Księgi świat(ł)a

Księgi Jakubowe" - aut. Olga Tokarczuk - reż. Michał Zadara - Teatr Narodowy w Warszawie

Jakub Frank, Pierwszy Konwertyta Pierwszej Rzeczpospolitej, to postać wieloznaczna, inspirująca, niepozostawiająca nikogo obojętnym. Dla fascynatów prorok, mesjasz nieledwie, święty mąż, uzdrowiciel, depozytariusz sensu życia. Dla zdystansowanych szarlatan, sprawny socjotechnik, nieuchronnie zasklepiający się w cynizmie kabotyn.

Człowiek zwykły i niezwykły, w którym owe dwa żywioły codziennie walczyły ze sobą, postać znacząco wpisująca się w wielonarodowościowy, wieloetniczny i wielowyznaniowy tygiel osiemnastowiecznej, oddanej jezuitom w edukacyjne władanie Polski, kraju, w którym tolerancja religijna wegetowała w bezpiecznej formie wzniosłego frazesu, a jeśli już była komukolwiek, względnie zresztą dana, to przechrztom właśnie. Historia Jakuba i jego wyznawców jest poruszającym studium poszukiwania iluminacji, pragnienia wolności, pogoni za swobodą ducha i ciała.

To właśnie wśród Żydów – immanentnie studiujących święte pisma, namiętnie rozprawiających o przeczytanym, perorujących o tym co istotne, spierających się o sens egzystencji i wiary, mogła się zrodzić owa irredenta ludzi gotowych na odejście od doktryny, otwartych, poszukujących nowego, gdy stare uwiera beznadziejnością. Jakże ci nowowiercy, dla których najistotniejsza jest treść ich konfesji, są odmienni od katolików, uwięzłych w spetryfikowanej formie, en masse intelektualnie gnuśnych, nieczytających w tygodniu tego, czego mechanicznie słuchają w trakcie coniedzielnego rytuału, gdzie forma nieuchronnie zastępuje treść, wszystko co nowe niesie ze sobą zagrożenie, a teologiczna sztywność kształtuje opresyjny paradygmat – „kto nie z nami...". Polska - to najlepsze i najgorsze miejsce na świecie, jak słyszymy ze sceny, a historia Franka mogła się zdarzyć tylko tutaj, na tej ziemi, gdzie wolność może, paradoksalnie, tak wiele i tak niewiele znaczyć. Jednocześnie.

Inscenizacja sprawdzonego, choćby w pamiętnej „Odpowiedzialności" z warszawskiego Powszechnego, duetu Barbary Wysockiej i Michała Zadary, zostawia jednak postać domniemywanego mesjasza z Podola nieco z boku, koncentrując się na jego kręgu, nader interesującym emocjonalnie i społecznie spektrum, od sympatyków i admiratorów, poprzez adeptów i entuzjastów, aż po obsesjonatów, fanatyków, niewolników wreszcie, wszystkich rozpiętych między wspólnotą a sektą. Ludzi, którzy przeszli daleką, trudną drogę od marzeń o raju uzyskanym, Edenu w kresowych Iwaniach, miejscu będącym agrarną komuną, swoistym protoplastą kibucu, radosnym tchnieniem ucieleśniającej się utopii, a może nawet Arką?

Drogę, w której nie brakowało pogardy i kpin, okazywanej z obu stron „kontrtalmudystom" chronionym listem żelaznym, zwątpienia w wyjątkowość przywódcy, gdy antycypowana przez kometę lwowska zaraza bezlitośnie zburzyła mit o uzdrowicielu i nieśmiertelności, wreszcie próby najtrudniejszej, zbiorowej konwersji i chrztu, wymuszonej zamiany chałatów na kontusze. Drogi tyleż tragicznej co groteskowej, co znajduje szczególny wyraz w narracji ostatnich scen, gdy obciążony kosztownym dworem, utopiony w mentalnych i materialnych długach Frank, usiłuje odcinać kupony od wieloznacznej przeszłości. Sekwencje od wizyty na wiedeńskim dworze, aż po kres mistrza, należą do najlepszych w całym spektaklu. To świadectwo ostatecznego upadku, teatrzyk kukiełek, gabinet osobliwości w niedopasowanych kostiumach, odium klęski, piekło ostatniej wieczerzy, rozpadającego się po śmierci Jakuba kręgu, pustej kasy i takiej duszy, Armagedon...

