Kto miał w Lublinie monopol na Improv?

rozmowa z Katarzyną Łyjak, aktorką grupy No Potatoes z Lublina

W Improv istnieje zasada, że wszyscy jesteśmy aktorami pomocniczymi. Muszę myśleć o tym, żeby partner dobrze wypadł na scenie. W tym momencie on będzie myślał o mnie w ten sam sposób, dzięki czemu oboje wypadniemy dobrze - rozmowa z Katarzyną Łyjak - aktorką lubelskiej grupy improwizacji teatralnej "No Potatoes"

Katarzyna Basiakowska: „No Potatoes” zajmuje się improwizacją teatralną. Jakie są założenia tej formy obcowania z widzem?

Katarzyna Łyjak:
Improwizacja teatralna to taka forma, w której aktorzy wychodzą na scenę
i na podstawie sugestii podanych przez publiczność kreują świat. Widzowie mogą zażyczyć sobie na przykład zobaczenia konkretnej postaci lub miejsca akcji, a także relacji, jakie mają zaistnieć między bohaterami. Wszystko powstaje „ad hoc”, bardzo szybko i ta spontaniczność jest czymś wyjątkowym. Myślę, że nie można Improv porównywać na przykład z teatrem dramatycznym, ponieważ są to dwa różne rodzaje działań teatralnych.

Jednak Improv nie jest czymś jednorodnym, poprzestającym na rozgrywających się w ciągu kilku minut grach?

Są dwa typy form improwizacji teatralnej. Istnieją tak zwane krótkie formy i tymi zajmowaliśmy się dotychczas. Wiem, że w Niemczech nikt nie gra krótkich form – te przeznaczone są na zajęcia dla dzieci w przedszkolu i szkole podstawowej. W Polsce Impro rozwija się od około sześciu lat. Niedawno zaczęliśmy poznawać długie formy. Przyznaję, że obudziło się we mnie, dzięki temu nowemu doświadczeniu, takie uczucie, które miałam na początku mojej pracy nad Improv. To coś w stylu łaknienia, żeby było więcej i takie poczucie, że to jest niesamowite.  

Jak powstało „No Potatoes”?

Większość grup improwizacji zaczynało od programu „Whose Line is it Anyway?” – my nie. Nasze początki, to warsztaty z Arkiem Ziętkiem. Arek uczył Improv Przemka Buksińskiego – szefa naszego zespołu – a ten przekazywał wiedzę nam. Arek pracuje w Niemczech, skąd zna Improv i działał z Mike’iem Hughes’em z grupy „Uncalled For Improv”. Zatem zaczęliśmy poznawać improwizację od teorii i zasad, które są jej podstawą, a nie od możliwego do osiągnięcia efektu. A w skrócie, to ot po prostu: grupa ludzi spotkała się, poznała „Buxa”, który prowadził warsztaty, i została w tym Mieście Inspiracji.

Podobno „No Potatoes” nie lubi być nazywane kabaretem…

Spotkałam się z opinią, że Improv nie zasługuje na miano teatru i przyznaję, że kiedyś też mi się tak wydawało. Okazało się, że można z niego wycisnąć bardzo dużo, a od samych improwizatorów zależy, czy będą robić kabaret, czy teatr.

Improwizacja rozwija się w Polsce dopiero od kilku lat, dlatego można mówić o jej nowości, a jednocześnie niejednoznaczności formalnej. Znam wiele polskich grup Improv i jedne nazywają siebie grupami improwizacji kabaretowej, inne – grupami improwizacji teatralnej. Przy spotkaniach tych zespołów okazuje się, że robią to samo. Rodzi się pytanie: czy to jest teatr, czy kabaret? My nazywamy siebie grupą improwizacji teatralnej, ponieważ chcemy, żeby to, co robimy, było po prostu teatrem, do tego dążymy. Chociaż przyznaję, że czasami kabaret nam z tego wychodzi. Chciałabym, żebyśmy nie tylko rozśmieszali ludzi. Widzę
w improwizacji, zwłaszcza w długich formach, taką możliwość, żeby w widzu wzbudzać nie tylko radość, rozbawienie, ale także wprowadzać nastrój melancholii, skłonić do refleksji lub zaciekawić, zasiać niepewność intrygą.

Co „No Potatoes” wnosi do lubelskiego życia teatralnego?

Jesteśmy pierwszym teatrem improwizacji w Lublinie. Wiem, że ostatnio powstała nowa grupa, ale my istniejemy już ponad trzy lata. Można powiedzieć, że do tej pory mieliśmy monopol na Improv, oczywiście w Lublinie. Dużo ludzi przychodzi na nasze pokazy, więc na pewno „No Potatoes” ma wiele do zaoferowania. Poza tym, że robimy spektakle, które wpisane są w naszą formułę, zdarza się nam używać Improv do współpracy z innymi grupami. Na przykład podczas festiwalu „Miasto Poezji” czy „Słowodaję”, gdzie podkładaliśmy dubbing do bajek dla dzieci. Rok temu braliśmy udział w Nocy Kultury, podczas której włączyliśmy wątki improwizowane do spektaklu „Trzy świnki” Teatru im. Andersena.

Najbardziej wyrazistym aktorem No Potatoes, najlepszym technicznie, jest założyciel grupy - Przemek Buksiński. Przeszkadza Ci to w jakiś sposób lub negatywnie wpływa na współprace?

Nie, motywuje. Chodzi o to, żeby spektakl wyglądał jak najlepiej. Pojawia się czasami pokusa w człowieku, żeby być najlepszym i błyszczeć. W Improv istnieje zasada, że wszyscy jesteśmy aktorami pomocniczymi. Muszę myśleć o tym, żeby partner dobrze wypadł na scenie. W tym momencie on będzie myślał o mnie w ten sam sposób, dzięki czemu oboje wypadniemy dobrze. Darzę Przemek ogromnym szacunkiem i dużo mu zawdzięczam, zresztą przyjaźnimy się. Dobrze się ogląda partnerów, którzy wyglądają na deskach teatru ciekawie. Warsztat Przemka niejednokrotnie uratował nas na scenie.

Jakie plany ma No Potatoes na kolejny rok?

Na pewno chcielibyśmy rozwijać długie formy. Też jest kwestia znalezienia miejsca na próby, ponieważ od połowy grudnia nie występujemy w Teatrze im. Andersena.

Więc gdzie teraz gracie?

W klubach, np. „Opium Cafe”, „CaxMafe”. Być może będziemy współpracować z Warsztatami Kultury i Teatrem Starym. Tym, o co chcemy zadbać w najbliższym czasie, jest miejsce do robienia prób. W improwizacji ciągle trzeba ćwiczyć koncentrację, zresztą nad wieloma rzeczami musimy nieustannie pracować.

Dziękuję za rozmowę. 

Katarzyna Łyjak – aktorka teatru improwizacji teatralnej „No Potatoes”; laureatka konkursów recytatorskich; absolwentka socjologii.

Katarzyna Basiakowska
Dziennik Teatralny Lublin
1 lutego 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia