny i chełpiący się swym katolickim fanatyzmem – wydają nam się dosyć osobliwe. Jednak poświęcenie – nawet życia – w imię wyznawanych wartości (w tym dla ojczyzny) już za takie nie uchodzi. W czasie wojny w Ukrainie, kiedy tysiące młodych ludzi poświęca swoje życie w obronie wolności, kiedy my wszyscy niedawno zostaliśmy skonfrontowani z pytaniem o to, co zrobimy, jeśli wojna rozprzestrzeni się na Europę, kiedy zadziwiająco odważnie przeszliśmy test jako społeczeństwo, przyjmując falę uchodźców, temat walki o własną prawdę, walki do końca, wydaje się szalenie istotny. I wiąże się z pytaniem, jaki świat chcemy budować dalej: czy ten oparty na konflikcie i wojnie, na wiecznej walce interesów (religijnych czy państwowych), czy świat oparty na miłości i wzajemnym szacunku.

Nasz Książę przechodzi radykalny proces indywiduacji (miał na to 180 lat). Od uwikłania w sprawy wojny/walki/nienawiści/ego do wyrzeczenia się przemocy (zgodnie z hinduską zasadą ahimsa, czyli „niekrzywdzenia"), do walki prowadzonej bez jej użycia, a nawet do poddania się losowi, który wymaga od niego ofiary z życia na rzecz idei miłości. Jest więc współczesnym Jezusem („nie Chrystusem"), który, by być wiernym jego filozofii, musi się wyrzec wszelkich społecznych, religijnych, systemowych struktur. Taka postawa dziś wydaje się być paradoksalnie możliwa i uniwersalna. Może właśnie ona znaczy dziś „niezłomność".

Małgorzata Warsicka, Jarosław Murawski

Rzecz jasna pretekstem, który ma uzasadniać idee prezentowane przez autorów inscenizacji, jest wojna w Ukrainie. Tytułowy Książę Niezłomny, Don Fernando (Jan Hrynkiewicz), w zamyśle twórców ma dojrzewać do roli współczesnego Jezusa – nie Chrystusa, „który, by być wiernym jego filozofii, musi się wyrzec wszelkich społecznych, religijnych, systemowych struktur". A dodatkowo służyć temu ma proces „indywiduacji", zgodny z hinduską zasadą ahimsa – „niekrzywdzenia".

Niewątpliwie Warsicka i Murawski poruszają ważne problemy: jak zareagowaliby Polacy, Europejczycy, gdyby okazało się, że muszą stanąć przed wyborem – walczyć i zginąć, czy uciekać i ocalić życie? A jeśli umrzeć, to w imię czego, miłości? Stawiając te pytania w spektaklu i próbując na nie odpowiedzieć liczyłem na ciekawą ripostę, ale niestety odpowiedź reżyserki został udzielona w dość banalny i niechlujny sposób.

Można odnieść wrażenie, że Warsicka pozwoliła, aby aktorzy sami się reżyserowali, co w konsekwencji przynosi niezbyt zadowalający efekt. Młodzi aktorzy nie rozumieją tekstu, a sam tekst nie jest nawet pretekstem do ich własnej wypowiedzi, dzięki której mogliby zbudować klarowną postać. W żadne sposób nie da się dostrzec owej „indywiduacji" bohatera, tego procesu, o którym reżyserka wraz z dramaturgiem tak mądrze mówili. Nagle Fernando z człowieka żądnego krwi innowierców staje się spolegliwym wobec nich sługą.

Interesującym zabiegiem, jaki dokonała Małgorzata Warsicka, jest nawiązanie, dzięki estetyce spektaklu, do Orestei Jana Klaty z 2007 roku. Na zasadzie kontrastu mamy tutaj do czynienia ze światem przed/po katastrofie. W Księciu Niezłomnym ziemia, przypominająca pustynny krajobraz Mauretanii, jest zbroczona krwią, zaś na scenie, nieustannie panuje mrok. W Orestei natomiast, ziemią jest żwirowisko, które aż po horyzont spowija głęboka mgła. Tu i tu na skraju sceny istnieje chór komentujący wydarzenia.

Orestes i Fernando to dwóch bohaterów tragicznych. Los pierwszego zależy od spełniającej się klątwy rzuconej na ród Agamemnona. Drugi, panuje nad losem i świadomie decyduje o tym, czy wyrzec się swojego życia w imię miłości, czy też twardo stawiać opór bratu, który namawia go do ocalenia. Dialog między spektaklami, których premiery odbyły się na tej samej scenie, jest szalenie ciekawym rozwiązaniem. Mówi mocno o cenie ocalenia w sytuacji, kiedy konieczne jest złożenie ofiary z życia. Dialog tych dwóch inscenizacji pokazuje więcej, niż cała reżyserska interpretacja tekstu dramatu Słowackiego/Calderona.

Na baczną uwagę zasługuje finał spektaklu, w którym króluje Anny Polony, występująca jako Alfonsa. Wygłaszany przez nią monolog, który w oryginale przypisany jest królowi Alfonsowi (ojciec Fernanda), wypowiadany jest z pozycji matki, namawiającej dwie zaciekle zwalczające się strony do zaniechania bezsensownej wojny. Anna Polony na kilka chwil wykracza poza ramy przedstawiania i tworzy swój odrębny spektakl. Pokazując młodym aktorom do czego są zdolni „aktorzy emeryci" . W jej roli nie ma zbędnego patosu, ani aktorskiego szarżowania. Emanuje szlachetnym dystansem i pokorą wobec sceny i widzów. Sprzyja prawdzie, jaką niesie ze sobą tekst Księcia Niezłomnego.

I tylko dla tych ostatnich piętnastu minut warto czekać do końca spektaklu.

Bartosz Rosenberg
Stan subiektywny
13 lutego 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...