Warto zwrócić uwagę na scenografię Roberta Rumasa, zdominowaną przez kurtyny malowane w chmury. W zależności od obrazowanych ksiąg są czasem jasne, czasem ciemne, więc szare, per saldo, choć pojawia się też trochę błękitu, z holbeinowskim tropem. Błyskotliwie barwna ilustracja emocji. Także muzyka Justyny Skoczek, kameralna, grana na żywo, na fortepianie, jakby przez taperkę, to udany koncept. Na szczególne uznanie zasługuje reżyseria, konsekwentnie uwypuklająca sinusoidalną narrację scenicznych emocji, oddech życia, owo opadanie i wznoszenie nadziei na odmianę, zaprzeczenie determinizmu pokoleń, wiarę w rewolucyjny, spełniony zwrot. Dobra jest dynamika, co w przypadku adaptacji prozy tak obszernej bywa wyzwaniem nader trudnym, a sceny grupowe są wręcz malarskie w urodzie. Wysoko trzeba ocenić zdecydowane wyeksponowanie postaci granej przez współautorkę scenopisu - Barbarę Wysocką. Jenta na scenie to narratorka i alter ego autorki, tyleż komentująca, co stwarzająca padające stamtąd treści. Jenta nieustannie krąży, fizycznie i mentalnie, zasiada za reżyserką, widzi i spisuje wszystko, ku przestrodze, pamięci i pokrzepieniu.

Są bowiem „Księgi Jakubowe" próbą rozrachunku z dominującymi od tysiącleci nad naszą egzystencją rozlicznymi aksjologiami, ideologiami, tym chcianym/niechcianym lepiszczem wspólnot, mniej lub bardziej wyimaginowanych, choć czasem, nieczęsto i przeważnie niedługo, spełnionych. Religie, filozofie, prądy intelektualne bezustannie wabią, oferując pewną drogę i świetlaną przyszłość, konsekwentnie i solidarnie ignorując to, co tu i teraz, tak przecież ważne, co zresztą dobitnie w prozie Olgi Tokarczuk wybrzmiewa. Powieść noblistki z intelektualną precyzją, niepozbawioną solidnej dawki empatii, biorąc za przykład Jakuba Franka i jego towarzyszy, ukazuje nieustanny, egzystencjalnie nieusuwalny proces dążenia do iluminacji.

Finałowy, płomienny, z nutą rozpaczliwej determinacji, monolog granego przez Oskara Hamerskiego Nachmana o potrzebie światła, gdy zwolna opadające reflektory zalewają bladą czerwienią stół, przy którym siedzą martwy już prorok (Jerzy Radziwiłowicz) i jego dwunastu adherentów, a w tle Henryk Simon, grający młodego Franka , z uśmieszkiem okrąża pustą, pozbawioną już prawie scenografii scenę, to paradoksalnie obraz nadziei i zwycięstwa. Bowiem to nie guru, a wierni są najważniejsi, nie prorok, a ci co oddali mu życie, nie mistrz a wyznawcy, ci którzy płacą najwyższą cenę, konstatacji chwilowej porażki, nie porzucający jednak nadziei. Zwróćmy wtedy uwagę na Jentę, biorącą do ręki „Księgi Jakubowe", pogrążającą się w lekturze traktującej o najważniejszych księgach świat(ł)a, z których żadna nie spełniła nadziei.

„Księgi" to summa owych peregrynacji, bowiem szukamy światła od prawieku, zarania, wciąż nieusatysfakcjonowani, widząc je w słowach i czynach innych, a nie chcąc szukać w sobie, w tym co nam w duszy zabrzmi, jak tylko dosięgniemy sensu czytanych słów. Wszystkich słów.

Nie lękajcie się zatem. Czytajcie a znajdziecie...

Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
11 lutego 2023
Portrety
Michał Zadara

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...