Kształt, który opowiada

1. Międzynarodowy Festiwal Teatru Formy. Dedykacje. Materia Prima

Czym jest czajnik bez formy? Ku radości starych filozofów codzienności stawiam to wstrząsające pytanie i ku ich uciesze odpowiadam. Gruzem. Burdelem metalowych łupin. Bagnem, rzekłby może Ludwik Flaszen, wszystkoizmu - czyli tym, co uroi sobie mózg gapiącego się na bagno człeka

Chcesz czajnik? Masz czajnik. Koń by się przydał? Oto rży. A naga i wyjątkowo łaskawa aktorka, dajmy na to Mucha? Zgaś światło, już stąpa... Czajnik bez formy to złoty cielec wielbicieli bredzenia o ideach w sztuce. Po prostu - to nadwiślański teatr najświeższego pokolenia. Wody w tym nie zagotujesz, ale pofilozofować, owszem, możesz. Najlepiej o palących problemach współczesnej Polski. I właśnie tutaj, w ojczyźnie scenicznych czajników bez formy, Adolf Weltschek zorganizował festiwal formy scenicznej. Tydzień kształtów wyraźnych.

Dziesięć przedstawień, osiem teatrów, jak to się mówi - z różnych stron świata. Właśnie - tak się potocznie gada, takiej formy się używa. Owszem, wyświechtana ona, trywialna, już prawie nic nie znacząca - ale jest, Boga chwalić. Jest. To lepsze niż nic. Na festiwalu - podobnie. Trywialność musiała się przytrafić, nie mogły nie przyjechać do Krakowa kształty cokolwiek wczorajsze, sprane, nudne. Choćby "Noc na świecie" ansamblu Compagnie Mossoux-Bonté z Brukseli - trochę amatorskie, kłopotliwie nawiedzone, godzinę z hakiem snujące się obrazki ruchowe, średnio urodziwe. Albo "Krabat", koprodukcja (cóż począć, tak się mówi fachowo) Figurentheater Wilde&Vogel z Lipska oraz Grupy Coincidentia z Białegostoku. Miała to być słynna łużycka historia mistyczna, trafiająca, ach, prosto do serca. W istocie kształt trafił wprost do tego kubła pamięci, gdzie dogorywają formy studenckich teatrzyków poetyckich, a także metafizycznych, co swego czasu nawiedzały wszystkie polskie spędy sceniczne oraz domy kultury w ścianie wschodniej.

Słowem - normalność. Na każdym festiwalu bywa tak. I na każdym normalność ma drugą, nieprzeciętną stronę. O zachwycającym "Spartakusie" Teatru La Licorne z Lille pisałem w sobotę. O delikatnej, onirycznej liryce milczącego seansu "Hommage Chagall" z teatru Groteska też, rok temu, po premierze. Teraz należałoby ująć w słowa kształt godziny zatytułowanej "Balans. Magia równowagi" teatru Rigolo Nouveau Cirque z Wattwil w Szwajcarii, właściwie - kształt tylko jednej ze scen. Należałoby też podjąć wyzwanie, jakie pisaniu rzuciła milcząca chwila, 20 minut, którą artyści z teatrzyku Pathosformel [na zdjęciu] z Bolonii nazwali obezwładniająco: "Nieśmiałość kości". Co po takich dwóch słowach można napisać - i się nie zbłaźnić?

Spróbuję. Rzecz jasna - nie dziś, kiedyś. Tak, kiedyś wrócę do sceny, w której Mädir Eugster, ufając nie gwoździom, klejom bądź sznurkom, a jedynie prawom fizyki, w poziomie, kładąc jedną na drugiej - z pałąkowatych gałęzi różnej wielkości buduje coś na podobieństwo szkieletu gigantycznego liścia paproci. I wrócę do tego ekranu mlecznego, to tego prostokąta elastycznej mgły, w którym odciskają się na moment kości, pragnące wrócić stamtąd. Dziś już nie mam miejsca ni czasu, by dla tajemniczych tych piękności teatralnych szukać słów niepowszednich i układać zdania świeże, a nie sadzić recenzenckie dyrdymały typu: "bardzo ciekawa wizja kruchości świata" (to o kościotrupie liścia paproci), bądź: "młodzi bolończycy pokazali wysoce interesującą koncepcję ruchu w zaświatach".

Dziś miejsca i czasu mam tylko na to, by ułożyć podsumowanie. Otóż, myślę, że Festiwal Weltschka był niezamierzoną złośliwością Weltschka. Czymże innym, jak nie łagodną złośliwością, jest przypominanie młodzieńczej polskiej Melpomenie czajników bez formy, że teatr to nie sama tylko ideologia, że nie jest on przeźroczystym wehikułem do przenoszenia społecznie ważkich tez, że ma ciało, które znaczy, że jest kształtem, który opowiada? Czym, jeśli nie miękkim uśmiechem, jest przypomnienie czajnikom w rozsypce, że na świecie żyją nie tylko Polacy, oraz że na scenach mówią oni nie tylko o tym, iż w związku z życiem nad dzisiejszą Wisłą boli ich serce, że należy rozliczyć się z Jedwabnem oraz uczcić wujka, który się powiesił, gdyż upadła święta stocznia? Tak, to uśmiech.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
25 listopada 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia