Kto nie dojrzał do artyzmu

"(A)pollonia" - reż. Krzysztof Warlikowski - Nowy Teatr w Warszawie

Ona nieustannie kształtuje rzeczywistość i jest nieodłączną towarzyszką upływającego czasu. On, to „Ojcobójca", który na nowo zdefiniował teatr. Określany mianem buntownika i prowokatora, został wepchnięty do szufladki z napisem „skandalista". Jak głęboka dziś jest ta szuflada? Czy zmiana mentalności odbiorcy wpływa na artystyczną wartość spektaklu? W konfrontacji reżysera ze zmianą polskich realiów zwycięzca może być tylko jeden. Po kolejnym wznowieniu „(A)pollonii", nie ma wątpliwości, kto nim jest...

„(A)pollonię" po raz pierwszy wystawiono 16 maja 2009 r w dawnej Fabryce Wódek „Koneser". Krzysztof Warlikowski miał wówczas 47 lat, bogaty dorobek artystyczny i wiele prestiżowych nagród na swoim koncie (m.in. Paszport Polityki 2003). Rok wcześniej objął stanowisko dyrektora Teatru Nowego w Warszawie, a jego kolejne przedstawienia stawały się wydarzeniem na długo przed premierą. Dlatego zaskoczenia nie było, kiedy i ten spektakl wywołał kontrowersje, a niektórzy oburzeni widzowie ostentacyjnie opuszczali widownię.

Po czterech latach oglądamy to samo przedstawienie w warszawskim Studio ATM. Ogrom przestrzeni przytłacza, budzi niepokój. W konsternację wprowadza bliskość sceny (która niemalże wdziera się w strefę dla widzów) i kakofonia wibrujących dźwięków, wwiercających się w mózg. Tu atakuje się na wszelkie możliwe sposoby. Ambicją twórców jest sprowokowanie widza do myślenia, zmuszenie go do refleksji. A w przypadku „(A)pollonii" cel uświęca środki. Warlikowski stawia trudne pytania i nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Każda jego sztuka to niebezpieczne przekraczanie granic. Gra bez zasad, po skończeniu której nawet zwycięzca czuje się przegrany.

Jak więc mówić o karze, kiedy wszyscy są tak samo winni? Jak nazwać wyrzuty sumienia, które czasem są gorsze od śmierci? Zdania i frazy zawodzą, a niedoskonałość języka i niemożność wyrażania wpisana jest w ogólną koncepcję przedstawienia. Prawda wymyka się opisom, nie daje się zakwalifikować. Żadna forma nie wydaje się być na tyle pojemna, by pomieścić ból, miłość i zbrodnie. Tezę tę potwierdza wykorzystanie w obrazowaniu świata przedstawionego niezwykle różnorodnych metod komunikacji: teatru lalek (cudowna scena z prologu!), wywiadu, telewizyjnego talk-show, publicznego wystąpienia czy video-czatu. Warlikowski korzysta z dobrodziejstw techniki z wprawą godną geniusza-artysty, dzięki czemu spektakl jest spójny, a wydarzenia (mimo obecności elementów uwspółcześniających) nie są całkowicie wyrwane z pierwotnych kontekstów.

No, cóż - słowa nie wystarczają. Ale jest jeszcze muzyka. I to jaka! Renate Jett i towarzysząca jej na scenie kapela pozostają w pamięci na długo. Brawurowo zaśpiewane przez austriacką aktorkę utwory są niezwykle nastrojowe. Niektóre liryczne i nostalgiczne, inne niekoniecznie. W odpowiednich momentach wybrzmiewają dwa razy głośniej, mocniej, bardziej agresywnie. Świetny podkład muzyczny, dobre nagłośnienie i dobór piosenek. To wszystko sprawia, że występ zespołu przypomina prawdziwy koncert, który notabene jest kolejną formą wyrażania treści w spektaklu.

Bohaterkami inscenizacji są trzy kobiety, które dobrowolnie wybierają śmierć. Ifigenia (Magdalena Popławska) chce umrzeć, by uratować ojczyznę. Alkestis (Magdalena Cielecka) oddaje życie za nieśmiertelność męża Admeta (Jacek Poniedziałek). Apollonia jest w ciąży, a mimo to ginie podczas wojny za ukrywanie Żydów. Ale czy istnieje coś takiego jak przyzwolenie na cierpienie? Własne, najbliższych, całkiem obcych. Gdzie jest granica, po przekroczeniu której kat staje się ofiarą? Czy okoliczności usprawiedliwiają winę i tłumaczą postępowanie zbrodniarzy? Wszystko co mogło wydawać się oczywiste i pewne, przestanie takie być po obejrzeniu (A)pollonii. Niektórych rzeczy nie sposób pojąć, ale może warto się postarać. Bo jak twierdzi sam reżyser, nie ma sensu tworzyć teatru, który nie będzie próbą zrozumienia otaczającej nas rzeczywistości.

Właściwie dobrani do swoich ról aktorzy zachwycają wiarygodnością gry. Ich twarze na bieżąco są filmowane przez kamerzystę i rzutowane w dużym powiększeniu na ścianę. Ingerencja kamery w intymną sferę emocji to ekshibicjonizm, który służy podkreśleniu faktu, że ludzka tragedia często bywa widowiskiem medialnym. To przedstawianie świata za pośrednictwem mediów jest znamienne. W scenie sądu, Orestes (Maciej Stuhr) opowiada o zamordowaniu swojej matki - Klitemnestry na czacie video.Na forum zwierza się internautom, którzy nie stronią od różnych dewiacji. Bogini ''atena'' przypomina prostytutkę, @pollo jest gejem, a Herkules666 to cyniczny kowboj. Ale czy na pewno? Przecież dziś w internecie każdy może być kim chce...

Wszystkie wydarzenia rozgrywają się w scenografii autorstwa Małgorzaty Szczęśniak. Na scenie ustawiono prostopadłościany z pleksi, które stały się już znakiem rozpoznawczym spektakli Warlikowskiego. W ich wnętrzu, aranżowane pomieszczenia: łazienka (jako miejsce spotkań z własnym prawdziwym ja) i salon. Wielość miejsc gry i mnogość perspektyw spojrzenia na świat przedstawiony otwiera drogę do różnorodnych sposobów interpretacji.

Kto jeszcze nie widział (A)pollonii, powinien jak najszybciej nadrobić zaległości. Koniecznie. Spektakl łączy w sobie kameralność i widowiskowość, współczesność i uniwersalną problematykę . Jednym słowem - to kwintesencja twórczości Warlikowskiego. Szukający osławionej kontrowersji, może się jednak rozczarować. Ale nie dlatego, że spektakl jest kiepski. To rzeczywistość się zmieniła. Dziś nic już nie szokuje, nie oburza, nie wzrusza. Tabu spowszedniało w skutek ciągłej obecności na wizji, wyblakło od częstego prania w Vizirze, zostało wyparte przez konkurencję. W minionych realiach reżyser taplał się w szambie, obecnie w głowach krytyków nastąpiło chyba jakieś cudowne przeobrażenie. Gówno przemieniło się w święconą wodę, zmieniając swój status na „elitarne". Czy tak trudno przyznać po prostu, że Teatr Warlikowskiego jest wymowny, uniwersalny, na bardzo wysokim poziomie artystycznym? I był taki od samego początku. Tylko odbiorca skoncentrowany na sensacji nie potrafił dotknąć sedna, natomiast współcześnie nie chce go zrozumieć. Do artyzmu trzeba dojrzeć. I tego życzę wszystkim, którzy nie idą na spektakl, tylko „na Warlikowskiego".

Magdalena Tarnowska
Dziennik Teatralny
23 lutego 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...